niedziela, 26 lutego 2017

Ostatni lutowy

Spacer może nie, ale post na pewno.
Satysfakcją i rozczarowaniem zaczęła się niedziela. Spać nie mogłam, od piątej rano próbowałam ponownie zasnąć, bez skutku. Wkurzyłam się, wstałam, ubrałam, wzięłam aparat i poszłam oglądać wschód słońca. Nie naoglądałam się dużo, bo niebo zachmurzone i wszędzie jednolita szarość.
Skoro już wyszłam z domu to spacer wydał mi się lepszy, niż siedzenie w domu.


Pusto, jeszcze świecą się latarnie, już jest prawie jasno.


Moja ulubiona trasa zmienia się bardzo. Na nasypie kolejowym ciężarówki,


Przy poszerzanej drodze resztki drzew,


rozjeżdżona droga. Dobrze że zamarznięta bo nie dało by się przejść.


O mało nie przegapiłam skrętu, bo wszystkie znaki orientacyjne wycięto, a kiedyś zarośnięta trawą droga wygląda tak.


Wywiany wiatrem smog nie zasłania horyzontu, ale nadal szaro.


Wszędzie zamarznięte błocko i kałuże,


ślady "miłośników porządku" ale tylko na własnym terenie.



Tutaj też zmiany, przebudowa wiaduktu,




niszczejący coraz bardziej budynek przy dawnym przystanku.


Już jestem w Mydlnikach i wracam do domu.


Moje ulubione wierzby. Wybrałam bardziej cywilizowaną trasę powrotu, nie wiedziałam czy da się przejść inną ścieżką. Wszędzie szaro i buro, nie widać żadnych zielonych oznak wiosny, tylko ptaki bardziej ożywione. Wypatrzyłam sójkę, ale nie zdążyłam zrobić zdjęcia, tylko dzięcioł się nawinął, niestety z daleka i kiepsko wyszedł.


Miałam satysfakcję, że się zmobilizowałam i przeszłam kawałek, rozczarowaniem był dystans. Myślałam, że jest dalej, a to tylko 8 kilometrów. Nogi zmęczone gimnastyką na zamarzniętych koleinach mówiły na ostatnich metrach, że mają dość.
Muszę jeszcze sprawdzić inne trasy, pewnie też się okaże, że jest mniej kilometrów niż myślałam.


piątek, 24 lutego 2017

Byłam...

parę tygodni temu na spacerze i zajrzałam na cmentarz żydowski. Byłam tam bardzo dawno, jeszcze za czasów studenckich ale oglądałam często z okien pociągu na trasie Kraków - Tarnów.
Powstał w 1800 roku poza zabudową ówczesnego Kazimierza na terenie wykupionym przez Gminę od Augustianów, potem w 1836 poszerzony o przyległy obszar.
W czasie okupacji w budynku przy cmentarzu mieszkał dozorca, który po likwidacji Getta został wywieziony do obozu i rozstrzelany. Niemcy wywozili z cmentarza co cenniejsze pomniki, do Płaszowa, część zdewastowano i zniszczono.
Po 1957 roku cmentarz uporządkowano, fragmenty starych, potrzaskanych płyt wmurowano w ogrodzenie i podmurówki nowszych kwater. Cmentarz jest czynny i nadal odbywają się tutaj pogrzeby.

Kamienica mieszkalna i Dom Przedpogrzebowy.









Fragmenty nagrobków wmurowane w ogrodzenie.











Są tutaj i nowe groby. 
Kupiłam sobie przewodnik po zabytkach i miejscach pamięci, spróbuję powędrować szlakiem żydowskiego Krakowa.

wtorek, 21 lutego 2017

Znów o obrazach...

Mam ostatnio chwile wątpliwości i zastanawiam się nad sposobem prowadzenia bloga.
Brakuje mi pomysłów, coraz częściej się nie chce, wątpliwości rosną, bo wspominać już nie mam co, znawcą sztuki nie jestem, kieruję się tylko własnym odbiorem.
Wędrówek po mieście nie sposób w smogowych warunkach prowadzić, powoli brakuje mi ochoty i weny.
W niedzielę obejrzałam dwie wystawy, napiszę o jednej z nich, żeby za dużo nie smęcić. Podobały mi się prace tej artystki, ciekawy sposób malowania na papierze czerpanym, mój ulubiony motyli motyw, sięganie do dodatkowych środków wyrazu.
Przedstawiam ELŻBIETĘ ŁAZOWSKĄ i jej "Znaki zmysłów".


