sobota, 30 września 2017

Pożegnanie września

Rano mgliście i zimno, ale obiecałam nakarmić kotkę wnuczki, trzeba było wyjść. Liczyłam, że za jakąś godzinkę wyjdzie słońce, zaplanowałam spacer, wzięłam aparat. Tymczasem zrobiło się zimniej i mgła większa, na dodatek poszłam niewłaściwą drogą. Znudziła mi się wielokrotnie przemierzana trasa, poszukałam dawnej drogi i okazało się, że się nie da. A wszystko przez budowę nowej nitki kolejowej.

Takich miejsc pełno po drodze, płoty, wykopki i przejść się nie da. Idę wzdłuż Powstańców Wielkopolskich, w głowie mi huczy bo ruch i hałas, zimno, ale wracać nie lubię.


Z jednaj strony kompleks nie wiem czego, bo na mieszkania to nie wygląda,


Z drugiej strony jeszcze tak, ale czy to wiadomo jak długo?


Bo zaraz obok galeria handlowa,


tylko po drugiej stronie za zmatowiałym ekranem resztki dawnej zabudowy.
Dotarłam do Klimeckiego, jeszcze trochę skręcam w Dekerta, ufff nareszcie ciszej.


Gdyby go odnowić byłby śliczny,


ktoś z fantazją i lubiący kolory,


ciąg dalszy nowego,


nowy przystanek kolejowy na Zabłociu,


zaraz obok resztki graffiti.


Docieram nad Wisłę, tu kiedyś stały pogłębiarki, które z drugiego brzegu oglądał mój wnuk. Mógł stać i stać obserwując ich pracę.


Dzisiaj już ich nie ma, została tylko zardzewiała barka. 


Wyjrzało słońce, ale powietrze zamglone lekko,


nie widać dokładnie.


Niedaleko stopień wodny na Dąbiu,


schodami w górę,


na drugą stronę,



schodami w dół i już jestem na bulwarach po drugiej stronie Wisły. Jeszcze kawałek drogi z małą przerwą w galerii, bo muszę zrobić zakupy, kończę spacer na Krakowskiej. 10.76 kilometrów, parę zdjęć, troszkę żal, że nie wybrałam innej trasy.
Żegnaj wrześniu.
Październikowy dodatek. Popełniłam kiedyś taki malunek, pasuje do niego piosenka.




Dziękuję Panterce CDR, dzięki niej też się nauczyłam wklejać piosenkę.

wtorek, 26 września 2017

Otrzepałam

się z listopadowej melancholii, pomogła aura bo błysnęło słońce, rodzinno-urodzinowy niedzielny obiadek też zrobił swoje. Już w sobotę na spacer,  mokry wprawdzie jeszcze, poszłam, w poniedziałek się rozkręcałam, dzisiaj już zrealizowałam wszystko co zaplanowałam, nawet z nadwyżką kilometrową.

W sobotę sprawdzałam  stan Rudawy,


przy okazji podglądałam żerujące kaczki,


po deszczu kałuż nie brakowało,


podobały mi się te mokre rozczochrańce,


kot miał fajny ogon.
Niedawno skończyłam książkę napisaną przez Wojciecha Plewińskiego, "Migawki. Wspomnienia fotografa". Pamiętałam jego zdjęcia z "Przekroju", w książce jest sporo informacji o jego życiu i pasjach. Dobrze się złożyło, bo otwarto niedawno wystawę jego zdjęć, więc było oczywiste że pójdę. Wystawa tylko do 4 października, dzisiaj wejście bezpłatne, więc po ośmiokilometrowym spacerze z wnuczką, postanowiłam się wybrać. 
Zachwyciłam się. Zdjęcia pochodzą z lat 50, kiedy Plewiński studiował w Krakowie i pracował w Pracowni Konserwacji Zabytków.
Zdjęcia z krakowskiego Kazimierza, lata 50.





Barbara Hoff.



Następny cykl to zdjęcia z wyjazdu do Włoch w roku 1957. Pojechał z grupą fotoreporterów. Widać, że chłonął wszystko, ale interesowali go też ludzie.




Następny cykl zdjęć to Ziemie Zachodnie. Jako młody chłopak przeniósł się tam z rodziną, objęli poniemieckie gospodarstwo w Sulisławicach. Później :







Ta seria zdjęć mnie urzekła.




Piwnica pod Baranami, początki, po założeniu w 1956 roku.




To mógł być tylko Krzysztof Litwin.

Zabrakło mi na wystawie zdjęć z przedstawień teatralnych, które Plewiński dokumentował. 
Najpierw obejrzałam wystawę z aparatem, potem jeszcze raz, potem jeszcze wracałam. Większa część odbitek jest oryginalna, część zrobiona ponownie już z pomocą nowszej techniki. 
Bardzo mi się te zdjęcia podobały,  robione z samodzielnie wywołanych błon, mające urok i coś co je różni od dzisiejszych kolorowych, doskonałych technicznie, coś czego nie umiem nazwać.
Trudno było robić zdjęcia zdjęciom, bo odbijało się swiatło i dach sali wystawowej.
Kiedy wyszłam dołożyłam sobie jeszcze spacer nad Wisłą i czy ktoś wie co to za ptaszki?


Jeszcze korek na Moście Dębnickim,


Przystanek pod Jubilatem, wiadomość dobra remontują Kossakówkę. (?)


I wreszcie wróciłam do domu.



środa, 20 września 2017

We wrześniu listopadowo

Jak listopadowo to w minorowym nastroju, bo na spacer nie poszłam, cały dzień siąpi i mży, niebo przykryte jednolitą warstwą ołowianych chmur, wszystko nasiąka wilgocią, zdjęć nie da się robić bo wszystko szare, jedyny plus, to zaczęli grzać.
Szukałam zdjęcia i przy okazji poczytałam własne posty na blogu rok, dwa wstecz. Doszłam do wniosku, że stałam się monotematyczna i przewidywalna, ciągle tylko spacer, wystawa, wystawa, spacer, powiało nudą, nic dziwnego że czytelnicy się wykruszają, a Ci pod których namową założyłam ten blog już w ogóle tu nie zaglądają i własne blogi porzucili. Już nic nowego mi się nie udaje wymyślić:

Wspomnienia lat studenckich były,


kot też dostał swoje zdjęcia i parę zdań,


rodzinne pamiątki odkurzyłam,


do kilku stolików zaprosiłam,


nad bramy patrzyłam,


włóczyłam po bramach i podwórkach,


w kałuże zaglądałam,


znosiłam tłok na jarmarkach i coś tam jeszcze, już się pogubiłam. Nie pamiętam, nie chcę się powtarzać, wszystko się zmienia, okoliczności, ludzie, losy, wydarzenia, mam wrażenie, że tkwię w miejscu i właściwie nie mam nic do powiedzenia. 
No to się pożaliłam, niewiele to pomogło, jakaś chandra mnie dopadła, nawet na pociechę kapelusza sobie nie mogę kupić bo nie noszę i debet blisko. nawet napisać byle do wiosny się nie da, bo za daleko. Ech....