poniedziałek, 30 września 2019

Ostatni wrześniowy

Przeleciał wrzesień, ani się obejrzałam. Nie bardzo był udany, nie wszystko udało się zrealizować, postarzałam się znów i tak jakoś melancholijnie mi było.
Udało się za to pożegnać miesiąc w przyjaznym miejscu gdzie cisza, las i ciągle kuszą niezbadane jeszcze ścieżki. Chociaż pogoda nie do końca dopisała, bo chłodno było i widoki przesłaniały bure chmury, a koronami drzew kołysał wiatr to na spacer udało się pójść.


W ogrodzie cała kolonia grzybów,


jeszcze kwitną posadzone w tym roku hortensje,


muśnięcie pędzla jesieni na liściach poziomki


żółte dziwadło na zmurszałym pniu przy leśnej drodze


trochę dalej biały talerzyk w suchym igliwiu,


tych kropkowanych jegomościów wszędzie pełno.


Chmury na moment odsłoniły Tatry,


już się zaczyna kolorowy spektakl.


Pojechaliśmy do Zawoi zobaczyć "Babiogórską Jesień", było kilku zaledwie artystów z certyfikatem, reszta to samo co wszędzie. Sówki nam się bardzo podobały.


Na straganach regionalne jadło, 


w kąciku dla dzieci można było pokręcić żarnami, zobaczyć starą maselnicę,


zrobić zdjęcie ze znudzonym zbójnikiem,


pogłaskać owieczkę.


Na scenie produkował się rumuński zespół, niestety byłam zbyt daleko i scena też ogrodzona.


Tyle mi się udało złapać w obiektyw.


Wróciliśmy jeszcze do figurek, bo sówka  zmieniła właściciela, a ja jeszcze zrobiłam zdjęcie strusia i parze bocianów. 




Wesołe miasteczko z oryginalną zachętą do wejścia na autodrom,


dzieciaki się przejechały na karuzeli, była jeszcze potwornie zgrzytająca huśtawka i brudny dmuchany zamek, nie dało się skorzystać.


Rano w niedzielę przez okno w kuchni zobaczyliśmy miłego gościa.


Niestety więcej siedział tyłem, ale udało się trochę.


Potem zmienił pieniek i zięć dopadł ptaszka.


Przed obiadem jeszcze krótki spacerek i sosnowa łza na pożegnanie.


Obiadek, niestety za zimno na jedzenie pod chmurką.


Tuż przed wyjazdem chmury poszły sobie i błysnęło słońce. Powrót był niezbyt udany bo w korku i kot miał pretensje, że mnie długo nie było.

poniedziałek, 23 września 2019

"....jesień się zaczyna..."

Jeszcze nie październik ale już kalendarzowa.
Chodziła za mną ta piosenka, zawsze ulubiona, obudziła wspomnień parę, na spacer wygoniła w słoneczny i jeszcze letni dzień.


Nieśmiertelniki bardzo lubię, rosły u mamy w ogródku, szukałam teraz, nie znalazłam w żadnym. Czyżby już niemodne?

\
Musiałam ściągnąć z internetu, ale takie zapamiętałam i w suchych bukietach jeszcze przecież są, więc muszą  w ogrodach rosnąć.
Tymczasem jeszcze zielono, już nie upalnie, przyjemnie, a aparat (odpukać) spacer wytrzymał.


Osiedlowy król kotów, wpasował się kolorystycznie.


Pierwsze  pożółkłe nie pod wpływem suszy, liście.


Nad Rudawą znika następny skrawek zieleni, kiedyś był tu ogród.


Na szczęście tutaj nie można budować.




W pobliskiej stadninie pasą się konie,


Jeszcze wśród traw żółci się nawłoć.


W domu niskie słońce zapaliło astry,


znalazłam pierwsze kasztany. 
Tak wędrowałam, a w głowie brzmiała piosenka, o listach wyczekiwanych i przypomniałam sobie, że ja  kiedyś czekałam na listy i pisałam też. Bo czasy były wtedy z konieczności sprzyjające takiej formie korespondencji.


Wyciągnęłam szufladę i ze starego pudełka na papeterię wysunęły się pożółkłe koperty, na niektórych wyblakłe adresy, na innych nie. To moje listy pisane do przyszłego męża. Pamiętam lato, kiedy dorabiał na koloniach i obozach, a ja siedziałam w domu, przy okrągłym, przykrytym haftowanym przez mamę obrusie i pisałam listy. Przeczytałam kilka i....schowałam z powrotem. Przechowywał je przez tyle lat....


Tu adres nie wyblakł, bo pisany mazakiem. Ten list w tle był napisany pod wpływem prośby o długi list. No to napisałam długi, bawiąc się przy okazji w ozdabianie. Pergamin naśladowała kalka techniczna.
Trochę żal tamtych czasów, tego oczekiwania na list, rozrywania niecierpliwymi palcami koperty, czytania i odpisywania. 


Znalazłam też takie kolorowe cudeńko. List mojej młodszej, pięcioletniej córeczki, z pobytu nad morzem. Muszę jej pokazać 
Teraz jeszcze kiedy zaglądam do skrzynki listów już nie znajduję, czasem kartkę, a tak to tylko rachunki, reklamy i ulotki. Szkoda, chociaż poczta elektroniczna ma niezaprzeczalną zaletę: działa szybko.
A jesień może być piękna.

poniedziałek, 16 września 2019

Ostatnie dni lata

Zrobiło się chłodniej, słońce już tak nie przypieka, błękit nieba głębszy ale...dzień już znacząco krótszy, zieleń poszarzała i przywiędła, pachnie już inaczej.
Bez aparatu nie bardzo mi się chce wędrować gdzieś dalej, ale dzisiaj dzień był taki ładny, a na ostatni wpis już patrzeć nie mogę.
Parę obrazków z ostatniego tygodnia, bo coś pisanie mi nie idzie. Chciało by się refleksyjnie albo dowcipnie, a może poetycko, tymczasem słowa uciekają, wyklepane na klawiaturze takie banalne się wydają, więc może wystarczy parę migawek, zdjęć też raczej kiepskich, ale innych nie mam.


Gdzieś w okolicach Salwatora smok nad bramą,


chmury nad Błoniami,


trochę deszczowych dni było to i kałuże się znalazły.


Królewska już porządnie wygląda.


Reklamowali od miesiąca, wielkie wydarzenie, pokaz roślin owadożernych i innych egzotycznych. Z reguły nie lubię takich imprez ale jednak mnie skusiło i poszłam bo byłam w okolicy.



Storczyki też były, rośliny ładnie wyeksponowane,



miejscami podświetlone, nie podobały mi się tylko ogromne atrapy wykonane z jakiejś szkilstej masy i po prostu brzydkie. Zdjęcia im nie zrobiłam.


Bardzo lubię drzewka bonsai tutaj były bardzo ładne, niektóre liczące 40, 50, 70 lat.





Imponujące urodą i wielkością te storczyki.



Chociaż ludzi było dużo, to jednak nie żałuję, że poszłam.


Ostatnie jesienne róże w przydomowym ogródku,


coraz wcześniejsze zachody słońca, 


wrześniową pełnię na chwilę przysłoniły chmury.
Może jak mi minie przeziębienie i naprawia aparat jeszcze się gdzieś wybiorę. Może wena do pisania przyjdzie, a jak nie, to trudno.