sobota, 31 grudnia 2016

Trzy

lata blogowania.
Założyłam bloga 30.12.2013, ale to był tylko próbny wpis.
Dwa lata z Wami Kochani Goście, Ci którzy zostawiają cenny ślad i Ci którzy nie piszą.
Czas złożyć życzenia:

12 - miesięcy zdrowia
53 -  tygodnie miłości
8784 -  godzin wytrwałości
527040 -  minut pogody ducha
1622400 -  sekund szczęścia



Niech Wasze kalendarze wypełnią dobre dni, przybywa przyjaciół, omijają troski i niektóre zmiany naprawdę prowadza ku lepszemu.

piątek, 30 grudnia 2016

Banalnie....

Tak mam zamiar podsumować kończący się rok.
Statystyki nie będzie, bo mi się nie chce liczyć, postanowień żadnych na początek roku nie robiłam, tak więc nie schudłam, nie zadbałam o kondycję, nie dokonałam niczego znaczącego.
Spełnione marzenie przewrotnie pozbawiło mnie kilku złudzeń,  doszło parę rozczarowań, a czy rozumu od tego przybyło śmiem watpić. Minusy dotyczące wydarzeń politycznych są wszystkim znane, nie będę ich tutaj wymieniać.
Plusy za to były dużego kalibru: nowy członek Rodziny, wypad do Wiednia, poznanie w realu sympatycznych znajomych z blogów, wyprawy z Rabarbarą, poczucie przynależności do Kurnika, rysunki do kalendarza. Jak teraz to piszę, to widzę, że nie był to najgorszy rok.
Dzisiaj też postanowiłam się nie dać czającej się ostatnio zbyt często chandrze. Umówiłam się na kawę, oczywiście na Kazimierzu, w sympatycznej księgarni-kawiarni. Zawsze miałam tam ochotę zajrzeć, wreszcie się udało.


Sympatyczne wnętrze i dobra kawa.


Reklama reaktywacji "Przekroju", nie sądzę, aby to miało sens. (Nie reklama, wznowienie pisma)


Po powrocie do domu, żal mi się zrobiło pogody, poszłam na spacer. Jak szybko się wszystko zmienia, na mojej stałej trasie wycięto krzewy dzikich róż, głogi  i inne zarośla, coś mi się zdaje, że moja droga spacerowa zniknie. Wyraźnie wytyczają trakt.


Poszłam odwiedzić swoje drzewo, ono jeszcze mam nadzieję, nie zostanie unicestwione, bo tam budować byłoby trudno.


Bardzo je lubię, stoi sobie samotne i zawsze jest.


Niestety słońce jeszcze zbyt szybko zachodzi, trzeba wracać.


Podobał mi się ten wianek na ścianie domu


pod starą kuźnią zapomniana piłka,


 kłódka też by mogła być symbolem wierności albo przemijającego czasu.
Życzenia noworoczne będą tradycyjnie jutro.



poniedziałek, 26 grudnia 2016

Prawie po...

Minęła  przed i świąteczna krzątanina, pochowane talerze i szklanki, cisza....
Gdybym była Andersenem napisałabym smutną bajkę o talerzyku, z którego nie chciała jeść ciasta mała dziewczynka. Wolała inny, kolorowy, a talerzyk chciał zwrócić na siebie uwagę, zeskoczył z suszarki i rozbił się w zlewie.


Jednak coś mnie z domu goni, nie pada, ciepło, trzeba się przejść.
Tradycyjna Żywa Szopka u Franciszkanów kusi, dawno nie byłam, jakoś się nie składało.
W tym roku już jubileuszowa, pierwszą w Krakowie zorganizowano w 1991 roku.
Na placu przed kościołem scena, rozdeptany do cna trawnik i błotko, mimo to sporo ludzi. Trafiłam na koncert kolęd w wykonaniu braciszków zakonnych i muszę powiedzieć - dali czadu! Nie smęcili, śpiewali skocznie i porywająco. Obok na scenie Święta Rodzina, Matula ochoczo klaskała w rytm melodii i uśmiechała się szeroko. Józef był bardziej stateczny.




