niedziela, 31 stycznia 2016

Niedzielne popołudnie


Niespiesznie wyruszyliśmy na pierwszy rekonesans do centrum. Z głową na śrubkach, wędrowaliśmy  co rusz pokazując sobie co ciekawsze obiekty i detale.


Pozłacane balkoniki,



eleganckie zdobienia, aż doszliśmy do


Budynku Secesji. Charakterystyczna kopuła z 3 tysięcy pozłacanych liści laurowych, ładna bryła nie zmieściła mi się w kadrze, napis nad wejściem głosi
"Epoce należną jej sztukę, sztuce należną jej wolność"
Nie weszliśmy do środka, nie złożyło się, trochę żałujemy.




Obok pomnik, robimy sobie zdjęcia i idziemy dalej.


Widoczny z daleka gmach opery,


nie jestem w stanie czytać przewodnika i jednocześnie robić zdjęć, zwłaszcza że wszystko mi się podoba.



Docieramy do centrum, już widać najbardziej znany obiekt Wiednia: Katedrę św. Szczepana i okazałe kamienice.


Na reprezentacyjnej ulicy Kolumna Morowa, wzniesiona w 1679 roku dla upamiętnienia zarazy morowej, która zdziesiątkowała ludność kraju.


Jeszcze kopuła kościoła,


okazały gmach z pszczółką,



i katedra w całej okazałości. Jest niedziela, za bardzo zwiedzać nie można, jeszcze tu wrócimy.



Być w Wiedniu i ominąć kawiarnię? Oczywiście, że nie, ale zdjęć nie mogłam robić, za dużo ludzi było.


Zgłodnieliśmy wszyscy, zjadłam wiedeńskie kiełbaski z musztardą.


Hofburg w zniżającym się słońcu, gdzie podziwialiśmy bańki mydlane.



Ulice w zapadającym zmierzchu już podświetlane,




idziemy w kierunku domu.



Tutaj będziemy jutro, wypogodziło się. Mamy w nogach pięć godzin spaceru.



Należał nam się porządny obiadek i piwko w pobliskiej knajpce.


sobota, 30 stycznia 2016

Jadę do Wiednia


Wiedeń, stolica dawnej wielkiej monarchii,  owiany legendą o wielkich tego świata, władców, muzyków, malarzy, miasto wielu kultur i bliżej od Krakowa niż na przykład Szczecin.
Zaproponowały mi Dzieci kilkudniowy wypad, jakże nie skorzystać, zwłaszcza że jeden spędzony tam kiedyś dzień, pozwolił tylko na pobieżne przyjrzenie się miastu. Towarzystwo też pożądane.
Wyruszamy w sobotni poranek, przy całkiem znośnej pogodzie. Pierwszy postój przy czeskiej granicy bo trzeba kupić winiety, wypić małą kawkę, nakarmić autko.

Z chwili na chwilę zmienia się pogoda, zaczyna padać śnieg.


Już do samego Wiednia zmienia pada, droga biała, nie widać pasów, pobocza zamazane. Docieramy na miejsce dzięki nawigacji, wysiadamy u celu po kostki w białym puchu.


Do lokum, gdzie spędzimy najbliższe parę dni wprowadza nas sympatyczny pan. Mamy dwa pokoje,  kuchnię z pełnym wyposażeniem i wspólny salonik z wygodnym stołem.


Tu będę spała, a fotel okaże się bardzo wygodny do czytania i odpoczynku po wędrówce.


Drugi pokój z marzeniem każdej mieszkanki polskiego blokowiska


obszerną garderobą.


Pan oprowadził nas też po najbliższej  okolicy, pokazał drogę do metra, poradził gdzie robić zakupy, gdzie można napić się kawy, zjeść w miarę tanio i dobrze.

Niedzielny poranek. Nie wytrzymałam, poleciałam na mały rekonesans jeszcze przed śniadaniem.
Zaraz obok brama prowadzi do malutkiego parku, który widać z naszych okien. Śnieg już topnieje, z ulic odmieciony, po śnieżycy niewiele śladów.



Ulica, przy której mieszkamy z jednej strony,


i z drugiej. Przez tą bramę i dwa podwórka będziemy przechodzić codziennie 


na skrzyżowanie i ulicę prowadzącą do metra.


Ten budynek zwrócił moją uwagę już wczoraj wieczorem, będę go podziwiać niezmiennie przez cały pobyt. To Margaretenhof wybudowany w latach 1884/5, odrestaurowany w 1981 - 1984 roku. są w nim prywatne mieszkania, nie do zwiedzania.


Idę dalej, przyciąga mój wzrok żółta kamienica,


barwni panowie, chyba jakaś kapela, nie widzę dobrze z daleka,


idę jeszcze kawałek, ale światło szare i nie bardzo mam ochotę się zgubić.


Wracam, by zaraz potem wyjść już z Rodzinką do centrum. Pójdziemy na piechotę to zaledwie dwa kilometry wzdłuż linii metra. Będziemy się włóczyć i oglądać miasto bez szczególnego planu. Chłonąć atmosferę, znajdować punkty odniesienia, rozpoznawać zaznaczone w przewodnikach najbardziej znane obiekty. Na planowe zwiedzanie przyjdzie czas jutro.

piątek, 22 stycznia 2016

Wyjeżdżam

Lubię wyjazdy, nie lubię krzątaniny przed. Zastanawianie się co zabrać, z czego zrezygnować, sprawdzanie bardzo ważnej listy rzeczy do zabrania i inne konieczne czynności powodują, że im starsza jestem tym bardziej mnie to wkurza.
Tym razem miałam to samo. Niby się przygotowałam, listę zrobiłam, wyprałam ,wyprasowałam, ale nie mam pojęcia czy wzięłam wszystko. Jadę tylko na pięć dni, więc nie trzeba dużo, ale ten niebieski sweterek jeszcze kusi itd..
Odrębnym problemem jest pakowanie. Odkładałam parę razy wypełnianie walizki bo KONTROLER postanowił się w niej zagnieździć.


