Wspomina w swoim pamiętniku o popularnej kiedyś grze towarzyskiej, czyli flircie. W jej czasach bawiły się w to nastolatki.
A mnie się przypomniało, że mam w domu przedwojenny "Flirt Towarzyski", który mój tata dostał od kolegów, jak jeszcze był kawalerem. Pudełko zniszczone, ale zawartość, chociaż pożółkła jeszcze w dobrym stanie.
30 kart z pytaniami, fragmentami wierszy, ponumerowane, chyba nie muszę pisać na czym polegała zabawa.
Wiąże się z tym pewne wspomnienie z moich szkolnych lat. Byłam chyba w siódmej klasie, kiedy znalazłam w szufladzie biurka to pudełko. Mama mi wyjaśniła o co chodzi, więc postanowiłam pochwalić się koleżance. Zaraz na pierwszej lekcji napisałam liścik, ale podałam niefortunnie i przechwyciła go wychowawczyni. Wtedy nauczyciele takie "przesyłki" czytali i zrobiła się afera. Taka smarkula i flirtuje? Słowo flirt u przedwojennej starej panny miało pejoratywny wydźwięk. Mamę wezwali do szkoły i mi się w domu oberwało.
Pisałam, że ten flirt, dostał mój tata. Ma on dodatkową atrakcję na odwrocie kart. Otóż dowcipni koledzy wpisali na nich zabawne wierszyki na temat mojego taty, który według nich powinien wreszcie się ożenić.
Tata pracował w wytwórni win, więc flirtowanie i filtrowanie oraz aluzje do profesji powtarzały się w wierszykach.
Ciekawe czy dzisiaj ktokolwiek zechciał by się tak bawić?
(kliknięcie powiększa zdjęcie)