Mijałam kiedyś na Floriańskiej, niepozorne drzwi prowadzące do Muzeum Farmacji, nie miałam czasu, kiedy się wybrałam, nie doczytałam godzin otwarcia i pocałowałam klamkę. Potem zapomniałam. Trzeba było przyjazdu Gości żeby pójść i to oni mnie zabrali, a nie ja ich.
Na pewno warto je odwiedzić. Założone w 1946 roku, od lat osiemdziesiątych mieści się w odremontowanej kamienicy z XV wieku. Zajmuje pomieszczenia od piwnic po strych.
Zdjęcie z internetu, wejście do muzeum.
W piwnicach przechowywano wosk, oleje i inne ingrediencje, którym mgło szkodzić światło i wysoka temperatura.
Piękna klatka schodowa prowadzi na poszczególne piętra.
Półki i słoje, szufladki i pojemniki, moździerze różnej wielkości.
Na oknie śliczna butelka z....tajemniczą zawartością.
Podręczna szafka aptekarza.
Naczynia na płynne medykamenty.
Tego należało się spodziewać.
Był czas kiedy sproszkowane mumie traktowano jako panaceum na różne schorzenia.
Kiedyś sproszkowane leki pakowano w opłatki.
Na strychu królują zioła. Tu było najlepsze miejsce do suszenia.
Tu się kroiło, segregowało, przechowywało wysuszone liście, łodygi i kwiaty.
Czyż nie budziły zaufania wszelkie tajemnicze mikstury tak ładnie opakowane?
Dzisiaj wydłubujemy z folii i sreberka.
Przegapiłam sproszkowane karaluchy i muchy hiszpańskie. Może kiedyś nadrobię.