wtorek, 29 marca 2016

RĘKAWKA

Dedykuję ten post pewnej sympatycznej miłośniczce dawnych czasów.
Nawiązujący do słowiańskich, pogańskich Dziadów, święto obchodzone we wtorek po świętach wielkanocnych. Nazwa pochodzi, według legendy, stąd iż lud po śmierci Kraka usypał mu kopiec nosząc ziemię w rękawach. Tyle legenda, źródłosłów jest raczej inny, w języku ludów słowiańskich miał znaczenie związane z grobem, pogrzebem, pochówkiem. Tyle w dużym skrócie jeśli chodzi o nazwę, tradycja długa, sięga kilku wieków.  Bogaci mieszczanie ze szczytu kopca toczyli jajka, jabłka, rogale, pod kopcem zbierała je uboga ludność.
Nie będę tutaj opisywała całej historii, byłam dzisiaj po raz drugi i chyba ostatni. Obecna forma to coś w rodzaju odtworzenia słowiańskich obyczajów, wierzeń, pokazy rzemiosła. Tak było 10 lat temu: słowiańska osada, namioty, ogniska, przebrani w staropolskie stroje wojowie i białki, a nawet dzieci, pokazy przędzenia, tkania, kręcenia sznurów, strzelanie z łuków.
W tym roku niby też to samo, ale przytłoczone zalewem badziewia. Szumnie zapowiadane pojedynki, postaci słowiańskich bogów, obrzędy ginęły w tłumie. był hałas i bałagan. Z trudem udało mi się wyłowić kilka, naprawdę ładnych wyrobów i ciekawych postaci. Na dodatek głowę urywał chłodny, porywisty wiatr.



Buty ze skóry, nie wiem czy wygodne.



Podobała mi się biżuteria,


niestety ceny odstraszały.




Piękna kolorowa wełna i ładne krajki.



Mierzyłam takie rękawice, każda waży sporo, mają metalowe wkładki.


Bardzo zmęczony wojownik, jak on mógł spać w tym hałasie.



Za chwilę miała zacząć się potyczka, ale przygotowania i popisy sprawności w wymachiwaniu różnymi rodzajami oręża trwały tak długo, że nie doczekałam pokazu.


Duża różnorodność strojów,

,
sprzedawca noży,


straganiarka sprzedająca pierogi. Spore były, z soczewicą, ale jeden za dychę to za wiele. Zjadłam smaczną kulkę utoczoną z płatków owsianych z kandyzowanym owocem w środku, za dwa złote.


Chram Światowida (nie ręczę za poprawność pisowni) i ....nie doszłam, czy to jakiś wróż, kapłan czy personifikacja bóstwa.


Ledwo mu zdjęcie zrobiłam, bo ciągle odwracał się tyłem, albo go ktoś zasłaniał.


Nie wszystko było słowiańskie, jedną stronę, zajmowały stragany z plastikowym byle czym, namioty organizatorów z ulotkami, chlebem ze smalcem, staropolskim cydrem,
Ten strój bikini z kolczugi mnie powalił, nie pomacałam i nie wiem z czego był.

Nie dla mnie takie imprezy, za głośno i zbyt tłoczno. 


sobota, 26 marca 2016

Świątecznie



Moi Kochani, którzy tu zaglądacie, życzę Wam udanych Świąt, pogody ducha i tej za oknem, ciepła słońca i na duszy.

Niech Wam będzie kolorowo,


ptaszki śpiewają, a koty nie psocą.

Wesołych Świąt!


piątek, 25 marca 2016

Wycieczka do Tyńca.

Planowałyśmy to z Barbarą od jakiegoś czasu.
Nareszcie pogoda się wyklarowała, czas na wyjazd do granic miasta. Wprawdzie to blisko, na upartego można na piechotę ale czasu mamy niewiele, bo muszę jeszcze odwiedzić wnuka.
Opactwo Benedyktynów w Tyńcu założone zostało w XI wieku przez Kazimierza Odnowiciela.
Kościół i klasztor z epoki romańskiej przechodził różne koleje losu, niszczony i zamieniany w twierdzę, wielokrotnie odbudowywany, jeszcze nie tak dawno był trochę zaniedbany. Teraz jednak stanowi ciekawy obiekt, chętnie odwiedzany przez pragnących spokoju ludzi.


Parking przy starej, nieczynnej przystani promowej, teraz bywają tu kaczki.


