niedziela, 23 czerwca 2019

Tata

Miałam zaplanowany całkiem inny post. Zajrzałam tu i tam i doszłam do wniosku, że mojemu Tacie też się należy wspomnienie. Zmarł tak dawno, że już nie boli, ale czasem myślę, jakby się potoczyło moje życie gdyby żył dłużej? Na pewno by nie pochwalił i zaakceptował wielu moich wyborów, konflikty by były.
Pochodził z małego miasta, miał czworo rodzeństwa,  brata i trzy siostry. Z bratem rozdzieliła go wojna i już nigdy się nie zobaczyli.
Jaki był? Dla mnie zawsze dobry, chociaż krótko trzymał i jak w czymś zawiniłam prawił długie kazania. Bardzo ich nie lubiłam, bo potrafił dopiec do żywego. Zmarł na tyle wcześnie, że bardziej pamiętam dzieciństwo, wspólne wyjazdy, rozmowy, kiedy mnie uczył nie bać się burzy ani ciemności.
Zachowało się trochę zdjęć, zniszczonych już, bo niejedno przeszły, ale zachowałam je i mogę wspominać.

Jeszcze kawaler, poznali się z Mamą w czasie okupacji przy robotach dla Niemców.


On tez lubił robić zdjęcia. To co trzyma to aparat, jeszcze taki na szklane klisze.


Szczęśliwy pan młody,

dumny tata.


Z nim byłam po raz pierwszy nad morzem,


później też jeździłam, tu akurat skończyłam podstawówkę.


Pokazał mi, ze można się zaprzyjaźnić nawet z kogutem.
Takich chwil było wiele, zabierał mnie czasem ze sobą do pracy, kiedy musiał tam zajrzeć w niedzielę, zrobił dla mnie wino, które miałam otworzyć na osiemnaste urodziny. Już ich nie doczekał, upiłam się nim na smutno.


To ostatnie z nim zdjęcie, zachowało się tylko jedno. Szłam wtedy na studniówkę, był już bardzo chory. Za kilka tygodni zabrano go szpitala, z którego już nie wrócił.
Chyba już o Tacie kiedyś pisałam, ale nawet jeśli to i tak nikt nie pamięta, więc na Dzień Ojca niech będzie wspomnienie. Wiem jedno, że gdyby dożył dzisiejszych czasów wiele rzeczy by mu sie nie podobało.


Lubił kwiaty, sadził w ogrodzie, to pewnie by się ucieszył z takiego bukietu .

niedziela, 16 czerwca 2019

Uwaga! Narzekam.

Ponarzekam sobie, bo nie lubię:
ekstremalnych temperatur, trwających zbyt długo upałów, głośnej muzyki, wrzasków małolatów, tłoku w autobusie i tramwaju, o innych niedogodnościach nie wspomnę. Nie lubię też jak po raz kolejny daję się nabrać ochom i achom nad nadchodzącym wydarzeniem, co się okazuje parą w gwizdek. No ale widocznie z tego się już nie wyleczę.
The Dream Engine to brytyjski zespół akrobatów, ponoć o światowej sławie. Nie lubię cyrku ale te akurat pokazy mają swój urok, chciałam zobaczyć.
Mimo obezwładniającego lenistwa i niechęci do wychodzenia w upał, założyłam że wieczorem będzie chłodniej. Dojechałam w miarę przyzwoicie, pomijając grupkę dzieciaków wrzeszczącą w tramwaju ( bo rozmową trudno to nazwać) i cóż się okazało? Pierwszy pokaz trwał zaledwie 10 minut i nie zdążyłam, sadząc w swojej naiwności, że będzie dłużej.
Następny za godzinę, pozostanie na miejscu raczej nie wchodziło w grę bo huczała muzyka, poszłam na spacer.

Dzieciaki miały uciechę i możliwość taplania się w nowej fontannie.


W dalszym ciągu mam ochotę na przejażdżkę tramwajem wodnym, szkoda tylko, że bilety takie drogie.


Nowy most już niedługo pewnie będzie gotowy.


Słońce trochę zamglone i niewyraźnie oświetlało drugi brzeg.


Moda na kłódki nie minęła, ciekawe ile miłości zardzewiało tak jak one.


To uczucie musiało być potężne, może jest nadal.


Nawet kałuża się trafiła, ale nie po deszczu, tylko z polewaczki.


Robi się coraz ciemniej, księżyc już wysoko,


czas zacząć pokaz.


Muzyka zmienia charakter i nad głowami pojawia się balon z akrobatką.




Dość efektownie to wyglądało, balon zmieniał kolory, pani zniżała się dotykając rąk widzów, potem znów wykonywała akrobacje wysoko. 
Tylko że ja widziałam 3 lata temu spektakl naprawdę fantastyczny, myślałam, że będzie coś
podobnego.


Jeszcze sobie raz obejrzałam kolorowa fontannę i wróciłam do domu.