Artystka malarz, pedagog, poetka. Jest absolwentką Liceum Plastycznego w Nowym Wiśniczu, które ukończyła ze specjalnością tkaniny artystycznej. Studia w Instytucie Sztuki na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie pod kierunkiem profesorów: Jana Bujnowskiego, Stanisława Sobolewskiego i Haliny Cader. W 2001 r. otrzymała dyplom z wyróżnieniem z grafiki, malarstwa i fotografii. Należy do Związku Polskich Artystów Plastyków. Swoje prace prezentowała na wielu wystawach zbiorowych i indywidualnych, mi.in. w Polsce i za granicą. Jej zainteresowania koncentrują się szczególnie na świecie natury, którą artystka ukazuje subtelnie i poetycko.
Informacja ściągnięta z internetu.


"Tulipany"


"Irysy"



Wpleciony w strukturę obrazu naturalny fragment rośliny. 







Obrazy malowane na czerpanym papierze, tutaj też  dużą role odgrywają fragmenty roślin. Tworzą wypukłą strukturę






Cały cykl  nazwany Zielnikiem.



Zbliżenie fragmentu.



Bardzo mi się podobały, subtelna kolorystyka, miałam ochotę dotknąć i miałam wrażenie, że pachną łąką. Przemawiały nie tylko jednym zmysłem.

czwartek, 16 lutego 2017

ON i .....ja

Pojawił się jesienią 2009 roku. Miał być lekiem na samotność, ciepłem w jesienne i zimowe wieczory, towarzystwem i zajęciem dla rąk, serca i umysłu.
Serce skradł szybko, umysł wysyłał jeszcze jakieś racjonalne sygnały, ręce musiały się zająć bardzo prozaiczną czynnością. Wszystkim czym miał być jest, ale na jego warunkach. Rządzi, wymaga, ofiarowuje uczucia skąpo, dawkuje, tylko czasem się zapomni i przytuli na chwilę. Kontroluje rozmowy telefoniczne, gościom nie ufa, nie lubi przyjmować osobników swojego gatunku.
Chwilami stanowczo za dużo gada.


Przynieśli puchatą, czarną, wystraszoną kruszynkę owiniętą w kocyk. Malizna wiedziała już do czego służy kuweta, na swoje nieszczęście nie bardzo umiała korzystać. Bywało że kudłata pupka lądowała w kupce z czym kotek nie umiał sobie poradzić. Odbywała się wtedy ceremonia mycia pod kranem przy akompaniamencie wielkiego wrzasku. Przez to kot otrzymał piękne imię Brzydal. Skutek był jeszcze jeden, nie został wpuszczony do łóżka, nauczył się spać sam.


Pierwsze kontakty z rodziną ludzką w czasie Świąt BN.


Oswajanie z dziecinnymi rączkami,


coś pysznego, bo wyjątkowa okazja.



Brzydalek rośnie, wybiera sobie rozmaite miejsca do spania,



wykazuje zainteresowanie zieleniną,



tutaj chyba przesadził z "trawką" bo minę ma nieszczególną.


Trzeba sprawdzić co da się zrzucić i gdzie ucieka woda.


Dlaczego nie zostawiła dla mnie więcej miejsca?


Wiem, wiem, miałem tu nie wskakiwać, ale te gałązki tak kuszą.


Najlepiej obserwować z góry,


ale tutaj jest mało wygodnie.



Szpinaku jeszcze nie próbowałem, może zostanę wegetarianinem?


Tam coś pływa ale nie dosięgnę i zapach nieszczególny.


Po co kwiatki w skrzynce, jestem bardziej dekoracyjny.


Czerwona kuleczka, nie zjem, ale poturlam.



Nie ma jak wygodne pudełko.


Ulubiona zabawa, obgryzanie ręki.


Kotek wielkanocny.


Musisz mnie zabrać, bo ja się stąd nie ruszę.


Niech spada to kolorowe dziwadło, pudełko jest moje.


Tutaj też wejdę.


Ulubione miejsce do spania.


Czy aby na pewno ta woda nie jest smaczniejsza od tej w misce?



Wyrósł na pięknego kota. Już nie broi, nie próbuje wszystkiego co w łapy wpadnie, czasem grymasi nad miseczką, dostaje kręćka gdy poczuje oliwki. Nie lubi opuszczać domu, najlepiej się czuje gdy jestem obok, ale na dłuższe nieobecności się nie obraża.
Niech ma na Dzień Kota swoje pięć minut na blogu.

Wszystkim KOTOM życzę pełnego brzuszka, ciepłego kąta i przyjaznej dłoni.