środa, 31 grudnia 2014

Czas...

na ostatni w tym roku post i życzenia.
WSZYSTKIM życzę w nadchodzącym roku  morza miłości, obfitego źródła zdrowia, inspiracji, siły i dobrego humoru, studni bez dna pełnej mamony wszelakiej, która podobno szczęścia nie daje, ale bardzo ułatwia życie, oraz tego by za 12 miesięcy każdy mógł powiedzieć: to był dobry rok.
Atmosfera się zagęszcza, więc dla Was choinka z Rynku krakowskiego


oraz scena, na której produkować się będą i mróz odganiać zaproszeni artyści.


Zdjęcie zrobione z wielkim trudem, bo wszędzie płoty, ogrodzenia, maszyneria oświetlająca i nagłaśniająca. Trwała próba, a ja nie znoszę kiedy dźwięki atakują nie tylko uszy, ale wprawiają w drganie przeponę.
Uciekłam.
Wszystkiego dobrego.

wtorek, 30 grudnia 2014

Spotkanie z Olgą Boznańską

Wystawa już trwa, jakoś nie mogłam się zmobilizować, aż do dzisiaj.
Umówiłam się ze znajomą pod muzeum, jak zwykle komunikacja spłatała figla, tym razem na plus i byłam zbyt wcześnie. Wobec tego zdążyłam nad Wisłę, a tam jak zwykle o tej porze roku, wielkie poruszenie.


Pełno łabędzi, kaczek i mew, a szare niebo zaczyna prześwitywać. Ale czas na spotkanie.


Bilety na szczęście niezbyt drogie, zanurzamy się w labirynt sal. I to jest pierwsze wrażenie: mnogość. Ekspozycja zajmuje cały parter, najwięcej portretów. Nie będę się siliła na ocenę, nie jestem znawcą ani krytykiem sztuki. Opiszę co czułam. Wędrowałam pod spojrzeniami oczu czarnych, błękitnych, szarych, brązowych, o spojrzeniu przepastnym, zamglonym, przenikliwym, zadumanym. Uderzył mnie brak uśmiechu na portretowanych obliczach. Są poważne, patrzą w głąb siebie, nie śledzą obserwatora. 
Ręce to następny rzucający się w oczy element. Delikatne, splecione palcami, ozdobione biżuterią ręce kobiet i męskie dłonie, także wyraziste.
Wiele portretów osób znanych w tamtej epoce, wybitnych, zasłużonych.
Mogłam zobaczyć w oryginale znane z reprodukcji najpopularniejsze obrazy i te, które są mało znane, bo pochodzą z prywatnych kolekcji. Jak choćby moje ulubione "Róże". Nie pełne przepychu, tylko przywiędłe, z opuszczonymi główkami.


Osobny dział to portrety dziecięce. Ciekawie zestawili organizatorzy wystawy dwa portrety. Po przeciwnych stronach patrzą na siebie "Dziewczynka z chryzantemami" i Infantka Diego Velasqueza.  Dwie różne epoki, a oczy podobne. (niestety zdjęcia nie mam)
Dla dopełnienia wystawy, można jeszcze obejrzeć, akcesoria z pracowni artystki, palety, sztalugi i stary fotel.
Boznańska nie lubiła pejzaży, bo nie można ich umieścić w pracowni i kazać przyjść kilka razy, malowała widoki z okien pracowni. Mimo "nielubienia" są pełne uroku.
Tyle wrażeń na żywo. Nie umiem ubrać w słowa wszystkich doznań i nazwać towarzyszących oglądaniu wzruszeń. Dla mnie to trochę zaglądanie w duszę drugiego człowieka.
W każdym razie spędziłam niezwykłe dwie godziny.
Po wyjściu z muzeum powitało nas błękitne niebo, słońce i mróz.


