wtorek, 28 października 2014

Wspomnieniowo i nostalgicznie

Nie będę mogła pojechać na grób rodziców 1 listopada.
Mogłam pojechać dzisiaj, co też zrobiłam. Patrząc przez okna autobusu mknącego zamgloną A4 wspominałam.


Zawsze lubiłam to święto. Towarzyszyła mu w moim domu szczególna atmosfera i utarte zwyczaje. Przed południem obładowani chryzantemami z ogrodu, gałązkami jedliny, świeczkami wędrowaliśmy na Stary Cmentarz. Gdy byłam dzieckiem do odwiedzenia było zaledwie kilka grobów i to osób, których nie znałam, bo zmarły przed moim urodzeniem. Z biegiem lat przybywało tych co odeszli, ale rytuał się nie zmieniał. Po południu, już o zmierzchu szło się drugi raz. Najpierw z mamą, potem z chłopakiem, ze znajomymi. Na cmentarzu zawsze spotykało się rodzinę dokonującej obchodu grobów. Z biegiem lat piękniały znicze, nastawała moda na "puchate" chryzantemy, wszędzie lśniły światła i unosił się ten niepowtarzalny zapach palonych zniczy i gorzko-cierpki chryzantem.
W czasie studiów jechaliśmy do domów całą paczką, wracaliśmy podobnie, w straszliwym tłoku, bywało, że niemal na stopniach pociągu. Kiedy już pracowałam, były dzieci, też jechało się rodzinnie. Rytuał się powtarzał, tylko czasem zamiast iść wieczorem, trzeba było wracać. Tu też następowały zmiany, przesiedliśmy się z pociągu do samochodu i  zamiast tłoku były korki.  Tak z roku na rok i nigdy mi nie przyszło do głowy, żeby to zaniedbać, czy opuścić. Tylko rodziny ubywało, a grobów było coraz więcej. 
A teraz? Trzeba dzielić się na dwa miasta, już trudno spotkać rodzinę, oraz częściej te wędrówki odbywam sama.
Dzisiaj pogoda się do mnie uśmiechnęła i kiedy byłam już na miejscu zaświeciło słońce. 
Ten Cmentarz ma w sobie wiele uroku. Uwielbiam spacery wśród zabytkowych grobów, zawsze coś nowego odkryję.


Tu należało obowiązkowo zapalić świeczkę, nie można było tej mogiły pominąć. Mój Ojciec darzył szczególnym sentymentem to Powstanie.



Na tyłach okazałego grobowca-kapliczki można też znaleźć zapomniane, zapadnięte w ziemię stareńkie groby.


Niebo przez jakiś czas było takie błękitne.


Później poszłam, do niewidzianej od dwóch lat, kuzynki na kawę. Pogadałyśmy, opowiedziały rodzinne nowinki i czas było wracać. A tu znów mgła.
Powrót był niemiły, kierowca cały czas plotkował przez komórkę, był arogancki, a jak nie gadał to dłubał w zębach. Żałowałam, że usiadłam z przodu, bo na dodatek coś brzęczało, wysokim, świdrującym dźwiękiem. Pod koniec drogi czułam ten głos w czubkach palców, nie mówiąc o głowie.


Przy wjeździe do Krakowa jak zwykle korki.


Teraz spotkamy się na miejscu, w Krakowie, bo oprócz tego najważniejszego i tutaj przybywa znajomych grobów.




niedziela, 26 października 2014

Mgła

Zawieszone w powietrzu kropelki wody. Niby nic takiego, a jednak przekleństwo kierowców i krakowskiego lotniska, utrudnienia dla wędrowców, ale także natchnienie poetów i twórców horrorów, zjawisko piękne i groźne, tajemnicze i zwykłe.
Lubię mgłę, jej otulające zimnem i ciszą szarości, zacieranie konturów, tajemniczość.
Dlatego dzisiaj, kiedy tylko rano zobaczyłam mgłę, ubrałam się ciepło i jeszcze przed śniadaniem wybrałam  na spacer, tą samą drogą co w pewną pochmurną sobotę.
Cisza, osiedle puste, wszyscy chyba dosypiają dodatkowa godzinkę. Skręcam za blokami i deptak tonący w
szarym oparze, ładnie tu a dzisiaj jeszcze trochę niesamowicie.


