piątek, 28 lipca 2017

Letnie, miejskie lenistwo.

Zacznę nie od lenia, tylko od bakcyla, którego złapałam pod koniec karnawału. Zawsze lubiłam chodzić, zdawało mi się, że robię dalekie trasy, taka jestem dzielna i ho, ho. Tymczasem po zainstalowaniu Endomonda okazało się, że te trasy wcale nie takie dalekie, kilka marnych kilometrów i czasu to dużo zajmuje, więc się zawzięłam i od tego czasu przeszłam 878 kilometrów, czasu niestety nie skracając, ciągle mam wrażenie, że za wolno chodzę.  Postanowiłam w czasie wakacji dociągnąć do tysiąca.
Nie zawsze liczę, jak idę do sklepu, czy po dziecko do przedszkola.  To tyle przydługiego wstępu. Dzieci wyjechały, planowałam dalsze wypady, tymczasem nasiliła się paskudna dolegliwość, czyli ból stóp, bo letnie buty mają zbyt cienką podeszwę.  Do tego upał albo deszcz i upchnięty w kacie leń wypełzł i zaczyna ofensywę. Opóźnia poranny rozruch, namawia do popołudniowej drzemki, podsuwa różne pomysły  To chyba jego sprawka, że do muzeum ubrałam buty na obcasie (czasem chce się lepiej wyglądać) i skutki odczułam już wczoraj po południu.
Żal mi się zrobiło pogody, poszłam na spacer, ale nogi mnie szybko rozbolały. Dzisiaj to samo, więc na raty sobie szłam, a leń i próżność śmiały się w kułak.


Najpierw postępy robót. Nowa linia kolejowa na ukończeniu.


Na tyłach ulic Podgórza można jeszcze przemknąć wśród zieleni i  prawie ciszy.


Pod mostem na Wiśle taki napis.


Na bulwarach zrobili plażę, 



Ale dawne tereny wojskowe i działki już zabudowane.



Dzisiaj plaża prawie pusta, bo chmury i chłodny wiatr.


Posiedzieć, można, kawkę wypić,


leń zarządził odpoczynek, zjem lody na różowej ławce-huśtawce.


Z tych chmurek pokropił deszczyk, ale zanim wygrzebałam parasol, przestał.


Po drugiej stronie też budują, kiedyś rosły tu drzewa i chaszcze i stała  pogłębiarka, którą uwielbiał obserwować mój wnuk.


Kiedyś była to dzielnica przemysłowa, potem zakłady Zieleniewskiego upadły, w miejscu bloków była łąka i krzewy, zbierałam tu kwiatki.



Z fabryki zostały ruiny, obok już zaczynają wykopy pod nowe blokowisko.


Następne marne resztki dużego skweru między budynkiem sądu a ruchliwą ulicą.


Ładne, owszem i pomysłowe, ale to 1/3 dawnego obszaru.



Doszłam z podgórza do Ronda Mogilskiego, niedaleko (niecałe 5 km) a jednak czas mijał, nogi też już bolały, zrobiło się duszno, poddałam się. W tramwaju klimatyzacja, miejsce nawet było, rozsiadłam się i ....dojechałam do połowy drogi. Coś się chyba popsuło, bo stanęły i nie zapowiadało się na szybkie ruszenie. Jak zmarzłam, wysiadłam, na szczęście po 500 metrach powolnego spaceru, mogłam znów jechać bo ruszyły.
Tak sobie dzisiaj leniuchowałam, okna nie umyłam zamierzonej roboty nie zrobiłam, znów dzień może nie stracony, ale też mógłby być bardziej satysfakcjonujący.

wtorek, 25 lipca 2017

To i owo

Trzy po trzy, szwarc, mydło i powidło czyli wszystkiego po trochu.
Bo nie dzieje się nic na cały post, to sobie poskładam po kawałku.
Na wystawie byłam, Krakowskie Spotkania Artystyczne 2017 mnie nie zachwyciły. Była to prezentacja artystów z lat 60 i 70 XX wieku. Dużo obrazów, kilkanaście rzeźb, były też rysunki. Co mnie zainteresowało, pokażę.





Nazwisk malarzy nie pamiętam bo żadnego znanego tam nie było, a nie chciało mi się zapisywać ani fotografować podpisów. 



Grupa rzeźb pt. "Fiki Miki" była zabawna, a równocześnie trochę straszna.


Skomplikowana i niewiele mówiąca.
Spacerek też zaliczyłam późnym popołudniem, poszłam sobie nad Rudawę,


upolowałam po drodze ślicznego rudaska, który tak się łasił i kręcił, że mu się nie dało porządnie zdjęcia zrobić.


Na łąkach nadbrzeżnych zatrzęsienie niebieskich kwiatków. Nie wiem jak się nazywają.



Już żółci się wrotycz, widać że lato dojrzewa
jak te jarzębiny.


Były też niefortunne zdarzenia, jak odwrócony do góry nogami ekran komputera, przez to niewiniątko.