Niedaleko domu też ptaszory, tyle że na drzewie.



piątek, 26 grudnia 2014

Biały koniec szarych Świąt

Ranek wstał szary, ponury i zimny. Dzisiaj miało być leniwie, spokojnie, spacerowo. W czasie porannej blogowej wędrówki zrobiło się ciemniej i zaczął padać śnieg z deszczem. Jeszcze do południa przeważał deszcz, bielał z czasem.
Wybrałam się w odwiedziny do Nieobecnych, już śnieg zgęstniał, przysypał znicze i kwiatki. Jednak poszłam  na krótki spacer.


Śniegu jeszcze mało, ale szarość już nabiera innego koloru, a czerwone jagódki pięknie odbijają od bieli.


Niebo i ziemia niemal w tym samym odcieniu szarości.


Już nie przysiądę na ławeczce,


ale mogę zbierać gwiazdki.


Malujemy i zostawiamy zimie swoje ślady.



Już biało i jeszcze sypie.
Efekt ładny, ale w mieście to wolę zimę bez śniegu.

wtorek, 23 grudnia 2014

Wesołych Świąt.....po krakowsku.


Co noc snów pięknych jak anielice, dni wolnych długich jak Sukiennice, jak Dzwon Zygmunta serca mężnego, jak F16 ducha lotnego.


Jak Błonia horyzontów szerokich, jak Ratusz kumulacji wysokich,
trzosika co w szwach pęka, niech słodkie będą te Święta.


I jeszcze w Nowym Roku zaszczytów jak Wawel dostojnych, pozycji jak gołąb na Wieszczu, przyjaciół jak grzybów po deszczu.
Tak sobie dla Was Moi Kochani wymyśliłam i lekko zmodyfikowałam ściągnięte skądś rymowanki.
A od siebie życzę wszystkiego co najlepsze i 
PIĘKNYCH ŚWIĄT!!!



piątek, 19 grudnia 2014

Choinka


Towarzyszyła mi od najwcześniejszego dzieciństwa.
Odkąd sięgam pamięcią już w listopadzie mama robiła ozdoby na choinkę .  Wtedy u mnie mówiło się "drzewko". Powstawały różne cudeńka z kolorowego papieru, wydmuszek, koralików, drucików, bibułki.


Tuż przed  świętami, tata wieczorem wychodził z domu, wracał z drzewkiem, takim do sufitu. Wtedy trudno było kupić choinkę, przywoził mu znajomy z podtarnowskiej wsi. Kiedy wyjeżdżaliśmy do babci, choinkę ubierało się wcześniej. Ze strychu znosiło się skrzynkę pieczołowicie schowanej w trocinach złotej renety, mama wyciągała orzechy i owijała w sreberko, pojawiało się pudło z bańkami i innymi ozdobami. Rozpoczynał się ceremoniał ubierania. Najpierw, przy pniu jabłka, potem orzechy, owinięte w kolorową bibułkę cukierki, w lepszych czasach czekoladki, bombki, ozdoby i na koniec włosy anielskie. Byłabym zapomniała, jeszcze  malutkie, kolorowe świeczki.
U babci rytuał powtarzał się w dzień wigilii.
Wszystko to przypomniało mi się ostatnio, kiedy pojawiły się świąteczne dekoracje i choinki w mieście. Wtedy czas przygotowań do świąt przebiegał nieśpiesznie, bez nachalnej reklamy i mimo braków było uroczyściej, bardziej przyjaźnie.
Choinka stała prawie do lutego, jodełka usychała, gubiła igły, po cukierkach zostawały wiszące puste papierki. Pamiętam jak kiedyś przy rozbieraniu drzewka tata zaczął opowiadać jak choince teraz smutno, że już nie jest taka piękna  i zostanie spalona w piecu. Zagalopował się, a ja nagle zaczęłam płakać i długo nie mogłam się uspokoić. Pamiętam jak mama robiła tacie wyrzuty za takie gadanie.
Później przeczytałam baśń Andersena i już zawsze w chwili rozbierania choinki  było mi żal.
Część choinkowej tradycji przeniosłam do własnego domu, niestety bardzo zubożoną, bo mieszkanie malutkie. Długo jednak choinka  musiała być, mimo, że na święta jechało się do mamy.  
Z czasem musiałam się złamać i postawić sztuczną, bo przy kaloryferach igły opadały po tygodniu.
Dlatego dzisiaj z przyjemnością zanurzyłam się w pachnący zielony las na....giełdzie kwiatowej.