W sumie nie żałuję, ale nie lubię rozczarowań. Trzeba było się wybrać na noc teatrów, ale przegapiłam.


sobota, 8 czerwca 2019

Strett art

Termin chyba każdemu znany, jednak to bardzo szerokie pojęcie. Nie będę tu pisać elaboratów o historii powstania sztuki ulicznej, o rodzajach bo jest ich kilka, dyskusjach kiedy to wandalizm a kiedy sztuka. 
Byłam kiedyś na spotkaniu z artystą, bo jednak takie malowidło wymaga pewnego talentu i zaangażowania, opowiedział dużo o pasji i sposobie spostrzegania tego rodzaju twórczości. Przejrzałam kilka stron w internecie, poczytałam kilka artykułów i wiem jedno: nie ze wszystkim się zgadzam, ale niektóre prace bardzo mi się podobają oraz idea przekazywania szerszemu gronu pomysłów i przekazów o głębszej treści. 
Jest strona w internecie poświęcona muralom w Krakowie i tam zobaczyłam zdjęcia dwóch nowych i bardzo ładnych. Postanowiłam je obejrzeć i w ten sposób znalazłam się na osiedlu w odległej części miasta. Nigdy tam nie byłam, szukałam trochę na wyczucie, co nie okazało się dobrym pomysłem, bo gdyby nie pomoc mieszkanki pewnie bym zrezygnowała.
Osiedle jak wiele innych, blokowisko, ale powstało 50 lat temu, więc zieleni dużo, kwitną jaśminy i róże, całkiem przyjemnie się spacerowało.







Na sklepie spożywczym, ale to raczej jako reklama.


Mały skwer z ławkami, kilku meneli tam siedziało.


A to poszukiwane murale,


dla których pojechałam na drugi koniec miasta, ale warto było.


Zdjęcia murali robię od dawna, na Kazimierzu,


na Krupniczej przez dziurę w płocie, bo połowę zasłonili ohydnym ogrodzeniem.


Stary, wyblakły przy bardzo ruchliwej ulicy, już nie pamiętam z jakiej okazji powstał.


Nie wiem czy jeszcze ten jest, bo ciągle coś się tam buduje.


Jeden ze słynniejszych krakowskich murali, już po drugiej stronie Wisły.


Na Wawrzyńca nad budką z frytkami i

Bożego Ciała, tylko nie mam lepszego zdjęcia, część malunku coś zasłania, a jak chciałam zrobić inne to zawsze ktoś mi właził przed obiektyw. bo to wycieczkowa trasa.


To już Podgórze.


No cóż, po spotkaniu z artystą i wykładzie o słynnej wrocławskiej Pomarańczowej Alternatywie, były warsztaty, i brałam udział w malowaniu krasnali na ścianie teatru. Było to parę lat temu i już naszego malunku nie ma.
Jednym z tajemniczych, znanych na świecie twórcą murali jest Banksy. Nie mogłam o nim nie wspomnieć.
Ściągnęłam  zdjęcie jego pracy.


Jest  kilka innych form strett artu, mam jeszcze trochę zdjęć, a także parę obiektów do upolowania. Może znów kiedyś pokażę, na razie wybrałam te najpopularniejsze.

sobota, 1 czerwca 2019

Już czerwiec...

Może mi się uda coś napisać ale będzie trudno bo na jednej ręce leży kot.
Dzień Dziecka obeszłam jak należy, czyli złożyłam życzenia i obdarowałam dzieciaki. Rozrosła mi się rodzinka, bo z dwóch córek zrobiło się osiem sztuk. Wychodzę z założenia, że dokąd mają mamę to są dziećmi, a ich połówki też. No i jeszcze są wnuki.
Nie o tym jednak będzie, po co komu gadanie o rodzinie.
Sobie też przyjemność chciałam zrobić, a że znalazłam informację o Dniach Owada, postanowiłam że w ramach samodoskonalenia zobaczę stworzenia z bliska i może mi się uda TYLKO zachwycić, a nie otrzepać z obrzydzenia.

Patyczaki, nie są w moim guście,


To stworzenie też nie.


Przyznaję, ładny 


te bardzo chciały wyjść i posługiwały się sobą nawzajem jak drabinką.


Obydwa jegomoście wyglądają groźnie i dostojnie zarazem,


mogłam się im przyjrzeć, są nie "nasze" tylko egzotyczne, więc starałam się tylko podziwiać, bo raczej mi nie grozi spotkanie takiego na ścieżce.


Gniazdo szerszeni, nie wiedziałam że są takie duże. Niesamowite jak potrafią przerobić drewno w cienki i mocny materiał, przyjemny w dotyku, lekki, połyskujący z jednej strony. Dzieło podziwiam, budowniczego wolałabym nie spotkać. 


Ten powyżej i następne to nasze rodzime ale zapomniałam sobie zapisać jak się nazywają. Wyglądały sympatycznie, mogłabym pogłaskać. 


Była też woliera, a w niej żywe motyle piękności.




Niestety przez czarną siatkę zdjęcia kiepsko wyszły.


Jedwabniki, ale zywe były tylko gąsienice, dorosłych nie było,



tylko kokony.


Żeby się nie znudziła skrzydlata menażeria zaprezentowano dwa sympatyczne kameleony,


przerośniętego ślimaka,


i ptasznika. Nie dla mnie bliskie spotkania


z takim jegomościem.
W sumie się rozczarowałam. Wystawa była trochę chaotyczna, owady w plastikowych pojemnikach, które nie pozwalały dobrze wyeksponować okazów, niektóre żyjątka były zbyt małe, .żeby je dobrze zobaczyć. Chciałam zrobić zdjęcie turkucia podjadka, ale zbyt się zlewał z podłożem i nie wyszły. 
Dla dzieciaków były jeszcze warsztaty, piękne zdjęcia motyli i gąsienic, ale nie podpisane.
Dalej nie mam ochoty na bliskie spotkanie z kowalem, patyczakiem czy odorkiem, biedronka owszem, motyle nawet lubię. 


Skoro Dzień Dziecka to moim Córkom dedykuję ostatnie zdjęcie. 
Udanego życia Kochane!