Bywało też, że Mikołaj fatygował się osobiście. Dzwonił dzwoneczkiem, należało popisać się znajomością dziecinnej modlitwy i dostawało się paczkę. Z czasem zaczęłam się zastanawiać dlaczego w czasie odwiedzin Mikołaja nigdy nie ma taty w domu, wtedy przestał przychodzić. Nastał czas pisania listów. Najpierw pisanych przez mamę pod dyktando, samodzielnie napisałam chyba dwa. Towarzyszył temu cały ceremoniał: list wkładałam między dwie części okna i musiałam wyjść z pokoju, dopiero po dłuższej chwili pozwalano mi sprawdzić, czy Mikołaj zabrał list. Pamiętam jeden raz, kiedy to na ścieżce pod oknem pokrytej świeżym śniegiem zobaczyłam ślady butów. Długo dręczyłam rodziców jak Mikołaj wrócił, przecież ślady prowadziły w jedną stronę! (Tata wrócił po własnych śladach). Długo wierzyłam w wizyty Świętego.
Bajka skończyła się w momencie pójścia do szkoły. Koleżanki uświadomiły mi rolę rodziców. Nie chciałam wierzyć, aż sprawdziłam i znalazłam paczkę w szafie. Nie przyznałam się, że wiem i tak jeszcze spotkałam Mikołaja u cioci. Byłam już wtedy chyba w drugiej klasie.
Już wiedziałam dlaczego rodzice żartobliwie mówią do siebie, że Mikołaj miał głos zupełnie taki, jak ciocia Zosia.
Taką tradycję mikołajową przeniosłam do swojej rodziny. Nie obchodziło się Gwiazdki, tylko Mikołaja. Dziewczynkom sama powiedziałam o tym, że Mikołaj nie przychodzi naprawdę. U starszej skończyło się to płaczem. Kiedy dzieci poszły do szkoły zaczęły pytać o Gwiazdkę, ale byłam uparta i nie wprowadziłam tego zwyczaju. Teraz one mają u siebie i to i to.
Tak więc robiłam wczoraj mikołajowe zakupy w świątecznej już galerii po skrzydłami krakowskiego smoka.
Nie będę ściemniać, prezent w Wigilię i tak dostawałam - na imieniny. Bo urodzin w zasadzie też się nie obchodziło. Ważniejsze były imieniny.
Wszyscy to przerabiali w identyczny sposób i mniej więcej w tym samym wieku (wczesnoszkolnym). Nie pamiętam jakoś szczególnego rozczarowania faktem, że to żaden Mikołaj, tylko mama i tata. Chyba od małego byłam interesowna - tylko te prezenty były ważne:)
OdpowiedzUsuńTata był bardzo religijny, więc miało to trochę inną otoczkę.
UsuńNo tak, jak się ma w taki dzień imieniny... :)))
OdpowiedzUsuńU nas, dopóki była duża rodzina, bardziej celebrowało się Wigilię. Dokładniej - wieczerzę wigilijną. :) Ja zawsze bałam się... prezentów. :) Nigdy nie miałam żadnych oczekiwań, tylko bałam się, żeby nie urazić osoby, od której dostałam szczególnie nietrafiony prezent. :))
No tak, to jest problem. Miałam ciocię, która sprawdzała czy jej prezent jest w użyciu.
UsuńU nas prezenty dostawało się na Gwiazdkę. Mikołaja widziałam ze dwa razy, zazwyczaj zostawiał prezenty, gdy dzieci nie było w pokoju.
OdpowiedzUsuńŁadne zdjecie z Mikołajem:)
Teraz się wraca do mikołajowej tradycji, tylko ciągle nie wiem co robi w tym interesie gruby dziadek w czerwonym kubraku. Za moich czasów to był Dziadek Mróz zza wschodniej granicy.
OdpowiedzUsuńJak to nie ma Mikołaja?:))) A ja się do niego wybieram do Rovaniemi:)))
OdpowiedzUsuńBo to jest Mikołaj z innej bajki. Też sympatyczny, ale nie mój.
UsuńJakie to piękne :-)
OdpowiedzUsuńGdy czytałem widziałem Mikołaja idącego do Ciebie dróżką zasłaną śniegiem i nie wiem dlaczego też skrzące brokatem bombki :-)
Jest mi też teraz bardzo ciepło .
:-)
Były i takie bombki, niektóre bardzo ładne. Miło mi, że się ogrzałeś.
Usuńjak różne są rodzinne zwyczaje ! U mnie nie obchodzono Mikołaja, wyłącznie Gwiazdkę. Dopiero w szkole losowaliśmy, komu kupimy coś na Mikołaja. Oczywiście moje córki zawsze znalazły cos pod poduszką, ale głowne prezenty zawsze były po Wigilii ( przed deserem :-)) ).
OdpowiedzUsuń