czwartek, 28 maja 2020

Ostatni majowy i inne maje.

Dziwny ten maj, inny, napiętnowany pandemią , niepokojący i jak inne miesiące minął zbyt szybko, zabierając ze sobą urodę wczesnej wiosny.
Piszę ten post od trzech dni, wybieram zdjęcia, staram się i na koniec klops, pomyliłam kolejność, już mi się nie chce przestawiać bo często bloger nie słucha i robi po swojemu, będzie więc pomieszanie z poplątaniem, różne maje z różnych lat, być może pomylę daty, nie będzie właściwej kolejności, ale wzięło mnie na wspominki i nic nie poradzę.


Był wypad na Węgry trzy lata temu,


bzy jak zwykle piękne, gdziekolwiek rosną.


Były też deszczowe dni,


porzucone, połamane przez wiatr parasolki,



po deszczu kałuże, wezbrana Rudawa na szczęście niegroźnie.


Nie tak jak w maju 2010 roku kiedy już było groźnie,


pod Mostem Dębnickim woda ledwo się mieściła, niewiele brakowało żeby się przelała.


Ogród Botaniczny był czynny i kolorowy.



Przypomniał mi się pamiętny maj osiem lat temu i Wrocław po raz pierwszy 


miejsca urocze i nowe znajome, wspaniałe spotkanie.


Rok temu była matura  i emocje.


Czasem deszczowo i pochmurno,


uciążliwie z powodu remontu.
W tym roku mniej spacerów, żadnych wyjazdów,


jednak uroda wiosny nawet na skwerach i w parkach była, może bardziej bliska, bo ograniczona ilością ludzi.


Wczoraj w środku miasta szpaler maków zachwycił, a przed nimi


poziomki, dorodne i błyszczące jak korale.


Szkoda, że mniszki przekwitły, te żółte słoneczka zbyt krótko cieszą oczy.



Zapomniała bym o kasztanowcach, był spacer po długiej przerwie.


Dzisiaj po pięknym poranku, zachmurzyło się, popadało, wczoraj złapała mnie ulewa.
Powspominałam sobie, przyjemny przerywnik po lekturze najpierw książki Filipa Springera o prawie Jante, teraz z kolei rozterki buddyjskiego młodego mnicha jąkały i jego fascynacji Złotą Pagodą, rozważaniami na temat istoty i ulotności piękna. 
Chyba poczytam sobie bajki i czeka mnie dyżur po przerwie. Będzie się działo.






sobota, 23 maja 2020

Następna wystawa...

Za jednym zamachem obejrzałam prace trzech twórców.
Współczesna sztuka japońska ma niejedno oblicze, tym razem nie będzie to malarstwo tylko fotografia.
NOBUYOSHI ARAKI urodzony w 1940 roku już od szkoły podstawowej uczył się robić zdjęcia pod kierunkiem ojca, fotografa amatora.
W pobliżu domu znajdował się cmentarz, gdzie chowano pozbawione rodzin bezimienne prostytutki z pobliskiej dzielnicy domów publicznych. Ten specyficzny melanż erotyki ze śmiercią miał wpływ na jego późniejszą twórczość artystyczną. Ukończył studia na Wydziale Fotografii, Druku i Inżynierii Uniwersytetu Chiba gdzie zetknął się z francuskim kinem nowej fali i włoskim neorealizmem.
Pracował w agencji reklamowej i równolegle zajmował się autorską niezależną fotografią. Dość wcześnie zaczął odnosić sukcesy wydając własne książki fotograficzne, jak album "Podróż sentymentalna", fotograficzna dokumentacja podróży poślubnej.
Jego skandalizujące prace  (erotyczne serie dla pisma Era Fotografii) utrzymywały go w centrum zainteresowania mediów.
Po śmierci żony powstała druga część "Podróży sentymentalnej/Podróż zimowa) Żałoba także odcisnęła piętno na tematyce jego fotografii, gdzie zaczęły dominować erotyka i śmierć.
Jego twórczość wzbudzała wiele kontrowersji na Zachodzie i w Japonii gdzie istnieje zakaz przedstawiania intymnych części ciała. Wystawy zamykano, a sam Araki trafiał do aresztu.
Próbkę, zaledwie znikomy ułamek twórczości możemy obejrzeć na wystawie.



Ta część wystawy miała być ta gorsząca, pan w kasie ostrzegał (młody bardzo) że kontrowersyjna, pewnie myślał, że się zgorszę. Nie wiem czy widział osiemnastowieczne rysunki erotyczne Hokusai.
W każdym razie byłam zaskoczona, ale inaczej. Część wystawy zawiera cykl zdjęć aktów kobiecych z uwypukleniem miejsc intymnych, z tym, że artysta zastosował tu efekt wydrapanej kliszy w newralgicznych miejscach. Niestety zdjęć nie zrobiłam nie ze względów pruderyjnych, tylko dlatego że były za szkłem i odbijały się w nich inne, ja sama i jeszcze sufit sali.


O tej ceramice będzie osobno, bo warto przybliżyć innego artystę.


Te dwa zdjęcia pochodzą i innego rozpoznawalnego motywu jego twórczości mianowicie kobiece akty kinbaku, czyli japońska sztuka wiązania ciała.



sceny z życia miasta,



i seria więdnących kwiatów.






