sobota, 28 marca 2015

Przyszła

błękitnie, ze słońcem pod rękę, (nawet musiała je na chwilę zasłonić księżycowym wachlarzem), ciepła, uśmiechnięta.
Dotknęła zielonym paluszkiem forsycji,


szepnęła fiołkom: już można,


chuchnęła na pąki, żeby poczuły ciepło i wypuściły listki,
a potem się rozejrzała.


I co zobaczyła? Śmieci tutaj


i śmieci tam. Ohydne, psujące widok wschodzących roślinek.


Posmutniała Wiosna, zakryła buzię szarymi chmurami, płakała przez dwa dni rzęsistym deszczem, nie zwracała uwagi na zimny wiatr, który chciał zawołać zimę.


Dzisiaj już nie płacze, ale jeszcze chowa się za chmurami.
Rozchmurz się Wiosno! Umyłam okna.

wtorek, 24 marca 2015

Jak Ewa pikiecie kibicowała

W sobotę, w drodze powrotnej z targów, usłyszałam z daleka głos bębnów.
Na Placu Inwalidów kolorowy tłumek, młodzi poprzebierani za krasnale z wielką literą P na plecach.
Litera była przekreślona igłą, a cała impreza pikietą przeciw budowie parkingu.
Miasto ma w planach wybudowanie pod placem podziemnego parkingu, co by się wiązało z wycinką części drzew w Parku Krakowskim.
Stąd hasło protestu: NICI Z PARKINGU.


Ustawiono na Placu maszyny do szycia i uszyto drzewom kubraczki.


Transparenty poszły w górę, były stosowne przemówienia, argumenty przeciw budowie, liczby i cena przedsięwzięcia, oraz przewidywane skutki.




Potem protestujący ubrali przeznaczone do wycinki drzewa w kolorowe kubraczki.





Pikiecie towarzyszyła grupa mieszkańców, były wspólne przyśpiewki i skandowanie haseł: "chcemy oddychać", "te drzewa tu zostają", itp.
W poniedziałkowej  "Gazecie Krakowskiej" przeczytałam wzmiankę o proteście. Był trochę na wyrost, bo póki co, miasto nie ma 60 milionów na budowę. Jednak dobrze, bo czasem robi się różne kontrowersyjne inwestycje po cichu i potem na protesty jest zbyt późno.
A w Krakowie lubimy protesty, nawet jak nie są potrzebne.

sobota, 21 marca 2015

Kulinarne nowe życie starego dworca

Pisałam w ubiegłym roku o zamknięciu budynku starego dworca kolejowego, pisałam też o Targach Śniadaniowych w Parku Krakowskim.
Dzisiaj będzie o jednym i drugim. Jak to w Krakowie bywa, pomysłów zagospodarowania starego budynku było wiele, jedne dobre, inne kontrowersyjne, a jeszcze inne całkiem do niczego. Czas tymczasem płynął i nic się nie działo.
Natomiast udanym projektem było zorganizowanie Targów Śniadaniowych. Miały propagować zdrowe żywienie, wyroby niewielkich producentów, a także integrować społeczność. Zyskały duże powodzenie, ludzie przychodzili z rodzinami, mogli wspólnie spędzić czas, wypić kawę, zjeść coś smacznego, posiedzieć w parku. Lokalizacja "pod chmurką" stanowiła pewne ograniczenia, bo trudno siedzieć pod drzewem kiedy pada deszcz.
Od kilku dni pojawiały się wzmianki w prasie, radiu i na stronach Krakowa, że Targi wracają i to w nowej odsłonie. Miejscem spotkań będzie stary budynek Dworca Głównego. Bardzo mnie to ucieszyło i dzisiaj, w dzień otwarcia, pognałam skoro świt zobaczyć jak to wygląda.
Teraz czas na ocenę. Pomysł według mnie świetny, realizacja do niczego. Wszystkie stoiska wciśnięto w halę dworca, gdzie trudno było się przecisnąć, bo jakkolwiek duża, to okazała się zbyt mała. Nie wykorzystano zupełnie przestrzeni, w której kiedyś były kasy.
Nawet porządnego zdjęcia nie mogłam zrobić.


Poczekalnia, tutaj można było zjeść kupione smakołyki, niestety po kawę ustawiła się kilometrowa kolejka. Była też salka po dawnej kawiarni, gdzie urządzono kącik dla dzieci i warsztaty kulinarne dla chętnych.


Większym wzięciem cieszyły się miejsca na zabytkowym, dawnym pierwszym peronie. Z widokiem na tory i przejeżdżające pociągi.


Dopchałam się do smakowitych kulek serowych z różnymi przyprawami,


śledzi przyrządzonych na kilka sposobów,


pysznych oliwek (kupiłam sobie),


Kupiłam też po porcyjce past z cieciorki.....mniam, mniam.


Można było zjeść naleśniki na słodko i na ostro.


