wtorek, 30 sierpnia 2016

Spaceruję sobie

Miało być bardziej zachęcająco, coś w rodzaju rozmyślań perypatetyka, ale w porę sobie przypomniałam, że filozofii nie lubię.
Na samotne spacery zaczęłam chodzić jakieś 10 lat temu. Najpierw trochę na przekór, "nie chcesz to pójdę sama", potem już z konieczności, aż je polubiłam. Mogę wybrać trasę, tempo, czas i moment powrotu. Czasem mi piknie w sercu jak widzę wędrujące pary, ale nie na długo. Nauczyłam się też dokumentować zdjęciami te moje spacery. Tak wędrując mogę sobie myśleć o czym chcę, poużalać się nad sobą, nawet łzę uronić, zaplanować obiad lub zakupy, pomarzyć, zastanowić nad sobą.
Ostatnio mam wprawdzie kłopot z wyborem trasy, bo mi się stare już znudziły, a na nowe nie mam pomysłu. Ile razy można wędrować i oglądać


zmiany w porach roku? 



Na wiosnę pokazywałam tutaj maki, teraz tylko makówki.


Ten widok bardzo lubię,


z daleka nie wiedziałam co tak się żółci na drodze,


lada moment sypną kasztany.


Kapliczke przy kościółku, który odkąd mieszkam w pobliżu spłonął już dwa razy, teraz znów ruszyła budowa.


Dziki bez i 


i cienie liści na ścieżce



las za mną i ścieżka


przede mną. Już tyle razy tędy szłam i


często rozmyślania przerywają głośne dźwięki przelatujących samolotów.


Lotnisko niedaleko, budzi się czasem tęsknota za podróżą.
Tylko że na w taką to już bym się nie wybrała samotnie.

piątek, 26 sierpnia 2016

VAN GOGH ALIVE

Najpierw wybierałam się do Warszawy, ale koszty i lenistwo nie pozwoliły. Dobrze się stało, bo wystawa zawitała do Krakowa. Kiedy pierwszy raz o niej usłyszałam piknęło mi serce bo myślałam, że to wystawa oryginalnych dzieł, wtedy bym pojechała...
Tymczasem niedługo po powrocie zostałam na wystawę prawie porwana (przymusu nie było, a towarzystwo odpowiednie) i poszłam.
Teraz usiłuję poskładać wrażenia i jakoś opisać co widziałam i czy warto, bo ceny biletów nie są małe.




Wykorzystanie technologii SENSORY4™, nowoczesnej platformy multimedialnej pozwala wykreować tętniącą życiem przestrzeń na każdej galeryjnej powierzchni: ścianach, kolumnach, suficie czy podłodze. System łączący dynamiczną, wyświetlaną grafikę, z wielokanałowym dźwiękiem o kinowej jakości tworzą pasjonujący pokaz dzieł sztuki, niespotykany dotąd w tradycyjnych muzeach.



Tyle ze strony internetowej wystawy. Nie chcę tu przytaczać reklamowych opisów, napiszę co widziałam.
Wchodzi się do sali gdzie wyeksponowane są zdjęcia najbardziej znanych dzieł z opisami kiedy powstały, w jakich okolicznościach. Tak się zaczytałam, że nie zrobiłam zdjęcia prócz tego powyżej. To nie jest zdjęcie obrazu, to rekonstrukcja pokoju, który malował i jego krzesło.

.

A potem idzie się korytarzem i zanurza albo w noc, albo kwitnące migdałowce,


albo łan zboża.
Słychać muzykę....


Wchodzi się do sali i zagłębia w obrazy. Wokół tętnią kolorami powiększone całe, fragmenty, detale. Wszystko począwszy od Holandii, Paryża, Arles, Saint-Remy de Provence oraz Auvers-sur Oise. Jeden za drugim i towarzyszy im przejmująca chwilami muzyka. Na jednej ze ścian cytaty z wypowiedzi malarza, z listów do Theo.
Chwilami obrazy ożywają, nie nachalnie, tylko delikatnie, jakby łanem zboża zakołysał wiatr, ruszyły śmigła wiatraka, rozsnuł dym z papierosa.
Siedzisz w ciemności masz za plecami, przed sobą, z boku, obrazy.










Słoneczniki przesycają kolorem ciemność,




widać każde pociągnięcie pędzla.