No przecież mnie nie wygonisz, prawda? 


Może się pobawimy? 
Zrezygnowałam, powędrowałam do kuchni, bo się piekły ciasteczka owsiane na drogę. Ocaliłam 6 reszta nie nadaje się do jedzenia. Na rozwolnienie nikt nie cierpi, węgla nie potrzebujemy.
Kotu się znudziło, szybko dopakowałam resztę, tym razem obeszło się bez dopychania kolanem.

zdjęcie z internetu.

Teraz najtrudniejszy moment. On już coś przeczuwa, chodzi niespokojny, pomiałkuje.  Zawsze to samo, okropna trauma z dwóch stron, ale nie mam wyjścia. Łapię i wpycham wyrywające się stworzenie do kontenerka. Dzięki za radę JolkoM, wpychanie zadkiem idzie o wiele łatwiej. Jeszcze trochę lamentu, ale już w taksówce cicho, tylko czasem przez kratkę łypnie na mnie wielkie złote oko.
Na miejscu rytuał: błyskawiczne schowanie się po wersalką. Miejsce w kontenerku obwąchuje ciekawie rezydentka.  Wiem, że nic mu nie będzie, że mógłby już sobie darować, bo za każdym razem wychodzi, je, śpi i kłóci się z kotką. a ja każdym razem mam takie same wyrzuty sumienia.
Jednak okazja jakich mało, jadę z Córką, Wnukiem i Zięciem, oferta wspaniała, już czuję ten dreszczyk, kiedy usadowię się w samochodzie i ruszymy w drogę. Nie zdradzę gdzie jadę, powiem jak wrócę. Postaram się zrobić dużo zdjęć.


Spodobała mi się ta wypowiedź Martyny Wojciechowskiej, naładuję sobie akumulatory jak w ubiegłym roku nad morzem. Tym razem w całkiem innej scenerii.
Wyjazd jutro około 10-tej.
Wracam 29 stycznia.

środa, 20 stycznia 2016

Jutro

Dzień Babci.
Pomyślałam, że skoro nią jestem to o sobie napiszę. Zwłaszcza, że o moich Babciach pisałam w ubiegłym roku.
Babcią zostałam stanowczo zbyt wcześnie (wybacz Córeczko, ale niczego, o czym byś nie wiedziała nie piszę) pracowałam jeszcze, a moje Dziecko startowało w dorosłe życie i zaczynało studia.
Kiedy minął pierwszy szok jakoś życie się ułożyło, niestety malutka nie miała babci zbyt często, ani na uroczystościach przedszkolnych, bo musiała być w pracy.
Babcie chwalą się wnukami, ja nie będę odstawać od schematu.


Jak widać po minie babcia jakaś mało radosna, ale ja tak na zdjęciach wychodzę.  Zmieniało się wiele, mała rosła, jeździła ze mną do prababci na wakacje, Tam mogła chodzić na basen, jeść poziomki z krzaczka i mogłam być z nią. Jak poszła do szkoły na wywiadówki czasem chodziłam.


Dziecko urosło, babcia nadal ma powody do niepokoju, bo sportowe hobby wybrała sobie niebezpieczne.


Minęła prawie dekada kiedy babcią zostałam powtórnie. W "babskiej" rodzinie wreszcie pojawił się chłopak. Doświadczeń z wychowywaniem męskiego potomka nie miałam żadnych, jakoś się ułożyło. Wprawdzie też jeszcze pracowałam, ale w przedszkolu poszli po rozum do głowy i zaczęli imprezy dla babć robić po południu.  Rodzeństwo się dogadywało, duża różnica wieku spowodowała że siostra czasem opiekowała się bratem.


Babcia postawiła na turystykę. Zwiedzałam z wnukiem  miasto, wędrowaliśmy do ZOO, tylko już do prababci nie mógł jeździć ze względu na alergię. Bardzo tego do dzisiaj żałuję.
Jeździłam z nim za to na wczasy, tam też włóczyłam "biedne dziecko" po lasach i wertepach.





Jak widać wcale mu to nie zaszkodziło, bo wyrósł na fajnego chłopaka.


Nareszcie przyszedł czas, kiedy spokojnie mogłam przyjąć wiadomość, że zostanę babcią po raz trzeci. Już na emeryturze, jeszcze jako tako sprawna, czekaliśmy z kotem na malutką gryząc palce.
Tym razem  mogłam swobodnie powiedzieć, że wreszcie dorosłam do roli babci. 


Minęły cztery lata, babcia wnuczkę widuje rzadziej, bo poszła do przedszkola. Impreza przedszkolna już się odbyła, mała dała czadu, najlepiej ją było słychać.




Strój tym razem uszył tatuś.
Mam nadzieję, że Dzieci i Wnuki darują mi ten osobisty wpis, ale raz po baciowemu chciałam się zachować. Przyznaję, nie rozpieszczałam ich i bywało różnie. 
Dumna z nich jestem, jak to babcia.