Zatęskniłam za otwartą przestrzenią, zapachem traw, znudziła mi się ciągle ta sama trasa pomiędzy blokami, poszłam tam gdzie nie byłam od marca. Tak wiele się zmieniło, nie ma już drzewa, ale to najbliższa, jeszcze w miarę niezabudowana okolica.
Przysłonięte zielenią pozostawione elementy budowy,
hałdy suchej ziemi,
jakieś rury małe i ogromne,
Na drodze gruba warstwa pyłu, całe szczęście, że niedziela i nic nie jeździ bo bym się udusiła.
Na szczęście skręcam w zieloną dróżkę, po obu stronach kwitnące krzewy, lekki wiaterek i ten zapach, nareszcie można odetchnąć.
Pożałowałam, że nie było mnie tutaj na początku maja. Na tym polu stosują płodozmian, w ubiegłym roku rosła kukurydza, w tym roku rzepak, a ja przegapiłam kwitnienie. Cała ta połać po lewej musiała być żółta....Szkoda.
Orzechy już takie duże, niedługo będą gotowe na nalewkę, zwykle były pod koniec czerwca.
Motylka upolowałam, mało ich.
Jaskry przy drodze i maleńkie gwiazdeczki, nie wiem jak się nazywają.
Maków też mało spotkałam tylko pojedyncze i kępkę przy drodze.
Lotnisko blisko, ciągle latają nad głową płosząc ciszę.
Wracam, po drodze pociąg na lotnisko,
już ostatnie koronkowe parasolki czarnego bzu,
Lipa, nie wiem, czy to pączki, czy już przekwitła.
Dobrze mi zrobił spacer, ale obudził chęć wyrwania się z miasta na dłużej. Szkoda, że maj się kończy, był w tym roku wyjątkowo piękny.