Bywa tak, że się wyczerpią dobry humor i optymizm, wstajesz rano w piękny słoneczny poranek i robi się smutno. Bo już nie będzie co kiedyś było, nie pojadę na wycieczkę, nie zaplanowałam niczego, nie mam na tyle determinacji żeby jednak wziąć plecak i wybyć na cały dzień, nie chce mi się samej i długo by jeszcze ciągnąć to: nie.
W dodatku do "Wyborczej" znajduję zastępcze rozwiązanie. Program "Święta Plant", postanawiam się wybrać, chociaż z góry wiem, że impreza raczej będzie taka sobie.
Jest jeszcze wcześnie, tłumów nie ma ani upału, rześki wiaterek w cieniu drzew, impreza powoli się rozkręca.
Stare mury zawsze malownicze.
Nieodzowny element takich imprez, kiczowate balony wyruszają na podbój kieszeni rodziców.
Kościół św. Krzyża widziany od strony Plant.
Nie zabrakło iluzjonisty, ale pokazał tylko sztuczki z kartami.
Tu było strzelanie do balonów, zostały dwa.
Hmm, coś te ciasteczka mało apetyczne, jakoś nie mam zaufania do takich kolorków.
Zrobienia zdjęć wielkich baniek nie mogłam sobie odmówić.
Dzieciaki w malowaniu zawsze niezawodne.
Stałam tam chwilę i dalej nie wiem do końca na czym to polega.
Kandydatka na łuczniczkę, na razie strzelała Panu Bogu w okno.
To tyle imprez, jeszcze był namiocik porad ogrodniczych ale były w nim marne dwie doniczki z rachityczną roślinkami. Poszłam więc na Plac św Ducha, a tam uczta dla oczu i ciała. Wybrałam się bez pieniędzy, tylko na sok mi wystarczyło.
Musiałam przełknąć ślinkę i zadowolić się zdjęciem smakowitości.
Wróciłam do domu na piechotę. Żal mi było pogody, ale pomysłu na wieczorny spacer już nie miałam, została książka i kawa na balkonie.