Takie oryginalne "choinki" też mi się podobały.


Złamałam się i kupiłam sobie małą choineczkę, postawię w miejscu niedostępnym dla kota.


Na fali wspomnień poświęciłam kilka wieczorów i spróbowałam odtworzyć tamte mamine cudeńka. Materiały o niebo lepsze, ale to jednak nie to. Dzbanuszki miały bardziej misterne ozdoby, 


Takie "damy" miały kapelusze z piórami, koraliki na szyi i ładniejsze buźki, włosy blond i rude, nawet loki.

Domki krasnoludków też miały więcej wdzięku. No cóż, nie da się doścignąć ideału.


Zginęły mi gdzieś szablony na liska i sówkę, zostały tylko gwiazdki, ale już czasu mi nie wystarczyło. I przecież nie mam na czym powiesić.



niedziela, 14 grudnia 2014

Grudzień???

Ranek wstał mglisty, ciepły, bezwietrzny. Leniwe przedpołudnie spędzone nad książką, przy wędrówce po blogach, przerwane blaskiem słońca odbitego w szybach bloku naprzeciwko.
Mam siedzieć w domu w taką pogodę?  Wybrałam się starą trasą, bo dzień krótki i gdzieś dalej bym nie zdążyła.
Droga rozjeżdżona jak nigdy, wycięte drzewa, ciągle kurczą się miejsca gdzie nie ma samochodów i nowych domów. Pamiętam jak którejś jesieni robiłam tu zdjęcie złocistej korony drzewa.


Obok mnie przetoczył się wolno, ze zgrzytem i łomotem pociąg z cysternami.


Wszędzie szaro i brązowo, ukośne promienie lekko zamglonego słońca wydobywają uroki suchych badyli na tle błękitnego nieba i  świeżo zaoranego pola.



Wśród plątaniny gałązek czerwone koraliki dzikiej róży, a ostrzegawczy krzyk jakiegoś ptaka wyrywa mnie z zamyślenia. Cicho, sennie trochę, pusto i ciepło.


Ile razy idę tym szlakiem zawsze zachwyca mnie słup opleciony dzikim winem. Jeszcze takiego zdjęcia mu nie robiłam.


Niebo powoli się chmurzy, blask przygasa, słońce coraz niżej, bezlistne gałęzie tworzą koronkowy ornament,


a tutaj gotowa dekoracja w świątecznej kolorystyce. Zamknęłam pętlę drogi, czas wracać.


Przyniosłam do domu pęk wiotkich pędów dzikiego wina, bo kiedyś robiłam z nich świąteczne dekoracje, oczywiście kot natychmiast je sobie przywłaszczył.


Było mi ciepło, aż nie chce się wierzyć, że to połowa grudnia.

piątek, 12 grudnia 2014

Jestem z Galicji

Skąd taki tytuł? Byłam na szeroko reklamowanej wystawie "MIT GALICJI".
Prawdę mówiąc nie bardzo wiem dlaczego taki tytuł, bo żadnych mitów na niej się nie powiela , ani nie obala.
Ale może podeprę się  cytatem z licznych wypowiedzi na temat wystawy.
"...Dzięki współpracy z Wien Museum możemy odbyć niezwykłą podróż w na zawsze już minione czasy, do ojczyzny wielu narodów i religii, mitycznej krainy, z sentymentem wspominanej nie tylko przez Polaków, ale także przez Ukraińców, Ormian i potomków bardzo niegdyś licznych galicyjskich Żydów."
(Prof. Małgorzata Omilianowska)


Mapy stanowią ważną część wystawy. Nie wiszą na ścianach, mamy je pod stopami. Trzeba się pochylić, spojrzeć. poszukać znanych miejscowości. Na nich widać jak wielki był to obszar. I tak nieśpiesznie wędrując z sali do sali, jak po mieszkaniu pradziadków, oglądamy portrety, obrazy, litografie. Przemieszczamy się z ulic miast i miasteczek, na biedną, ale barwną wieś. Czasem westchniemy bo za szybą gabloty widzimy prześlicznie wydany przewodnik po Galicji. Chciałoby się poczytać, jak to ówcześni autorzy straszą krajem dzikim i egzotycznym.