Przy drodze piękna stara chata,


malownicza aleja prowadząca do klasztoru,


ławki, gdzie można usiąść i podziwiać Wisłę.


Brama na dziedziniec,


starannie odnowione stare mury,


zabudowania klasztorne,


kościół,


zabytkowa studnia i


piękne widoki.


Niestety kawiarnia była zamknięta, co przyjęłyśmy z żalem do wiadomości, bo wiał zimny wiatr i miałyśmy ochotę na kawę.


Wstąpiłyśmy za to do sklepu, który ma w ofercie klasztorne i nie tylko przysmaki.




Kotka majestatycznie, nie reagując na nasze kici, kici, obeszła dookoła cały dziedziniec i zniknęła.




Piękna ambona i barokowe wnętrze kościoła.


Trochę szkoda, ale czas wracać.


To drzewo musiała powalić wichura, całe spróchniałe w środku.


A pod blokiem w mieście zakwitły fiołki. Wiosna!
To była piękna wycieczka, niestety trochę zbyt krótka.

niedziela, 20 marca 2016

Miejsce.

Znaczeń tego słowa jest bardzo dużo. Miejsce przy stole, miejsce w tramwaju, teatrze, kinie, ulubione i takie, których się unika. Mamy swoje miejsca spotkań,  wiele z nas pamięta dobrze pilnowane miejsca w kolejkach po wszystko, miejsca ustronne, zaciszne, odosobnione i szerzej: nasze miejsca w rodzinie, domu, kraju a nawet w kosmosie. O nasze miejsca dbamy (albo nie), staramy się je mieć, choćby w najmniejszym zakresie, dają poczucie bezpieczeństwa i przynależności.
Miejsce, gdzie na ogół spędzamy najwięcej czasu, to nasze miejsca pracy, obojętne, czy jest to praca zawodowa czy zwykła codzienna krzątanina. Miło nam gdy to miejsce jest przyjazne, wygodne, a nawet ładne. Coraz częściej widzimy, zwłaszcza w mieście, powstające biurowce i coraz częściej są one ciekawe architektonicznie. Bywają nieładne, pospolite, bez wdzięku, trafiają się oryginalne i ładne.
Miałam okazję zwiedzić w sobotę nową siedzibę jednej z krakowskich firm.


Najpierw podróż tramwajem kawał drogi, na pętli o pięknej nazwie Czerwone Maki wiatr hula, wszędzie rozrzucone siedziby firm i place budowy.



Jeszcze krótki spacer i jest  ciekawie prezentujący się budynek.


Przed wejściem oryginalna ozdoba, nie do końca jestem przekonana, raczej mnie zaciekawiła i rozśmieszyła.


Spotkanie było piknikiem rodzinnym. Rodziny pracowników z dziećmi , stąd wystrój z balonikami. Natomiast zapełnienie przestrzeni tysiącem żarówek na długich przewodach, to stały element dekoracyjny i praktyczny. Świecą wszystkie, albo część.


Wszystko utrzymane w kolorach blachy bo nią obite ściany, do tego szary, biały i szkło.


Idziemy zwiedzać. Z okien na piętrze widok na żarówki jeszcze inny.



Miejsce pracy pod światło i 


z drugiej strony.


Surowa szarość korytarzy rozświetlona  i ożywiona kolorem mebli.


Widok na hol główny z góry.


To też pokój pracowników, obszerny, na środku fotele


bliżej okien stanowiska pracy. Duuużo miejsca.


Gabinet Szefowych,


kuchenka dla pracowników,


oryginalne wieszaki.


Sala konferencyjna. Biegnące pod sufitem rury i przewody zlewały się z otoczeniem i nie raziły.


Niespodzianka. Sala wyłożona foto-tapetą, gdzie można wynająć stanowisko komputerowe, podpiąć się do sieci i pracować w miłym dla oka pomieszczeniu.
Kończymy zwiedzanie,


umieszczam szczękę we właściwym miejscu i korzystam z poczęstunku.


Było na słodko, ostro, a nawet na ciepło.


Dla dzieci przygotowano moc atrakcji, jedną z nich był dron, który pod koniec się zepsuł.


Rodzinnie to rodzinnie, ten członek rodziny też zwiedzał, ale najbardziej interesowały go okruszki na podłodze.


Wracamy już samochodem z balonikami na pamiątkę.
Miejsce pracy w nowoczesnym budynku ma wiele zalet, ale i mankament, mianowicie odległość. Dojazd zajmuje sporo czasu, za to z okna widać klasztor na Bielanach.