Umówiłam się ze znajomą pod muzeum, jak zwykle komunikacja spłatała figla, tym razem na plus i byłam zbyt wcześnie. Wobec tego zdążyłam nad Wisłę, a tam jak zwykle o tej porze roku, wielkie poruszenie.
Pełno łabędzi, kaczek i mew, a szare niebo zaczyna prześwitywać. Ale czas na spotkanie.
Bilety na szczęście niezbyt drogie, zanurzamy się w labirynt sal. I to jest pierwsze wrażenie: mnogość. Ekspozycja zajmuje cały parter, najwięcej portretów. Nie będę się siliła na ocenę, nie jestem znawcą ani krytykiem sztuki. Opiszę co czułam. Wędrowałam pod spojrzeniami oczu czarnych, błękitnych, szarych, brązowych, o spojrzeniu przepastnym, zamglonym, przenikliwym, zadumanym. Uderzył mnie brak uśmiechu na portretowanych obliczach. Są poważne, patrzą w głąb siebie, nie śledzą obserwatora.
Ręce to następny rzucający się w oczy element. Delikatne, splecione palcami, ozdobione biżuterią ręce kobiet i męskie dłonie, także wyraziste.
Wiele portretów osób znanych w tamtej epoce, wybitnych, zasłużonych.
Mogłam zobaczyć w oryginale znane z reprodukcji najpopularniejsze obrazy i te, które są mało znane, bo pochodzą z prywatnych kolekcji. Jak choćby moje ulubione "Róże". Nie pełne przepychu, tylko przywiędłe, z opuszczonymi główkami.
Osobny dział to portrety dziecięce. Ciekawie zestawili organizatorzy wystawy dwa portrety. Po przeciwnych stronach patrzą na siebie "Dziewczynka z chryzantemami" i Infantka Diego Velasqueza. Dwie różne epoki, a oczy podobne. (niestety zdjęcia nie mam)
Dla dopełnienia wystawy, można jeszcze obejrzeć, akcesoria z pracowni artystki, palety, sztalugi i stary fotel.
Boznańska nie lubiła pejzaży, bo nie można ich umieścić w pracowni i kazać przyjść kilka razy, malowała widoki z okien pracowni. Mimo "nielubienia" są pełne uroku.
Tyle wrażeń na żywo. Nie umiem ubrać w słowa wszystkich doznań i nazwać towarzyszących oglądaniu wzruszeń. Dla mnie to trochę zaglądanie w duszę drugiego człowieka.
W każdym razie spędziłam niezwykłe dwie godziny.
Po wyjściu z muzeum powitało nas błękitne niebo, słońce i mróz.
Niedaleko domu też ptaszory, tyle że na drzewie.
Dzięki Ewo za wrażenia z wystawy, nie będę mogła jej zobaczyć ,bardzo żałuję, ale przynajmniej mam pojęcie o wystawie, patrząc na nią twoimi oczami. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie możesz zobaczyć. W sumie to nie masz daleko, a ona jeszcze potrwa.
OdpowiedzUsuńPiękne łabędziowisko. :))
OdpowiedzUsuńObejrzałam sobie obrazy. Wiem, że w oryginale odbiór jest inny, ale mam mieszane uczucia, co do portretów. Natomiast "Katedra w Pizie" jest fantastyczna.
Chciałabym kiedyś zobaczyć obrazy Stryjeńskiej.
Była wystawa Stryjeńskiej parę lat temu. Niesamowita kobieta, podobały mi się jej prace.
UsuńA ja się wybieram w niedzielę, jeśli wszystko dobrze pójdzie.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Ci się uda bo warto. Przygotuj się na zwiedzanie w tłumie. Już dzisiaj było sporo zwiedzających.
UsuńOjej, czuję, że tego mi trzeba. Poszukam coś w moim mieście.
OdpowiedzUsuńZ pewnością znajdziesz. Dobrze robi takie spotkanie.
OdpowiedzUsuńPięknie dziękuję za relację.
OdpowiedzUsuńŻyczę wszystkiego dobrego w 2015 roku:)
Dziękuję bardzo i wzajemnie, wszystkiego co najlepsze.
OdpowiedzUsuń