Były też zwierzątka ku uciesze licznej dzieciarni. Tylko one same trochę zmęczone i niechętnie  pokazujące  "oblicza".





Dla zmarzniętych ognisko, ale ciepło dość było.


W ogromnych bańkach odbita fasada kościoła i


ciche, dostojne wnętrze


z ponadczasową urodą witraży.


Szopka wewnątrz też była 


z stojącym na straży aniołem.


Jak już się ruszyłam z domu, to nie chciało mi się zaraz wracać, obeszłam jeszcze Plac Wszystkich Świętych z brzydką, kanciastą choinką,


pusty Mały Rynek 


po którym fruwały bańki mydlane.


Na kończącym się kiermaszu wypatrzyłam taką bańkę


Zaczął wiać zimny wiatr,


mimo to ludzi było sporo, jeszcze tylko spacer Karmelicką, tramwaj


i kubek gorącego barszczyku kończy wyprawę.


Szybko minęły Święta, teraz jeszcze Sylwester i....byle do wiosny.




czwartek, 22 grudnia 2016

Bywa, że....

- od poprzedniego dnia coś cię męczy, powoduje dyskomfort psychiczny, dołuje nie daje spokoju,
- błądzisz osiedlowymi uliczkami we mgle , którą przecież lubisz, ale tym razem ziębi serce, oblepia złymi myślami,






- robisz od rana zakupy i chociaż wszystko jest, obracasz tylko dwa razy, to wracasz zmęczona jak po zaoraniu ugoru, w dołku ściska, pieką oczy,
- włączona przypadkiem kolęda sprawia, że wylewasz morze łez,
- postanawiasz, że w takim stanie na blogu nic nie napiszesz prócz oklepanych życzeń, bo cię nie stać na nic oryginalnego, a przecież lubisz błysnąć czymś odmiennym,
- jedyne światełko w tym ponurym tunelu to to, że nie masz apetytu i nie chce ci się jeść.
Bywa też że w takim dniu, zadzwoni kurier, o którym w swoim rozmemłaniu zapomniałam i przyniesie paczkę z dalekiego miasta.
Bywa, że paczka zawiera koralikowe cudeńko, przemiły list i przysmak dla kota. Ktoś pamiętał, że zachwyciłam się śliczną torebeczką, ktoś zadał sobie trud, żeby mi ją przysłać i jeszcze trafił tak pięknie, żeby zasypać paskudny dołek.
DZIĘKUJĘ JOASIU!!!!


Znów chusteczka była potrzebna, ale łzy jakże inne.
Mogę już napisać życzenia, nawet górnolotne. Niech Wam Moi Drodzy Czytacze zawsze świeci gwiazdka nadziei, nie niknie wiara w ludzi i dobroć, poczucie humoru nigdy nie opuszcza, Święta miną spokojnie, zwierzaki o północy zaśpiewają z Wami kolędę.
Nastrój świąteczny już zrobiłam, spod mojej jemioły dla Was buziaki.




DOBRYCH  ŚWIĄT!!!

(A teraz chyba coś zjem, bo już mam apetyt.)






niedziela, 18 grudnia 2016

Maszynka

 Stoi sobie w głębi kredensu, rzadko ją wyciągam, bo gotuję mało, częściowo wyręcza ją blender lub robot. Przed świętami jednak znów jest potrzebna. Bo tylko ona potrafi nadać odpowiednią  konsystencję grzybkom do uszek.
Za każdym razem kiedy po nią sięgam, przypomina mi się historia jej kariery w moim domu.
Kiedy dzieci były małe jeździłam na święta do Mamy, nawet się nie zastanawiałam jak się uszka robi. Gotować się uczyłam dopiero jako mężatka, do lepienia pierogów miałam awersję, która została mi do dzisiaj, zawsze robiła to Mama.
Tymczasem nadzszedł pamiętny 13 grudnia i okazało się, że na święta pojechać nie mogę. takie wprowadzono ograniczenia. Napisałam do Mamy kartkę bedąc w szoku, no bo jak to, wigilia bez Mamy. Był to czas wzajemnej ludzkiej życzliwości, ktoś nam w pracy załatwił karpia, tylko trzeba było po niego pojechać. Pojechałam rano i wracałam jak z wielką zdobyczą, wchodzę do domu a tam, Mama!!! Okazało się, że ona przyjechać mogła, zapakowała więc piernik i co tam miała i przyjechała. No i wynikła kwestia uszek do barszczu. Grzyby są, mąka też, tylko nie ma czym grzybów zmielić. Był na osiedlu sklep "Społem", gdzie dział gospodarczy prócz spożywczego prowadzili, poszłam i znalazłam. Ostatnią, z nie do końca pasującą korbką. Kupiłam i mam ją do dzisiaj. Wiele razy myślałam, żeby kupić sobie inną, ale nie mogę. Na niej ćwiczył siłę czteroletni wnuk, mieląc mak na makowiec, kiedy zaczęłam robić swięta w domu, już zawsze była potrzebna, a kiedy zabrakło Mamy, musiałam wyciągać częściej, bo mi się zdarzało pierogi robić i piec ciasta.


