Mieszkam blisko giełdy kwiatowej, już od tygodnia pełno dorodnych chryzantem. sztucznych i suszonych kwiatów, wiązanek, ozdób i zniczy. Ludzie targają wielkie siaty z doniczkami, wiązkami zielonych gałązek, zafarbowanych liści, bukietów i lampek.
A że się to udziela i daje znać przyzwyczajenie z całego życia, też się na giełdę wybrałam.
Jak giełda długa i szeroka rzędy chryzantem wszelkich kolorów i kształtów. Bardzo lubię te kwiaty i chciałabym takie mieć w ogrodzie, ale go nie mam.
Tu można wybierać kompozycję z kilku roślinek.
lśniące w porannym słońcu żółte i białe,
już przybrane, gotowe do postawienia.
Te kwiaty były sztuczne, a na koniec takie dziwadło. Zajęta oglądaniem kwiatów i unikaniem patrzących krzywo niektórych sprzedawców, (bo co to za baba co nie kupuje, tylko zdjęcia robi) o mały włos a wdepnęłabym w miskę z wodą, w której pływało to coś.
Kręciło się w kółko i wydawało od czasu do czasu skrzeczący dźwięk. Zabawka, czy straszydło?
Zniczy już nie sfotografowałam bo kupiłam z jedliny wianek i kilka gałązek było mi niewygodnie.
Gdyby przynajmniej jedna trzecia wydanych tam przez ludzi pieniędzy trafiła do Skarpety, byłby zapas na długo. Znicze z roku na rok większe i paskudniejsze, czasem się zastanawiam co ludzie w nich widzą.
Miałam ochotę zatytułować ten post "Targowisko próżności"