Pochodził z małego miasta, miał czworo rodzeństwa, brata i trzy siostry. Z bratem rozdzieliła go wojna i już nigdy się nie zobaczyli.
Jaki był? Dla mnie zawsze dobry, chociaż krótko trzymał i jak w czymś zawiniłam prawił długie kazania. Bardzo ich nie lubiłam, bo potrafił dopiec do żywego. Zmarł na tyle wcześnie, że bardziej pamiętam dzieciństwo, wspólne wyjazdy, rozmowy, kiedy mnie uczył nie bać się burzy ani ciemności.
Zachowało się trochę zdjęć, zniszczonych już, bo niejedno przeszły, ale zachowałam je i mogę wspominać.
Jeszcze kawaler, poznali się z Mamą w czasie okupacji przy robotach dla Niemców.
On tez lubił robić zdjęcia. To co trzyma to aparat, jeszcze taki na szklane klisze.
Szczęśliwy pan młody,
dumny tata.
Z nim byłam po raz pierwszy nad morzem,
później też jeździłam, tu akurat skończyłam podstawówkę.
Pokazał mi, ze można się zaprzyjaźnić nawet z kogutem.
Takich chwil było wiele, zabierał mnie czasem ze sobą do pracy, kiedy musiał tam zajrzeć w niedzielę, zrobił dla mnie wino, które miałam otworzyć na osiemnaste urodziny. Już ich nie doczekał, upiłam się nim na smutno.
To ostatnie z nim zdjęcie, zachowało się tylko jedno. Szłam wtedy na studniówkę, był już bardzo chory. Za kilka tygodni zabrano go szpitala, z którego już nie wrócił.
Chyba już o Tacie kiedyś pisałam, ale nawet jeśli to i tak nikt nie pamięta, więc na Dzień Ojca niech będzie wspomnienie. Wiem jedno, że gdyby dożył dzisiejszych czasów wiele rzeczy by mu sie nie podobało.
Lubił kwiaty, sadził w ogrodzie, to pewnie by się ucieszył z takiego bukietu .