Za osiedlem domków żwirowa ścieżka prowadzi mnie nad Rudawę. Kamyki chrzęszczą pod nogami, pachnie wilgocią. Można zacytować wiersz Wysockiego: "Mgła
popatrz na mgłę, ileż cudów ukrywa mgła!
Chcesz do nich dojść, lecz niewiele masz szans,
mgła cię pochłonie, ale wiedz - kiedy przegrasz z nią,
zęby zaciśnij i idź jeszcze raz!"


Chciałam zrobić zdjęcie rzeczki z mostu, niestety na drodze stał jakiś bardzo nieświeży osobnik, który ruszył w moją stronę jak tylko mnie zobaczył. Wolałam nie ryzykować bliskiego spotkania. Poszłam brzegiem.

To ta sama wierzba, która tydzień temu była opleciona czerwienią dzikiego wina. Dzisiaj liście opadły.



Furtka przy klubie jeździeckim, w dali słychać rżenie koni, pokrzykiwania ludzi, ale sylwetki ledwie majaczą na wybiegu.


Ktoś zdegradował jesień umieszczając ja pod mostem.


Tak, to to samo lustro, tylko dzisiaj odbija mgłę i...mnie.


Następny most, drewniany, tu nie ma nikogo, mogę stanąć przy poręczy i zrobić następne zdjęcie.



Mgła nie ustępuje, mam wilgotne włosy i jest tak...
"... na drogach
pułapki
na 
światło i wołanie
ukryte
w krajobrazie
mlekiem płynącym"

To był fragment wiersza  St. Misakowskiego.

Minęła godzina, kończę spacer, zaczyna się ruch, mijają mnie wyprowadzane pieski, kilku biegaczy, paru rowerzystów, na ulicy już samochody, jestem blisko osiedla.


W domu prysznic, śniadanko i cofam zegarek. Ale fajnie, znów jest rano.




piątek, 24 października 2014

"Książka

...jest ogrodem
noszonym w kieszeni -
ambrą tchnie i miodem...
Skądkolwiek jest rodem,
Kwiat mądrości pleni -"
(Remigiusz Kwiatkowski)

To już osiemnaste Targi Książki. Chodzę na nie od początku, opuściłam tylko kilka razy. Pamiętam skromne początki, niewielkie powierzchnie i o wiele mniej wystawców. Przez ostatnie kilka lat obiecywałam sobie, że już więcej nie pójdę, bo tłok, bo zła organizacja, bo bezład rozmieszczenia stoisk doprowadzał  mnie do szału.
Tym razem było inaczej. Nowy pawilon wystawienniczy, wprawdzie daleko, ale z podstawionym autobusem ze śródmieścia.


Wewnątrz dużo więcej miejsca, przestronniej, klimatyzacja i....dużo wycieczek szkolnych.




Nie bardzo mi się powiodło robienie zdjęć, bo jednak ludzi było dużo. Na szczęście tym razem rozkład stoisk był na tyle czytelny, że szybko znalazłam te, które mnie interesowały. Mogłabym tak chodzić cały dzień, oglądać, dotykać, podczytywać fragmenty, rozmawiać ze sprzedawcami. Wśród morza nowych tytułów znajome z dzieciństwa i młodości, wznowione, piękniej wydane. Bardzo dużo wydawnictw z literatura dziecięcą, ale tutaj już się gubię i  nie mam przekonania do treści, czasem dziwnej. 
Mimo to dokonuję pierwszego zakupu, wnuczka ma niedługo imieniny. Kocurek ma zły humor, a rysunki zabawne.


Lubię książki Tokarczuk, przeczytałam wywiad o tym , jak powstawała jej najnowsza książka i nabrałam ochoty. Cegła i cena zaporowa, takie jest moje pierwsze wrażenie, jednak biorę do ręki, przeglądam, odkładam, znajduję następną, na którą mam ochotę i wtedy słyszę, że jest rabat. W pierwotnej cenie zmieszczą się obie. Kupuję.


Jeszcze wydawnictwo "Czarne", książka o Ukrainie, mało znanej, prowincjonalnej, widzianej okiem reportera.


Na koniec wisienka na torcie. Na spotkaniu naszego roku był kolega, bliski kumpel z naszych eskapad i rajdów. Pochwalił się, ze napisał zbiór opowiadań i będzie na targach podpisywał swoją książkę. 


Spotykamy się, łazimy wśród stoisk, oglądamy, pijemy kawę w kawiarence, a następnie już na stoisku dostaję piękny autograf.


