piątek, 31 lipca 2020

Ostatni lipcowy

Minął lipiec nie wiadomo kiedy. Zwyczajny niby, bez wzlotów i upadków, wielkich zachwytów i czarnych dziur, zaznaczony jak od prawie pół roku obecnością niewidzialnego a realnego zagrożenia.
Nie bardzo jest o czym pisać bo raczej trudno się włóczyć po mieście. Jeszcze parę lat temu w taką pogodę jak dzisiaj wędrowała bym gdzieś, bo niby gorąco, ale wiatr chłodny, przyjemny, niebo błękitne, a mnie zostaje tęsknota za dalekim horyzontem.
Odgrzebuję więc zaległe wrażenia z wystawy plakatów. 
Boris Bucan to chorwacki malarz i grafik, od lat siedemdziesiątych znany z charakterystycznych plakatów.. Na wystawie znalazło się 16 najbardziej znanych posterów teatralnych z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku.




Musiałam zrobić zdjęcia z odbiciem w posadzce. Podziemia MCK mają swój urok.






Bardzo mi się podobały, lubię plakaty.
Dzisiaj mały spacerek zaliczyłam, niestety kondycja już nie ta i nie było po drodze nic ciekawego. Mural z pewnym panem zamalowali, po kilku dniach, nawet nie wiedziałam, że takowy jest. Był całkiem niewinny, nie rozumiem takiej "poprawności".
Pocieszyłam się po drodze, bo lody wiśniowe i różane to moje ulubione.


Jutro nowy miesiąc, co przyniesie? Pożyjemy, zobaczymy.

czwartek, 23 lipca 2020

Rudy, Rudzielec,

Król Złoty,  tak go nazywałam, nawet nie wiem jak miał na imię.
Mieszkał w sąsiednim bloku na parterze, miał na balkonie budkę i wygodne schodki, ale wolał swobodę. Obserwowałam go przez kilka lat, był przyjazny, dał się pogłaskać, psy omijały go z daleka.


Mżawka i mokry asfalt? Nie ma problemu.



Trawnik pod moim balkonem, miał swoje ulubione miejsce, spał często na nagrzanej ziemi.


Nie zawracaj mi głowy, muszę się umyć.



Tak to wyglądało z wysokości trzeciego piętra.


Samochód? Chwileczkę, zaraz zejdę. Nigdy się nie spieszył, miał swój rewir, wyłaniał się to tu, to tam, pozwalał głaskać, jak mu było zimno czekał aż ktoś go wpuści na klatkę. Czasem przyjął poczęstunek, wybierał najmiększą wycieraczkę, przespał się i potem głośnym miauczeniem domagał otwarcia bramy, bo on już musi iść.


Pod moimi drzwiami.


Wnęka koło bramy, lubił tam przesiadywać, chociaż dwa metry dalej, w innej wnęce miał materacyk i kocyk.


Chwila niezdecydowania. Miał już sporo lat, kiedyś spotkałam jego opiekunkę, opowiadała o nim, jak to kiedy był jaszcze mały wylazł na drzewo i musiała go ściągać straż, jak kiedyś wsiadł do samochodu i pojechał do sąsiedniego osiedla, na szczęście przypadkowi opiekunowie zorientowali się, że jest czyjś i wrócił. Dowiedziałam się też, że ma chore nerki, jest pod stałą opieką lekarza i nie trzeba go dokarmiać.
Ostatnio widywałam go rzadziej, w ubiegłym tygodniu spał ciągle na swoim materacyku, jego futerko takie miedziane w zachodzącym słońcu, zmierzwiło się i zmatowiało. 

  
To ostatnie zdjęcie, za dwa dni zniknął kocyk i materacyk i już go nie widziałam.
Dzisiaj dowiedziałam się, że odszedł za TM w ubiegły piątek. Nie było już ratunku.
Żegnaj Królu Złoty, żal....


piątek, 17 lipca 2020

Rozczarowanie.

Kiedy wreszcie się nauczę podchodzić sceptycznie do entuzjastycznych zapowiedzi wystaw?
Już się parę razy zawiodłam, a jakoś zawsze mam nadzieję, że jednak będzie pięknie.
Może nie mam racji, bo było podkreślone, że to wystawa bardziej dla dzieci, niemniej wyobrażąłam sobie ją całkiem inaczej.
Wystawa mieści się w Muzeum Galicja, byłam tam pierwszy raz

Żydowskie Muzeum Galicja – muzeum założone w Krakowie przy ulicy Dajwór 18 przez brytyjskiego fotografa Chrisa Schwarza. Oficjalnie otwarte zostało 27 czerwca 2004 roku. Mieści się w odrestaurowanym budynku byłej żydowskiej fabryki mebli. Zajmuje 920 m² powierzchni..
(Wikipedia)
Wystawa poświęcona Janowi Marcinowi Szancerowi, który rozpoczął swoją przygodę ze sztuką właśnie w Krakowie. Przeniósł się później do Warszawy, ale początki nie były łatwe.