Można tak siedzieć długo, bo (tutaj łyżka dziegciu) według mnie obrazy zmieniają się zbyt szybko.
Zapatrzona, zanim zdążyłam zrobić zdjęcie odleciały kruki z mojego ulubionego obrazu.
Następna sala to listy do brata i szkice.



Pokazano wiele obrazów, których nie znałam i niewątpliwie wystawa ma duże walory poznawcze. 
Tylko czasem miałam wrażenie  przewagi techniki na sztuką. Nic nie zastąpi oglądania oryginału, ale jest to nowe doznanie i warto było.

wtorek, 23 sierpnia 2016

Kiczory

Jeszcze niedawno nie wiedziałam, że taka miejscowość istnieje. Pewnego dnia zaistniała w życiu rodziny, po jakimś czasie zmaterializowała konkretem, czyli domem.
Najpierw były opowiadania, aż wreszcie zobaczyłam sama.


Dom wymaga trochę pracy, ale nadaje się do zamieszkania i jest przytulny.


Po okolicy oprowadziła mnie mała Rusałka, nazbierałyśmy malin.


Podziwiałam widoki,


Babia blisko.


Wieczorem rodzinna kolacja pod świerkiem,


smakołyki z grilla.


Spalanie kalorii i 


 nocna posiadówka  przy księżycu.


Był też deszcz i


zamglony las po deszczu, a


w nim grzyby.


Leśny strumyk,



muchomorek i zatrzęsienie niejadalnych grzybków.




Po wycięciu chaszczy na ścianie domu znalazły się tajemnicze klucze.


Dzisiaj las w słońcu


wyglądał zupełnie inaczej.


Zakwitł wrzos. 
Spędziłam trzy dni w ciszy, bez internetu, zasięgu telefonu i tylko szkoda, że pogoda nie dopisała. 
Najważniejsze, że będę mogła tam wrócić.

piątek, 19 sierpnia 2016

Wyjeżdżam....

 Jutro. Nie na długo, na trzy dni. Potrzebuję trochę przestrzeni i łona natury.
Szkoda, że prognozy nieciekawe, ale może się uda.


Jak wrócę opiszę.

środa, 17 sierpnia 2016

Spotkanie w Rabce

Uwielbiam takie telefony od Barbary.
Dzwoni i mówi: wiesz, mam trochę luzu, jest w Rabce na kilka dni nasza znajoma z Kurnika, może się wybierzemy? Mnie też się zwolniło miejsce na przyjemności, więc bardzo chętnie się przyłączę.
Umawiamy się i we wtorek rano przy sprzyjającej aurze, wyruszamy w drogę. Barbara zna boczne drogi, jedzie sie przyjemnie, bez korków i pośpiechu.
Na obrzeżach czekamy chwilkę i jest! Pędzi roześmiana i radosna....Orka!
Powitanie jak byśmy się znały od dawna i ruszamy do centrum.  Mnie dopadają wspomnienia, byłam tutaj dwa lata temu na wczasach z wnukiem. Wyciągam aparat i na początek ciekawostka.


Ta huba wyrosła na korzeniach starego pomnika przyrody.


Dwa lata temu, niemalże na moich oczach runęło skrzydło tego budynku. Uprzątnięto gruzy, a piękny dom nadal niszczeje.


Dobrze jest zacząć dzień od kawy i ciacha.

Spacer po parku, który jeszcze wypiękniał od czasu kiedy tu byłam.



Przy tych różach warto usiąść na chwilę, zapach był oszałamiający.


Piękne hortensje,


wściekła księżniczka na ziarnku grochu,


nenufary przy fontannie.



Oryginalna ozdoba, miniaturowe dyńki. pnące się wzdłuż alejki.


Tu sobie westchnęłyśmy z żalem, że niszczeje taki ładny dom.


Po drodze nas przybyło, pojawiły się dwie koleżanki Orki


idziemy podreperować nadwątlone siły do restauracji. Siadamy 


przy stolikach z widokiem na oryginalną "słoniową" fontannę.


Przy miłej pogawędce i pysznych pierogach czas szybko mija, czas wracać.
Żegnamy się z tradycyjnym już niedosytem gadania.


W drodze  powrotnej piękne widoki,


malowniczy kamieniołom,


śliczny drewniany kościółek. Jest w remoncie, w środku kompletna ruina, nie można wejść. Z tablicy informacyjnej dowiadujemy się, że w wieży ma siedlisko rzadki gatunek nietoperzy.
Koniec pięknego dnia, wracamy bogatsze o następną fajną znajomość.