Nie przysiadłam z kawą bo kolejka, nie kupiłam sobie naleśnika, pierogów i smacznego soku bo na wszystko trzeba było długo czekać, a sok był okropnie drogi. 
Wyszłam rozczarowana, bo można było chyba lepiej wykorzystać takie atrakcyjne miejsce. Widać, że impreza przyciągnęła wiele osób (przewaga młodych), że można by więcej i lepiej. Jedno stoisko z kawą to chyba mało, no i ta ciasnota. W parku stoiska były rozciągnięte wzdłuż alejki, więc chociaż były tłumy, to kolejki nie deptały sobie po piętach.
Wracałam przez Rynek, gdzie już wszystko gotowe do wielkanocnego jarmarku.



O wiele ładniej i schludnie wygląda właśnie w takiej postaci.
W drodze trafiłam na Placu Inwalidów na ciekawą akcję protestacyjną, ale o tym kiedy indziej.

środa, 18 marca 2015

"W przestrzeni smoka"

Taki tytuł nosi wystawa  sztuki chińskiej ze zbiorów Muzeum Narodowego.
Wybrałam się z koleżanką. Zawsze mnie fascynowała sztuka tego starożytnego kraju i ogarniała złość na myśl ile zniszczyła rewolucja. Smok w tytule dla mnie miał dodatkową siłę przyciągającą, bo lubię smoki.
Kolekcja muzeum to około 3000 eksponatów, powstała dzięki darom, a później zakupom. Największym ofiarodawcą był profesor Julian I Nowak, który przekazał swój zbiór ceramiki chińskiej o znacznej wartości historycznej.
Wystawa mnie trochę rozczarowała. Oczekiwałam więcej wyrobów sztuki rękodzielniczej, artystycznych cudeniek, tymczasem najwięcej było ceramiki. Można było prześledzić jak na przestrzeni prawie dwóch tysięcy lat zmieniały się formy i rodzaj zdobienia.


Te najwcześniejsze zachwycają bogactwem szkliwa przy prostocie formy,



Tu już pojawia się charakterystyczny sposób zdobienia kobaltem,

Poszukiwanie nowych kolorów,


aż po już bardziej nam znane w kwiatowe wzory.

Figurki Buddy,

Bardzo stary Duch Ziemi,

Takie pięknie haftowane "plakietki" nosili urzędnicy różnych szczebli do oficjalnych strojów.

Na widok tych bucików, aż kurcz łapał, bo sobie wyobraziłam zdeformowane stopy Chinek.

Te już lepiej wyglądają.

Niezwykle bogato Haftowane ubrania.


W pierwszej chwili myślałam, że to pomyłka i umieszczono tu japońskie malowidło. Uświadomiłam sobie jednak, że to Japończycy zapożyczyli sobie dorobek starszej sztuki chińskiej i stąd podobieństwo.


Wielu eksponatów nie udało się sfotografować  ze względu na złe oświetlenie i zakaz używania a lampy. oraz licznych odbić w szklanych gablotach.
Na koniec brakło mi tam smoków. Tak charakterystyczny motyw zdobniczy, symbol Chin był eksponowany tylko w wijącej się po ścianach i suficie kolorowej, świetlnej projekcji. Wyglądało to świetnie, dodawało uroku i nastroju, ale nie tego oczekiwałam. Chciałam malunków, haftów, figurek i ozdób, bo jak tak "przestrzeń smoka" bez smoka?
Mimo to nie żałuję spędzonego tam czasu.

niedziela, 15 marca 2015

Dębniki

Wiosna idzie, już za progiem, czas wznowić wędrówki po mniej znanych dzielnicach Krakowa.
Najpierw jednak nadrobię zaległości. Pisałam w ubiegłym roku o Ludwinowie i Zakrzówku, pominęłam Dębniki. Nie wiem dlaczego, teraz wygrzebuję z archiwów zdjęcia i staram się przypomnieć sobie tamten spacer.
Część Dębnik zniknęła bezpowrotnie, po wojnie i w latach siedemdziesiątych kiedy wybudowano most Grunwaldzki i ulicę Monte Cassino.
Z przystanku autobusowego przy ulicy Konopnickiej  blisko na Rynek Dębnicki. Kiedy byłam tutaj kilkanaście lat temu  było brzydko, brudno i szaro. Teraz widać zmiany. Część kamieniczek odnowiono, widać że zadbano o wygląd miejsca. Jest cicho, jak w małym miasteczku.


Kolorowe kamieniczki ,


Kaplica św. Piotra i Pawła.


Detale secesyjne na domu Pod  Nietoperzem.





Dom Pod Sową. Teraz można zejść nad Wisłę i podziwiać widok na Salwator.



Wśród starych drzew malownicze wille z początków ubiegłego wieku.




Ciche uliczki z niska zabudową i ciekawymi detalami, 




na koniec okazała kamienica.


Wiele z tych willi i domów należało do ludzi, których nazwisk już dzisiaj się nie pamięta. Kupców, przedsiębiorców, ludzi majętnych i w owych czasach znanych.
Część zadbana, zaadaptowana przez nowych użytkowników, część  niszczejąca, kryjąca wiele urody pod odpadającymi tynkami i warstwą kurzu. Szkoda.