"Na moją wystawę wyznaczono mi w Pałacu Sztuki dwie maleńkie salki (...). Na otwarcie przyszło sporo ludzi, dziwili się raczej niż podziwiali (...) Kiedy rozżalony tym mizernym sukcesem wyżalałem się Dunikowskiemu, ten odpowiedział spokojnie: "Bo ty będziesz ilustratorem". Obraziłem się śmiertelnie." ( anegdota ściągnięta z muzealnej broszury)

Ilustracje Szancera towarzyszyły mi od wczesnego dzieciństwa, jakoś nie wyobrażałam sobie wierszy,  bajek i książek dla dzieci bez jego rysunków. Potem towarzyszyły moim córkom i wnukom. Teraz w niezmierzonej ilości książek dla dzieci, ilustracje są już zupełnie inne, ale tamte pozostaną w świadomości kilku pokoleń na zawsze.


Dlaczego się rozczarowałam? Bo to trzy malutkie salki wypełnione rysunkami w stylu Szancera, wyciętymi ze styropianu postaciami, stłoczone to, jakieś chaotyczne i postaci Ilustratora tam prawie nie ma. 



Przeznaczone dla dzieci, ale co one z tego wyniosą, trudno powiedzieć.






Pod sufitem kartki z dziecięcymi rysunkami,


ginie kilka autentycznych prac artysty,



Ta gablota to dopiero autentyk, pamiętam, że miałam w tym wydaniu ostatnią po prawej "Księgę papugi" z pięknymi ilustracjami i jeszcze kilka, których tu nie ma.


Zdjęcie Szancera niewielkie, kiepsko wyeksponowane. 


Dla dorosłych takie spuszczane na wysokość oczu sześciany, trzeba tam głowę wsadzić i poczytać oraz obejrzeć kilka fotografii.  Dziwnie trochę wygląda zwiedzający widoczny tylko w części. 
Bardzo się zawiodłam, więcej było w folderze, chociaż też bardzo skromnie.
Przy okazji skoro już tam byłam  obejrzałam resztę ekspozycji, wystawę poświęconą obecności Żydów w Polsce. Bardzo ładne zdjęcia pozostałości po synagogach, domach modlitwy, cmentarzach,  dzielnicach żydowskich w miasteczkach i miastach. 
Renowacja tychże, ale to wszystko oparte tylko na zdjęciach i faktach. 



To ostatnie zdjęcia to zrujnowana synagoga na Kazimierzu, niedostępna, ukryta w jakimś podwórzu.
Nie było sensu robić zdjęć zdjęciom, znalazłam kilka z mojego rodzinnego miasta.
Była jeszcze sala poświęcona pracom dzieci, inspirowanych szancerowską wystawą.




I to by było na tyle wrażeń. 
Jeszcze jedno, panienki w recepcji prawie nie mówiły po polsku. Ledwo się dogadałam.
Po wyjściu okazało się że pada, więc spacer w deszczu był krótki.


niedziela, 12 lipca 2020

...

Żadne słowo mi nie pasuje. Niepewność, niepokój, niezdecydowanie, nieuwaga i jeszcze parę na "nie".
Niepewność bo jeszcze godzina, niepokój, bo jednak mam złe przeczucia.
Niezdecydowanie dotyczy tematu posta, a co za tym idzie wyprawy w dalszy koniec miasta. Trochę spaceru, potem uciekł mi tramwaj i w rezultacie wróciłam do domu. Odłożyłam zwiedzanie wystawy na kiedy indziej.
Nieuwaga, no cóż znów przegapiłam informację że autobus nie jeździ, przestraszyłam granatowych chmur i w rezultacie nowy mural nie znalazł się w mojej kolekcji.
Pokażę co mam, bo rozrzucone po całym mieście są trudne do odszukania no i jednak jazda komunikacją miejską w maseczce nie należy do przyjemności.


Sklep zielarski na osiedlu.


Rondo Mogilskie, nie wiem czyje to dzieło.


Tłumaczyć nie muszę przesłania, szkoda tylko, że nie bardzo się dało zrobić porządnego zdjęcia, bo przejście wąskie i musiałam wchodzić na ścieżkę rowerowa w ruchliwym miejscu.




Nie umiem podać nazwy ulicy, bo się wtedy pogubiłam i szłam tą drogą pierwszy raz.


Mural powstał z okazji ileś lecia komunikacji miejskiej w Krakowie i ciągnął się na ścianach kilku budynków. 



Włazić musiałam w jakieś wykopki, ale opłaciło się, bo ładny.




Ulica Zwierzyniecka, mural Ugura Gallenkusa, który swoimi pracami pokazuje kontrasty współczesnego świata.  Ten mural to część akcji Dominiki Kulczyk "Efekt Domina", w której przedstawia rażące różnice między bogactwem a skrajną biedą, poniżaniem i walką o przeżycie.


Ten mi się nie podoba, szkoda, że zamalowano bardzo ładny inny mural, na ścianie klubu.
Czas szybciej minął, ale za chwilę zaczną się wyborcze emocje.