środa, 8 stycznia 2014

Taki dzień...

Zaczęło się od głupiego snu nad ranem. Zgubiłam się w jakiejś monstrualnej galerii. Tłum rozdzielił mnie z rodziną, dalej iść nie mogłam bo czegoś tam nie miałam. Widziałam rodzinkę, a dołączyć nie byłam w stanie.
Czyli wstałam już w podłym humorze.
Załatwienie sprawy przez telefon nie udało się, nie miałam siły rozmawiać z maszyną, naciskać kolejnych guzików, czekać w nieskończoność na zgłoszenie operatora. Wybrałam się do siedziby instytucji.
Przed wyjściem zachmurzyło się, ale w prognozie radiowej podano że padać nie będzie. Wyjęłam z torebki okulary przeciwsłoneczne i parasol.
Przejechałam pół miasta, wysiadłam z tramwaju, a tu pada! Na szczęście krótko i niezbyt obficie.
Sprawy oczywiście nie załatwiłam, bo nie mogą, bo to oni, gdzieś tam w centrali, bo innego numeru telefonu nie ma. Wyszłam wściekła. Słońce oślepia, pogoda piękna, okulary w domu.
Postanowiłam po babsku się pocieszyć. Tyle przecen, wyprzedaży, kupię coś sobie. I to był błąd!
Albo nie ten kolor, fason, materiał, długość rękawa (nie cierpię 3/4 a większość rzeczy tak ma) no i najgorsze - rozmiar! Obraziłam się i poszłam sobie.
Następny pomysł na pocieszenie to lakier do paznokci. Mam ulubiony sklepik, trzeba było podjechać tramwajem. Przyjechał, wsiadłam, wyciągnęłam książkę i zagłębiłam się w wspomnieniach Marii Rydlowej.  Oczywiście zapomniałam wysiąść na właściwym przystanku. Pojechałam do domu bo się zrobiła 14-ta.
Szybko trzeba nakarmić resztą karmy kota, coś przygotować, wysłać zjadliwy list do instytucji, odczekać na odpowiedź, dokonać zaleconych manipulacji.
Na efekt nie czekałam, bo wizyta u lekarza (rutynowa, kwartalna), miła pogawędka z panem doktorem o pogodzie, recepta i do widzenia.
Słońce zachodzi, ciepło idę do sklepu zoologicznego uzupełnić zapasy dla kota. Zawsze chciałam zrobić zdjęcie z wiaduktu. Pora dnia nie bardzo ale niech będzie.


Zrobiłam sobie spacerek, kupiłam karmę, po drodze w Almie ser  i wróciłam do domu. Kotu ostatnio odbija, zaczaił się za szafką i skoczył mi na rękę. Na szczęście bez pazurów. Nudził się biedak. Trzeba się z nim pobawić bo jak takiemu odmówić?


Sprawdziłam wynik listu i interwencji, bez skutku. Chyba mi się już nie chce denerwować. Poczekam na rozwój wydarzeń.
Jeden plus tego dnia: nie kupiłam sobie ciacha dla uspokojenia skołatanych nerwów.


12 komentarzy:

  1. No to plus wielki za ten brak ciacha.:) Czasem takie durne, chmurne dni bywają. Koloru, koloru na dworze(polu) nam brak.:)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten brak to był sukces. Masz rację, więcej koloru oprawia nastrój.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja za to sobie kupiłam :(( Dwa. :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie martw się. Pewnie złamię się jutro. Do kawki, chociaż jedno.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciastek nie jadłam..., ale w trakcie małego sprzątanka... przeszkadzały mi czekoladki z adwokatem.... No przecież musiałam sprzątnąć!!! ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. niewinny czarodziej na wsi8 stycznia 2014 22:30

    Kotek przepiękny ! Idea pocieszenia się zakupami jakże mi bliska :-) .Czytania w tramwaju zazdroszczę, a już zapomnienia się przy wysiadaniu szczególnie ! :-0

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym razem z tego sposobu nic nie wyszło.
      Kiedyś dojechałam na pętlę i zorientowałam się dopiero jak jechał z powrotem. Tylko nie pamiętam co wtedy czytałam.

      Usuń
  7. Pewnie! Porządek musi być. Dzięki! Przypomniałam sobie, że na szafce w kuchni jest pudełko z imienin. Czekoladki z wiśniami w likierze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz!!! Taki bałagan!?!?!? Koniecznie dzisiaj TO sprzątnij! :-)

      Usuń
    2. Sprzątnęłam. Część, reszta dzisiaj.

      Usuń
  8. Mi też na dzisiaj jeszcze zostało... :-) Przy popołudniowej kawie też dobrze się sprząta :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ania z Siedliska13 stycznia 2014 16:59

    No coś Ty, Ewo, dobre ciacho najlepiej wyzwala endorfiny :-)

    OdpowiedzUsuń