Po pysznym śniadanku i kawce idziemy plażą w kierunku latarni.
Pogoda niezbyt przyjazna, pochmurno, lekki ale chłodny wiatr, mimo to upojeni czystym powietrzem z fantazją pozujemy do zdjęć.
Po kilku kilometrach skręcamy w malowniczy Lisi Jar.
350 metrów drogi wśród starych drzew,
stromych zboczy,
za nami morze,
przed nami wąska ścieżka.
Na końcu jaru, już przy drodze do Władysławowa obelisk z orłem i tablicą upamiętniającą lądowanie w Lisim Jarze króla Zygmunta III Wazy po powrocie ze Szwecji, a był to rok 1594.
Dalej już drogą w kierunku latarni. Najpierw mijamy nowszą, nieczynną
i oto przed nami właściwa, ta której światło widzieliśmy wczoraj na plaży. Kilka słów o latarniach. Ognie na Rozewiu palono już w XVII wieku. Obok starej latarni dobudowano nową w 1821 roku i do 1910 świeciły obie. Później przebudowano starą, podwyższono, a nowsza przestała działać.
W latarni mieści się Muzeum Latarnictwa i wspinając się na górę po krętych schodkach można robić przerwy na oglądanie eksponatów.
Na górze trochę ciasno i niestety widok przez szybki przymglony, ale widać Półwysep Helski i zabudowania Rozewia. (Zdjęcia nie wyszły.)
Po krótkiej odsapce wracamy drogą do domu. Nie ma dużego ruchu, jest cieplej, oglądamy nieczynne pensjonaty.
Przypomina mi się, przeczytana dawno temu legenda o rozewskiej latarni.
Pewien bogaty kupiec z Gdańska miał swój statek i woził nim towary żeglując po całym Bałtyku. Po stracie żony zabierał ze sobą córkę, nie chcąc się z nią rozstawać na długie miesiące. Dziewczyna miała piękny głos i nieraz śpiewała załodze. Kupiec wierzył, że przynosi mu szczęście. Niestety kiedyś rozpętała się burza i w pobliżu Rozewia roztrzaskała i zatopiła statek. Ocalała tylko dziewczyna, którą znaleźli i przygarnęli rybacy z pobliskiej osady. Przez wiele dni paliła na brzegu ognisko wierząc, że może ktoś jeszcze ocalał. Została żoną rybaka i potem już zawsze ktoś z jej rodziny dbał o to by wskazywać żeglarzom drogę, paląc światła na przylądku.
Dzisiaj też funkcja latarnika jest przekazywana rodzinnie.
Cd będzie.
bardzo lubię polskie morze, okolice Półwyspu Helskiego
OdpowiedzUsuńdzięki Tobie mogę tam powrócić, dziękuję :)
Też lubię morze.
OdpowiedzUsuń"Patyk" rewelacja ! :-)
OdpowiedzUsuńCzasami zdaje mi się, że byłem już wszędzie. Takie reportaże jak ten Twój uświadamiają mi, że jestem w błędzie. Co tu dużo mówić! Pięknie !
Widać , że bardzo ciekawie spędzałaś czas i na dodatek w bardzo atrakcyjnych "okolicznościach przyrody". Legenda też ciekawa, a widoki musiały być fantastyczne ! Kiedyś też byłem w latarni morskiej. Chyba w Krynicy Morskiej :-) Wspomnienia ...
Czyli jeszcze dużo przed Tobą.
OdpowiedzUsuńOby :-)
UsuńMam taką nadzieję :-)
Jesteś może dobrą wróżką ???
A ja tam byłam ... ale w Lisim Jarze nie ! Żałuję, bo pięknie jest.
OdpowiedzUsuńBardzo malowniczy jar.
OdpowiedzUsuńDawno, dawno temu tam byłam, i w latarni i w Jarze, piękne okolice.
OdpowiedzUsuńPotwierdzam. Mimo szarości było urokliwie.
UsuńTen jar też mi się podoba. :))) Chyba w tamtych okolicach nigdy nie byłam. Ale morze to morze. :) Piękne jest i już. :)
OdpowiedzUsuńLisi Jar prawdziwie lisi. Lubię takie wąwozy. Jest w nich coś tajemniczego.
OdpowiedzUsuńMnie się też podobał.
UsuńLatarnia cudo, zawsze mnie fascynowały. U mnie jest wieża ciśnień do sprzedania, zastanawiam się...
OdpowiedzUsuńWidziałam kiedyś zaadaptowaną na dom. Tylko adaptacja to był horror.
UsuńLubię latarnie morskie:))) Chodzę sobie wybrzeżem od latarni do latarni - jeszcze mi kilka odcinków polskiego wybrzeża zostało:)
OdpowiedzUsuńTo była pierwsza na której byłam. Spacery plażą uwielbiam.
UsuńZostało Ci jeszcze kilkanaście:)
Usuń