niedziela, 30 sierpnia 2015

Przy stole

Tydzień minął nie wiadomo kiedy, czas nadal pędzi i mam wrażenie, że nawet przyspiesza.
Obiadek rodzinny był dzisiaj i kiedy rozkładałam stół przypomniało mi się to i owo.
Ten nasz stół ma już bardzo dużo lat i wiele przy nim odbyło się posiadówek. Na początku stał sobie na środku pokoju, przyozdobiony serwetką lub obrusikiem, z wazonikiem kwiatków.
Potem umeblowanie się zmieniło i stół został złożony, powędrował pod okno i rozkłada się go tylko jak mają być goście. Trzeba wytargać na środek, przykręcić nogi, postawić i rozsunąć blat.
Imieniny, komunie córek, przyjęcie weselne starszej, chrzciny, obiadek z przyszłym zięciami i teściami córek, wigilie, śniadania wielkanocne. Tyle wspólnych chwil i przemijanie pokoleń, ubyło niestety najbliższych, przybywa nowe pokolenie, a stół trwa.


Przed rozsunięciem blatu,


po  i przykrywamy obrusem. Wiem, niedokładnie wyprasowany, ale zbyt długo czekał na rozłożenie i znów się zagiął. Za chwilę będą talerze i reszta, przyjdą dzieci  i znów usłyszę pomruk zadowolenia zięcia i okrzyk córki: mamo!!! Intonacji tu nie oddam, ale warta wszystkie pieniądze.


Wygrzebałam w archiwum właśnie to zdjęcie bo są na nim moja ciocia i wujek i o nich chcę napisać.
Wujek był kuzynem mojego taty i rodziny były zaprzyjaźnione. Bywaliśmy na imieninach i do dzisiaj pamiętam jak bardzo przestrzegano tam pewnych reguł siadania przy stole.
W pokoju rozkładano stół, albo dwa i trzeci mały dla dzieci. U szczytu stołu siedziała zwykle najstarsza wiekiem osoba, względnie jakiś wyjątkowy gość. Potem według starszeństwa, aż na szary koniec, gdzie siedziały dzieci. Dzieciaki miały siedzieć cicho, zachować się należycie, wolno było odejść od stołu po deserze i wcześniej zapytać o zgodę. Małżeństw na ogół nie sadzano koło siebie. Kiedy zmieniły się warunki mieszkaniowe i wujostwo zamieszkali w bloku, dla dzieci nakrywano stół w innym pokoju. Pamiętam jak stopniowo "awansowałam" przy stole, aż kiedyś, już w innym domu, ale u tej samej rodziny z przerażeniem stwierdziłam, że siedzę bardzo blisko seniorów. 


U siebie tej zasady nie przestrzegam, jakoś się utarło, że każdy siedzi zawsze w tym samym miejscu, a dzieci obok rodziców.


Znalazłam w albumie zdjęcia z przed lat. Tutaj jestem u znajomych mojej mamy,


a to jeszcze przedwojenne, stół w domu mojej mamy. Potem był okrągły.

Ten okrągły też się rozkładało na większe okazje. Wspominam z rozrzewnieniem obiady przy nim w gorące lato, zimny kompot, pierogi z jagodami albo czereśniami, knedle ze śliwkami i mizerię z ogrodowych ogórków.
Jakoś  nie przyjęło się w rodzinie przyjmowanie gości inaczej jak przy stole. Uczyło się dzieciaki porządnego siedzenia, posługiwania nożem i widelcem, ale zawsze w bardziej oficjalnych okolicznościach, muszę się pilnować żeby nie trzymać łokci na stole. 
To takie wygodne.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Miało być...

o niedzielnym spacerze. O błękitnym niebie ozdobionym obłoczkami, słońcu jeszcze mocno przygrzewającym, żółtych od kwitnącej nawłoci podmiejskich nieużytkach, dorodnych mimo suszy polach kukurydzy, owoców głogu i dzikiej róży nabierających mocniejszych rumieńców, drobnych cierpko słodkich, lśniących jeżynach, widoku miasta i lekko przymglonego horyzontu.
Nie będzie bo zapomniałam aparatu i nie chciało mi się po niego wracać.
Natomiast popołudnie było już inne: gwarne, ze skoczną ludową muzyczką, kolorowe, kuszące zapachem grillowanych serków i  swojskiej kiełbaski.
Pisałam w ubiegłym roku, że Cepelia to już tylko komercja i ubolewałam że nie było garncarza. Tym razem był i parę rzeczy, których nie pokazałam w ubiegłym roku też było.
Wobec tego idziemy na Cepeliadę.
Pan robił miniaturowe talerzyki miseczki i dzbanuszki. Zawsze miałam ochotę spróbować jak to się robi, ale albo się wstydziłam, albo nie było możliwości. Szkoda.



Dzwoneczki rozmaitych kształtów i kolorów


Te baranki uparcie nie chcą się wstawić w odpowiednie miejsce.