Oto ona, maszynka z historią, jeszcze nie schowana, bo na makowiec czas nadejdzie dopiero w piątek. Początkowo przykręcona do stołu wgniotła laminat ( dopiero potem zaczęłam przykręcać na desce) wytarł się gwint od nakrętki przytrzmujacej korbkę, ale jeszcze daje radę.
Lubię przedmioty, które mają swoją opowieść.


czwartek, 15 grudnia 2016

Szopki

Nie byłam  w zeszłym roku, wybrałam się dzisiaj. Lubię podziwiać kunszt wykonawców, szopek niektórych już mocno zasłużonych, bo budują je kolejne pokolenia.

Zwyczaj budowania szopek w okresie świąt Bożego Narodzenia wywodzi się tradycji statycznych szopek świątecznych oraz jasełek, niegdyś wystawianych w kościołach w okresie świąt Bożego Narodzenia. Przeważnie były to stajenki betlejemskie na tle skalistego krajobrazu. Umieszczano w nich figurki Dzieciątka w żłobku, Maryi, Józefa.
Pierwsze szopki powstały w połowie XIX w. Tworzyli je cieśle, murarze z podkrakowskich okolic, głównie ze Zwierzyńca. Było to dla nich dodatkowe zajęcie w czasie martwego sezonu budowlanego. W okresie świąt chodzili ze swymi szopkami po domach. Od 2 poł. XIX w. wśród murarzy i robotników budowlanych w Krakowie zaczął powstawać swego rodzaju odrębny cech szopkarzy. 

Tekst ze strony Muzeum Historycznego.



Ekspozycja w dość ciemnym pomieszczeniu, więc miałam trudności z uwiecznieniem urody tych kruchych budowli.


Te szopki należały do mniejszych,


wszystkie oświetlone, pełne uroczych detali, wykonane z nieprawdopodobną precyzją.




Najmniejsza mieściła się w pudełku zapałek.


Większe, takie prawie na 2 metry nie mieściły się z kolei w kadrze.


Skupiłam się na szczegółach, chociaż trudno było się rozeznać w tysiącach dachówek, balustradek, szybek i szczególików.


Pod szopką przejeżdżała dorożka,



lśniły kopuły i miniaturowe witraże,


przy wieżyczce piał kogut,


grały aniołki.


Chyba motywem przewodnim był smok, bo towarzyszył niemal każdej szopce.




Zadziwiła mnie mocno ta szopka. Kształt mało tradycyjny, a już detale mnie powaliły.


Część górna tradycyjna, Święta Rodzina,


natomiast srodkowa część, ruchoma, dlatego nieostra. Nie przyjrzałam się dobrze wiszącym postaciom, natomiast ta na drabince aż nadto znajoma.
Przy urnie krasnoludki, też skojarzenie dość czytelne.


Najniższa to piekło, chyba.
Zastanawiałam się czy autor był za, czy przeciw, czy zostawił pole do interpretacji.


W dolnej sali prace dziecięce, niektóre bardzo piękne.


Tylko dziecko mogło wymyslić w szopce zamiast tradycyjnej trzódki....świnki.


Szobka zbudowana z perełek.


Maszkaron też był.


Wychodziłam z kalejdeskopem barw pod powiekami i zawrotem głowy od różnorodności eksponatów.