Po odejściu kotki (żyła 22 lata), która kiedyś należała do jego żony, powstała część trzecia "Podróży sentymentalnej" Podróż wiosenna, gdzie zestawia zdjęcia z radosnych chwil z żoną z Tanatosem.


Jeszcze inny cykl, mianowicie kwiaty, pomalowane, a potem sfotografowane, zmienione, inne, nabierające jakby sztuczności, pozbawione naturalnej urody. 



Jak mam podsumować wystawę? Czułam niedosyt, wobec wielkiego dorobku artysty, który nadal tworzy, trochę tych prac mało, zwłaszcza że są doskonałe technicznie, oryginalne w pomyśle i niebanalne. 
Najbardziej podobały mi się więdnące kwiaty, związane kobiety i kotka z aparatem, szkoda, że jej zdjęć nie było więcej.
Wystawę zestawiono z pracami innego artysty, ale ta ceramika wymaga osobnego omówienia.

niedziela, 17 maja 2020

Nareszcie....

Nareszcie zaczęłam się wygrzebywać z marazmu, rozleniwienia, niechciejstwa.
Będzie szansa iść do fryzjera i otwarli muzea, będę miała konkretny cel, już mi tego brakowało.
Wprawdzie nie od razu się udało, zrealizować co zaplanowałam, bo w sobotę w połowie drogi wysiadłam z zatłoczonego autobusu. Niby są jakieś limity pasażerów, ale wcale tego nie widać.
Był spacer po parku, ale też nie do końca  bezludny, a raczej odwrotnie. Tyle, że przestrzeń większa.


Grzybowy urodzaj na drzewie,



tysiąckrotna stokrotność, napatrzyć się nie można.


Tu nikt o zarazie nie pamięta, hałas deskorolek i większości brak maseczek w odpowiednim miejscu.



Jeszcze żółto i biało, ślicznie.
Dzisiaj udało się zrealizować zaplanowane wyjście, jakoś zniosłam nadmiar towarzystwa w autobusie, za to w muzeum było cicho i pusto. Oczywiście że na początek poszła Manggha, moje ulubione muzeum, zwłaszcza, że dwie nowe wystawy o wdzięcznych nazwach "Jak we śnie" i "Na granicy cienia"
Będę dozować, bo jest o czym pisać.
"JAK WE ŚNIE"
EMIL ORLIK W JAPONII"


[…] bez popadania w poetyczność można powiedzieć: to jest jak sen!! bo tutaj na Wschodzie uroczy wieczór z jego cudownym nastrojem znika, zanim całe to piękno na dobre w człowieku osiądzie! dlatego tutaj pędzel i farby raczej zostają w torbie.
Emil Orlik, 1900
 
W lutym roku 1900 wyruszyłem samodzielnie w podróż do Japonii. Pracowałem tam dużo i chętnie, pełen wszystkich inspiracji, które ten osobliwy kraj i jego wysoka kultura mają do zaoferowania. W warsztatach drzeworytników i drukarzy wyuczyłem się całej rzemieślniczej techniki drzeworytu barwnego. Poprzez studia nad starą sztuką wschodnią i w kontaktach z japońskimi artystami starałem się wniknąć w istotę sztuki wysokiej Chin i Japonii.
Emil Orlik, 1901
 

Emil Orlik (1870–1932), czeski artysta żydowskiego pochodzenia – malarz, rysownik, grafik pracujący we wszystkich technikach, scenograf i kostiumolog (współpracujący m.in. z Maxem Reinhardtem), plakacista, ilustrator i projektant książek, artysta ekslibrisu, pedagog – działał w Pradze, gdzie się urodził, Wiedniu i Berlinie. Związany z Secesją Wiedeńską, Grupą Klimta i Secesją Berlińską wiele podróżował, w tym do Japonii, Afryki i do Ameryki Północnej. Był aktywny w każdym obszarze sztuki, zawsze napędzany wielką ciekawością tego, co było dla niego nieznane. Jednak prace graficzne pozostają w centrum jego oeuvre.

Orlik odwiedził Japonię dwukrotnie: w latach 1900–1901 i 1911–1912. Jednakże to pierwsza, dziesięciomiesięczna podróż była kluczowa i głęboko inspirująca. Poznał technikę japońskiego drzeworytu barwnego, co wśród artystów tego czasu było stosunkowo rzadkie. Uczył się u malarza Kanō Tomonobu (1843–1912), którego sportretował w pracowni.

Teraz to co lubię najbardziej, drzeworyty. Muszę przyznać, że nauczył się wiele i wyczuł "ducha" japońskich  drzeworytów.


Ulica Kioto w deszczu,



Japonka przed parawanem.


Powiew wiatru - czyż nie piękny?
Trzy następne obrazy tworzą unikatowy cykl, przedstawiają sposób powstawania drzeworytu.

Artysta szkicuje wzór,


inny wycina w desce, najczęścej z drzewa wiśniowego,


tutaj nakładane są kolory.


Dwaj Japończycy.


Takie nakrycia głowy nosiły kobiety w zimie.


Japońskie mamy i


nawet ex libris w japońskim stylu.
Były jeszcze świetne portrety, ale już nie będę ich dokładać.


Portret artysty, niestety za szkłem i kiepsko wyszedł. Druga wystawa....hmmm, pan w kasie mówił coś, że mocno kontrowersyjna, zgadza się, ale o tym innym razem.