Miłośniczka poduszek. Było też kino o kotach w Stambule, polecam wszystkim miłośnikom kotów i nie tylko. Zahaczyłam też o niedzielny protest na Rynku, ale aparatu nie miałam, a zdjęcia z komórki nie chce mój komputer przyjąć.
Poniedziałek pod znakiem placka z malinami, dzieło mojego Wnuka, który pod okiem babci samodzielnie dokonał dzieła, następnie zrobił pyszną kawę i wspólnie zasiedliśmy do degustacji.


 Wracałam na piechotę, następny remont, powstaje nowa droga kolejowa, wiadukt zamknięty,


będą tutaj duże zmiany.


Pogoda mi dokucza, powietrze ciężkie i parne, temperatura około 30 stopni to dla mnie zbyt gorąco.
Chyba znów się wybiorę do muzeum, tam przynajmniej chłodniej.

wtorek, 18 lipca 2017

Dawno nie było...

spacerku. Wędrowałam z wózkiem przez park i wokół Błoń, trasą spacerową w pobliżu zamieszkania córki, zatęskniłam za moją okolicą. Niedawno znów można przejść pod wiaduktem (jakiś czas przejście było zamknięte), wybrałam się kiedyś ale pogonił mnie deszcz, obiecałam sobie, że wrócę z aparatem.
Dzisiaj mimo niepewnej pogody, (znów zaczęło kropić) zmobilizowałam się i poszłam.
Lubiłam tamtędy wędrować, między chaszczami z jednej strony, a szpalerem dzikich róż z drugiej.





Czasem przejechał pociąg na lotnisko lub do Katowic, niby blisko miasta, a cisza i spokój.
Potem zaczęło się coś zmieniać. Wycięto chaszcze, drogę poszerzono, zniknęły róże.




Przed wiaduktem jeszcze dobrze nie widać 


co się dzieje, ale z drugiej strony zmiany ogromne.


Początek drogi



resztki zieleni i  wycięte,uschnięte już krzewy.


Między drogą a torami nie ma już pasma nawłoci, traw, krzewów, ostów i pokrzyw.


Koło tych rur skręcam, oddalam się od  rozkopanej drogi.




Chociaż malownicze, to jednak wolę 


trawy i kwiatki.



Takie przeloty są częste, niedaleko przecież jest lotnisko.


Odkryłam kręgi w zbożu, ale źle było widać.


Wśród trawy skrawki nieba i różowa koniczyna.


Rzut oka za siebie, szkoda, że takie marne światło, byłoby świetnie widać moje osiedle. Chmurzy się coraz bardziej, przyspieszam kroku, już nie robię zdjęć. Niestety droga, którą wybrałam okazała się ruchliwa jak nigdy. Szłam nią kilka razy i nie spodziewałam się takiego ruchu.
Mój ambitny plan zatoczenia ładnego kółka nie wyszedł, zaczął padać deszcz, nie pozostało mi nic innego jak wrócić autobusem. Godzinę po powrocie zza chmur wyjrzało słońce.


piątek, 14 lipca 2017

Czas na finał.

Sama nie wiem kiedy czas minął, już się trochę zatarły wrażenia, nabrałam dystansu.
Zwieńczeniem festiwalu miało być 24-godzinne widowisko teatru KTO pt F451 -  Kraków.
Do prologu widziałam tylko krótką próbę, rano nie działo się nic, a już słońce prażyło, więc wróciłam do domu, po południu też nie zauważyłam jakiejś aktywności, prócz tego, że ogrodzony był spory kawałek przestrzeni i coś się działo na wielkim ekranie pod Sukiennicami. Wróciłam na finał o 22-giej. Stanęłam przy barierce i czekałam. Najpierw  był wywiad (nie wiem z kim bo za daleko było i nie poznałam), było o tym, ze nie czytamy, że nie wykupione tomy zalegają magazyny, a książki dobrze się palą i mniej niszczą środowisko, kalorii przy spalaniu dostarczają sporo. Chwilami zabrzmiało to serio, ale zaraz potem krakowscy aktorzy czytali fragmenty Kubusia, Muminków i innych książek, a na koniec piękny wiersz Miłosza o książce. Wtedy spektakl się zaczął.


Na pustej dotą przestrzeni pojawiaja się postacie, niektóre mają książki.



Spychają je "czerwone uniformormy", jest ich coraz więcej, zabierają czytane egzemplarze, układają stos,



gromadzą się wokół,



i po tryufalnym geście


podpalają książki.




Zaczynają pojawiać się inni z książkami, 


ławką szkolną, przenośnym telewizorem i radiem.


Ubierają czerwone kombinezony i są gotowi do czynu.



Podpalają przyniesione książki, bo przecież w masowej "kulturze obrazkowej"
nie są wcale potrzebne.

 







Dogasają płomienie, znikają podpalający, głos oznajmia koniec spektaklu i...
CZYTAJMY KSIĄŻKI!

Oglądałam, część mi się podobała bardziej, inna mniej, trochę żałowałam że nie zobaczyłam więcej, finał mnie z lekka rozczarował. W interpretacji wspierałam się programem Festiwalu wydanym przez teatr KTO. Czasem brakowało mi określeń, zrozumienia do końca przesłania, no i chciałam żeby ładniej "zabrzmiało" to, co napisałam.