Nie wszystko jest śliczne. Są dokumenty świadczące o  polityce konfliktującej narody, listy osiedlanych Austriaków na naszych ziemiach, pojawia się Szela i wstrząsający obraz rzezi galicyjskiej.


Także to, że wreszcie rozbudowano kolej, że nie było takich restrykcji jak w pozostałych zaborach.


Na koniec  sala poświęcona wojnie i upadkowi mocarstwa. Znalazłam zdjęcia mojej szkoły podstawowej zniszczonej podczas wojny,wszyscy moi dziadkowie mieszkali na terenie Galicji.


Mam mieszane wrażenia, musiałam odetchnąć, nie spisuję tego na gorąco. Wystawa ciekawa, inspirująca, zachęcająca do poczytania, pogłębienia wiedzy. Z drugiej strony po prawie dwóch godzinach zwiedzania byłam zmęczona nadmiarem. Chyba wybiorę się jeszcze raz, obejrzę wybrane fragmenty, bo zdaję sobie sprawę, że chyba  było to oglądanie zbyt  powierzchowne.
Nie byłabym sobą gdybym nie zrobiła zdjęcia. Współczesna rzeźba Mirosława Baki przedstawiająca Brunona Schulz'a.


Pozostałe zdjęcia pochodzą z publikacji zamieszczonych w prasie.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Kiermasz świąteczny.

Pojawia się na Rynku z początkiem grudnia i kończy po świętach.
Zaczęłam oglądanie od zaplecza sceny, tak mi było po drodze. Szykowała się do występu grupa kolędnicza w malowniczych strojach.


Wystarczyło, że zrobiłam sympatycznym "Diablicom" zdjęcie, a już poczułam na policzku delikatny dotyk palców. Sądząc z wyglądu mijanych osób zostałam zaznaczona sadzą na szczęście.


Te wycinane z drewna ozdoby zawsze mi się podobały. Kiedyś marzyła mi się choinka tylko tak przyozdobiona.


Mimo najszczerszych chęci nia dało się zrobić zdjęcia bez ceny. Takich szopek było mnóstwo i tym razem faktycznie chyba było to prawdziwe rękodzieło, bo nie było dwóch identycznych.


Zatrzęsienie ślicznych, wesołych aniołków,


i te dziwne anioły- nie anioły, z wypalanej gliny, z brzydkimi, trochę smutnymi buziami, ale oryginalne i odbiegające stylem od reszty.


Bańki, bombki czy różne cuda zajmowały kilka stoisk i przyznaję, niektóre były całkiem ładne. Chociaż takich bym nie powiesiła na swojej choince.


Natomiast z przyjemnością ubrałabym te cieplutkie skarpetki w serduszka.


Dzwoneczki  lubię, miałam ochotę sobie kupić, bo ostatnio rozbiłam jeden z dzwonków, otrzymanych kiedyś w prezencie.


Oryginalne ozdoby z malowanego płótna, całkiem fajny pomysł.


Na koniec zrobiłam zdjęcie i wrzuciłam parę groszy aniołowi. W zamian dostałam karteczkę z sentencją.
"Nikt nie może cofnąć się w czasie i napisać nowego początku, ale każdy może zacząć od dzisiaj i dopisać nowe zakończenie."


Myślę, że to już wystarczy.
Zmarzłam, bo było zgniłe zimno, zgłodniałam bo kusiły serki, kiełbaski i pachniało grzańcem, bateria w  aparacie się prawie rozładowała, czas wracać.
Jeszcze tylko uległam pokusie i kupiłam sobie ciasteczka.