Potem już czas do domu, jeszcze zostanę odwieziona i dalej nie możemy się nagadać. Mimo upływu lat pewne cechy kolegi nie uległy zmianie. Potrafił gadać i filozofować,  balast  lat i przeżyć nie przeszkadza. potrafimy znaleźć wspólny język i to jest miłe.
Mimo zimnej aury spędziłam dzień w cieple dawnej przyjaźni i w cieniu literatury.



niedziela, 19 października 2014

Słonecznie i złociście

Miałam nie pisać, bo to przecież banalne, że jak słońce to ładnie, że jak ciepło, to miło itp.
Nie mogę się powstrzymać, już chyba całkiem blogowego bakcyla połknęłam. Wyszłam z domu na krótki spacer starą trasą do Lasku Wolskiego. W Parku Decjusza drzewa już gubią liście, niestety na moim zdjęciu ich nie widać, a tak pięknie leciały, jak złoty deszcz.


 Tajemnicza furtka w murze oplecionym mieniącym się kolorami dzikim winem, może za nią kryje się domek czarownicy?

W niektórych miejscach ślisko, pod drzewami już dywan żółto-brązowy, szeleszczący i cienie listków na pniu.


Niby docieram na miejsce, Kopiec Piłsudskiego prezentuje się okazale, jakoś nie mam wielkiej ochoty się wspinać, 


obchodzę go naokoło, przysiadam na ławce koło pięknych brzóz i wyciągam plan miasta.



Wędruję dopiero godzinę, zawsze mnie kusiło żeby dojść na Bielany, ryzyk-fizyk czasu mam dużo, pogoda jak na zmówienie, idę. Aleja Wędrowników - czyż to nie pięknie brzmi?


Część trasy to Szlak Twierdzy Kraków, stąd po drodze takie widoki.



Aleja z każdej strony piękna, tu już mniej ludzi, przyznam że trochę mnie drażniły wrzaski dzieci i gadanie w lesie pod kopcem.
Aleja prowadzi na Polane Bielańską, gdzie można usiąść i odpocząć. Widać że wiele osób skorzystało z pięknej  pogody. Ja jednak idę dalej bo chcę dojść do klasztoru na Bielanach. Droga dalej urocza.


Tych winnic dawniej nie było. Przypominam sobie drogę, ale od tej strony nigdy nie szłam.


Najczęściej podjeżdżało się do granicy  Lasku samochodem i potem kawałek pod górkę aż do bramy w murze i już widać klasztor pięknie oświetlony słońcem.


Brodaty zakonnik uchyla furtę, niestety na dziedziniec mogą wejść tylko mężczyźni. Schodzę więc czerwonym szlakiem leśną dróżką


na przystanek autobusowy. Stąd pojadę, bo do domu mam daleko. Nie wiem ile zrobiłam kilometrów, trochę bolą zastałe nogi i gdyby nie to, jeszcze bym nie wracała.


Bo tak pięknie i ciepło.



sobota, 18 października 2014

Szaro i sennie

Tydzień temu już byłam w Opolu, powiem najbanalniej: jak ten czas leci...
Dzień wstał szary, wilgotny, wyglądało jakby miało się przetrzeć, do południa nic się nie zmieniło.
Mimo to postanowiłam iść na spacer, alternatywą było mycie okna, wiadomo co wybrać.
Nad miastem wisiały ciemne chmury, nie wybrałam się daleko. Wałami Rudawy  w stronę Mydlnik.
Po drodze spóźniona różyczka, a z mostu wypatrzyłam kaczki.


Były zbyt daleko, trzeba było zejść bliżej brzegu, ale najpierw pod most.


I tak mi uciekły.

Zanim zrobiłam zdjęcie i z powrotem wylazłam na koronę wału, moje buty  i spodnie były mokre.


Ciepło, cicho, sennie, pod szarym niebem nawet czerwień zgaszona i mniej kolorowa.


Nad Laskiem Wolskim dziura w chmurach, eksperymentuję i zakładam na obiektyw moje okulary przeciwsłoneczne. Efekt marny, ale co mi tam...



Nie mogę sobie odmówić zrobienia tego zdjęcia. Wiem, że pomysł mało oryginalny ale te chmury....


Jeszcze znalazłam w trawie skrawki błękitu,


chlapniętą od niechcenia przez Panią Jesień żółtą farbę,


ślady złota w wielkiej kałuży.


Na tej drodze, nawet w lecie, najpóźniej znika błoto.


Kiedy wracałam do domu na moment błysnęło słońce, w czasie jak to pisałam wyjrzało na dłużej, teraz znów ciemno.
Okna nie umyłam.