Nie mogłam sobie darować, żeby nie zrobić zdjęcia tego urodziwego drobiu, kolorowe ptaszki tez były. Kiedyś je zbierałam, jeszcze pewnie gdzieś są na pawlaczu, wyblakłe i zapomniane.


Koty też były w dużej ilości, wybrałam te



i te.

Ta ceramika zawsze mnie urzeka, a odstraszają ceny, chociaż tu akurat rozumiem ogrom włożonej pracy.







Może to nie jest sztuka wysokiego lotu, ale bardzo mi się podobają te drewniane cudeńka.


Takie maluteńkie szufladeczki na okruch skarbu, może wspomnienia, albo ten jedyny


pierścionek, kolczyk bez pary, zasuszony kwiatek...


Wianki


i haftowane torebeczki,


Takie rzeźby zawsze są na targach.


No i kosze z koralami.


A potem był Kazimierz, zimne piwko i księżyc na wieczornym niebie.


środa, 19 sierpnia 2015

Obiekt pożądania

PRL-u lat siedemdziesiątych Fiat 126p.
Pierwsze egzemplarze zjechały z taśmy w Bielsku Białej w 1973 roku, ostatnie we wrześniu 2000.
Jakie były, moje pokolenie doskonale pamięta. Jeszcze nie tak dawno można było spotkać ostatnie egzemplarze na ulicach miast.
Mojej rodzinki też nie ominęło to wspaniałe osiągnięcie polskiej motoryzacji. Wbrew założeniom, że ten samochód będzie łatwo dostępny, wcale tak nie było. Były talony i cena dla kieszeni takich jak my zaporowa. Ale po kilku latach, mąż zaparł się, trochę kasy uskładał, resztę pożyczył i kupił używanego malucha.

Nasz pierwszy samochód. Pojechaliśmy nad morze, sprawował się dobrze, do czasu. Potem zaczęło a to rzęzić, a to stukać, zapalić nie chciał, trzeba było na pych, ale parę lat służył.


Drugi  już był nowy, to w nim przejechaliśmy całą Bułgarię, wioząc dwa namioty, śpiwory, materace, zapasowe koło i kanister, ciuchy dla 4 osób na miesiąc. Na żadne fanaberie w postaci krzesełek i stolików turystycznych już nie było miejsca. Maska samochodu jako stolik też mogła posłużyć i kto by się tam rozsiadał przy śniadaniu jak zaraz trzeba ruszyć w drogę.
Nic dziwnego, że kiedy zapowiedzieli w Krakowie  Ogólnopolski Zlot Fiata 126p wiedziona wspomnieniami i sentymentem, w dzikim upale poszłam zobaczyć.
Pod Wawelem stało ich około 200, kolorowe, zadbane i na chodzie.


Piesek z kiwająca główką często jechał z tyłu na półce.



Miłośnicy malucha przerabiali też swoje pojazdy na sportowe,


ten egzemplarz ktoś wystylizował na 


bardzo zgrzebny.



Nie zabrakło poczucia humoru,


przypomnienia, że silnik autko miało z tyłu.


Wersja Cabrio.


Druga część zlotu odbyła się w niedzielę, na  Kazimierzu można też było podziwiać zgromadzone samochody. Po drodze spotkałam malucha wykorzystanego jako reklama, oklejonego grosikami.





Mogłabym jeszcze tam chodzić i oglądać, ale nad miastem zaczęły gromadzić się czarne chmury,


kiedy doszłam na przystanek zrobiło się ciemno, wiatr przeganiał zeschłe liście, tumany kurzu i śmieci, a kiedy już jechałam lunął deszcz.


Do domu dotarłam mokra, ale mimo to zadowolona.




sobota, 15 sierpnia 2015

CRACOVIA SACRA jeszcze raz

Bazylikę na Piasku (oo. Karmelici) mijałam codziennie kiedy jeszcze jeździłam do pracy, teraz często, a w muzeum nigdy nie byłam. Nie będę dociekać dlaczego. Dzisiaj poszłam i warto było.
Do muzeum wchodzi się z pięknych krużganków i warto spojrzeć w górę,


bo sklepienia pokrywają malowidła z połowy XVIII wieku, przedstawiające historię kościoła.



W muzeum znów księgi, łącznie z dziełem Galena i jego odręcznymi notatkami.


Opisy roślin,


traktaty nie pamiętam o czym, inne


pięknie iluminowane, wielkie i świetnie zachowane.





Najstarszy inwentarz kościoła


dzieła dotyczące medycyny


i ciekawostka, pierwsza naukowa książka na temat kołtuna.


Ta chyba przeznaczona dla ówczesnych stomatologów.


Piękne oprawy




trochę bogato haftowanych szat liturgicznych,



barokowe monstrancje.


Całemu zwiedzaniu towarzyszył piękny śpiew. Trwała próba do wieczornego koncertu pieśni maryjnych.
Na żadnym koncercie nie byłam, trochę żałuję.