czwartek, 31 sierpnia 2017

Ostatni sierpniowy...

Kiedy patrzyłam dzisiaj tęsknym okiem na Tatry skąpane w słońcu, niebo bezchmurne, przypomniały mi się nasze wędrówki. Też w sierpniu, bo wtedy najczęściej wyjeżdżaliśmy. Nie udało mi się ustalić kiedy dokładnie to było, bo zdjęcia to skan ze slajdów, na dodatek trochę podniszczonych.
Tak więc żegnam sierpień wspomnieniem kiedy jeszcze po górach wędrowałam.




Trzeba łapać słonko.


Bo na Czerwonych Wierchach było mimo słońca bardzo zimno, wiał lodowaty wiatr.


Kiedyś taka trasa wcale nie wydawała się zbyt trudna.






Kozice się przyglądały z daleka,


na szlaku było mniej turystów.


Nie mam więcej z tego wyjazdu zdjęć, dobrze, że chociaż te się uchowały.
Dzisiaj oglądałam góry z daleka.


Może trzeba się jednak wybrać i popatrzeć bliżej.


czwartek, 24 sierpnia 2017

Tysiąc i......trochę

Nie, nie nocy ani fascynujących opowieści tylko kilometrów. Tyle przeszłam od 24 lutego tego roku.
Zaczęło się od pytania: skąd wiesz ile to kilometrów? Skutek był taki, że zamontowano mi w telefonie aplikację liczącą kilometry i się zaczęło. Najpierw było rozczarowanie, bo chodzę od dawna i taka byłam z siebie dumna, że pokonuję długie trasy, tymczasem się okazało, że to wcale nie tak daleko, że tylko mi się wydawało, w rezultacie zmienił mi się punkt odniesienia i trzy kilometry mnie nie satysfakcjonują.
Następne rozczarowanie to takie, że chodzę powoli i wszelkie rywalizacje nie wchodzą w grę, bo zawsze przegram z młodszymi, były momenty zwątpienia, żalu i złości, wreszcie machnęłam ręką, niech się ścigają inni, chodzę dla siebie. Nie nazwę tego nałogiem, bo potrafię robić przerwy, ale wciągnęłam się i sprawia mi to przyjemność, nie mówiąc o tych paru kilogramach, które mi ubyło.
Inny wymiar przybrały spacery z wózkiem, minus też jest, czasem nie biorę aparatu bo nie chce mi się nosić i trochę mnie spowalnia robienie zdjęć.
Pochwalić się musiałam bo to: 1026 kilometrów, 81791 spalonych kalorii, gdybym szła nieprzerwanie zajęłoby by mi to 9 dni, 23 godziny, 27 minut. Brakuje mi miejsc bardziej oddalonych od miasta, przyjemność sprawia możliwość wspólnych wędrówek, chociaż w odległych miejscowościach, dopinguje to trochę, chociaż na początku dołowało bo zawsze jestem na końcu.
Mimo to wędruję i będę dalej, szkoda, że dni coraz krótsze.
Chodziłam


w porannej mgle,


nocą w Opolu,


uliczkami Egeru,


nad Wisłą,


opłotkami Bronowic,


bliżej osiedla,


trochę dalej,


zaliczałam kopce,




Las Wolski , kiedy to już nie można było doczekać się wiosny,


Podgórze,


stare forty,


park w Busku,


Sentymentalnie w Tarnowie.
Najwięcej po ulicach Krakowa i wokół Błoń, nie mam zdjęć, powinnam jednak częściej brać aparat. Przed nami ostatnie dni sierpnia, trzeba wykorzystać, wyruszyć na spacer, może się zmobilizuję i ruszę kawałek za miasto. Bo w tygodniu nie ma czasu, a dreptanie po alejkach trochę nudzi i często zapominam o włączeniu aplikacji.
Mimo wszystko jak to mówią, ziarnko do ziarnka i uzbierało się trochę kilometrów.


piątek, 18 sierpnia 2017

Świat odwrócony...

Upał...od tygodnia bez deszczu temperatury ponad 30 stopni. Trawniki osiedlowe przypominają klepisko,
 kurz i zapach spalenizny miesza się z wonią suchej trawy i opadłych liści, których pełno pod drzewami.

To widok z mojego balkonu, dzisiaj o godzinie 20-tej,


a to na termometrze.
Trochę mokrego się przyda, zbierałam te zdjęcia na taką właśnie okoliczność. Wiem, że niepogoda jest uciążliwa, ale naprawdę trochę deszczu by się przydało, takiego spokojnego, gęstego i najlepiej w nocy. W dzień niech świat się odbija w kałużach.


Lubię zaglądać w kałuże, mam wrażenie, że oglądam w świat równoległy,


błękitny,


złoty


gdzie zwiędłe badyle kąpią się w lśniącej wodzie.




Księżyc jakby bliżej ziemi,


budynki nabierają innego wymiaru.



Patrzysz w głąb i widzisz chmury pod nogami.


Planty jak wypolerowane,


płot mniej stanowczy,


te szare widoczki też ładne.




Błękitnie na placu budowy,



Na starym asfalcie ciekawie,


wiadomo, że jak deszcz to kałuże.


Zimowych, zamarzniętych kałuż Wam oszczędzę, nie będę kusić losu.





niedziela, 13 sierpnia 2017

A może tak na Bali?

Czas na miejskie klimaty. Minęła fala upałów, nie udało się uciec od apogeum gorąca, jakoś przetrwałam w mieście. Na fali gorąca trochę egzotyki, czyli sztuka Bali.



Ściągnęłam powyższe ze strony Muzeum, bo mi się podoba. Sama sztuka....no cóż, podobno odkąd wyspę owiedza dużo turystów, niemal każdy Balijczyk jest po trosze artystą. Na wystawie są obrazy całkiem swpółczesne, ale także dawne, tradycyjne, rzeźby i tkaniny. Podobały mi się tkaniny, ich wyważona kolorystyka i wzory. Malarstwo zaskakujące kolorami, ale też czarno-białe, jakby mroczniejsza strona życia czy religii.







To są rytualne szale.




Charakterystyczna, niezwykle bogata ornamentyka.






Obrazy z życia.



Współczesne, grające kolorami.



A ten miał przedziwny tytuł:


Po wystawie kawa na tarasie z widokiem na Wisłę i można się poczuć wakacyjnie.