niedziela, 28 maja 2017

Święto Plant

czyli bardziej para w gwizdek, ale może za krótko byłam.
Bywa tak, że się wyczerpią dobry humor i optymizm, wstajesz rano w piękny słoneczny poranek i robi się smutno. Bo już nie będzie co kiedyś było, nie pojadę na wycieczkę, nie zaplanowałam niczego, nie mam na tyle determinacji żeby jednak wziąć plecak i wybyć na cały dzień, nie chce mi się samej i długo by jeszcze ciągnąć to: nie.
W dodatku do "Wyborczej" znajduję  zastępcze rozwiązanie. Program "Święta Plant", postanawiam się wybrać, chociaż z góry wiem, że impreza raczej będzie taka sobie.
Jest jeszcze wcześnie, tłumów nie ma ani upału, rześki wiaterek w cieniu drzew, impreza powoli się rozkręca.

Stare mury zawsze malownicze.


Nieodzowny element takich imprez, kiczowate balony wyruszają na podbój kieszeni rodziców.


Kościół św. Krzyża widziany od strony Plant.


Nie zabrakło iluzjonisty, ale pokazał tylko sztuczki z kartami.



Tu było strzelanie do balonów, zostały dwa.


Hmm, coś te ciasteczka mało apetyczne, jakoś nie mam zaufania do takich kolorków.




Zrobienia zdjęć wielkich baniek nie mogłam sobie odmówić.





Dzieciaki w malowaniu zawsze niezawodne.



Stałam tam chwilę i dalej nie wiem do końca na czym to polega.



Kandydatka na łuczniczkę, na razie strzelała Panu Bogu w okno.


To tyle imprez, jeszcze był namiocik porad ogrodniczych ale były w nim marne dwie doniczki z rachityczną roślinkami. Poszłam więc na Plac św Ducha, a tam uczta dla oczu i ciała. Wybrałam się bez pieniędzy, tylko na sok mi wystarczyło.



Musiałam przełknąć ślinkę i zadowolić się zdjęciem smakowitości.



Wróciłam do domu na piechotę. Żal mi było pogody, ale pomysłu na wieczorny spacer już nie miałam, została książka i kawa na balkonie.

środa, 24 maja 2017

Festiwal Otwarte Mieszkania

Leje i jest beznadziejnie, jak tu cieszyć się majem pod parasolem i w kurtce?
Dobrze, że ciągle coś się dzieje w mieście i można napisać o ciekawej inicjatywie z poprzedniego weekendu. Piszę póki pamiętam, skoro na bieżąco tego nie zrobiłam.
FOM to możliwość zobaczenia mieszkań i pracowni, które na co dzień są niedostępne. Otworzyli swoje podwoje projektanci wnętrz, plastycy i artyści. Zainteresowanie było spore, więc potrzebna była rejestracja, niestety nie mam wprawy w jej internetowej formie  i się nie załapałam. Musiałam się zadowolić miejscami, gdzie rejestracja nie była konieczna.
Pogoda sprzyjała, pochmurno było, wybrałam się w sobotę do krakowskiego salonu wintage w starej oryginalnej kamienicy architekta R. Bandurskiego.

Dom pochodzi z 1907 roku, w 1911 został rozbudowany w całkiem innym stylu. W starej części mieści się salon vintage, pracownia i mieszkanie w jednym. Właściciele oprowadzali po całej kamienicy, opowiadali historię powstania pracowni i remontu mieszkania, związanych z tym perypetii.

Zajrzałam na podwórko,


podziwiałam balustradę i


piękną posadzkę klatki schodowej.


Dla mnie to było spojrzenie wstecz, bo takie szkło dostałam kiedyś w prezencie, stało u mojej mamy.
Właściciele skupują przedmioty i meble z lat  60/70 ubiegłego wieku. 


Identyczne fotele stały u mnie w domu, kiedy dostaliśmy mieszkanie i kupili pierwsze meble.



Taki wazonik jak ten biały nadal mi służy.


Bardzo popularny "Włocławek", był ozdobą w niejednej kuchni, mojej też.


Na tej antresoli jest biuro.


Dawne wejście z ogródka. Bardzo sympatyczni właściciele nie mieli nic przeciwko robieniu zdjęć co mnie bardzo ucieszyło.
Następnym miejscem były pracownie rzeźbiarzy w dawnych terenach kolejowych Nigdy się w te rejony nie zapuszczałam, okazuje się że warto było zobaczyć z bliska to co czasem oglądałam z okien pociągu.



Budynek dawnej stołówki kolejowej, po drugiej stronie dawnego peronu pierwszego.


Mieszczą się tutaj teraz pracownie rzeźbiarskie. Niewiele zrobiłam zdjęć bo prac nie mogłam robić, a wyposażenie jakie było....no cóż, takie było.



Pan, który barwnie opowiadał o swojej pracy szuka kleju do klejenia szkła.


Ogrzewanie pracowni, ładne, ale otoczenie mniej.


Różne akcesoria wyposażenia kolejnych pracowni.




Korytarz jako magazyn wszystkiego.


Tu już inna pracownia, pan metodą wypracowaną przed wiekami robi repliki dawnych ornamentów.




Piec do odlewów.


Jeszcze jeden do ogrzewania w


pracowni młodej rzeźbiarki. Tym razem to ceramika.



Na tym skończyłam sobotnie zwiedzanie.
W niedzielę połączyłam przyjemne z pożytecznym i poszłam na piechotę aż pod Salwator. do pracowni prof. Józefa Dousy. Niestety pracownia była zamknięta i żadnej informacji, a w programie była. Zrobiłam zatem tylko kilka zdjęć tych rzeźb, które stały przed wejściem.



Trochę żałuję, że widziałam tak mało, ale też nie bardzo wiem jak bym się zmieściła w czasie.
Pomysł mi się podobał.