czwartek, 29 września 2016

Wieczór nad Wisłą

Bardzo mi się podobał wpis u Marii z Odrą jako bohaterką. Poprosiłam czy mogę się wzorować na pomyśle, a mówiąc wprost - odgapić. Dostałam zgodę i miało być o Wiśle.
Stworzyłam sobie nowy folder, pozbierałam wszystkie zdjęcia robione nad rzeką, stwierdziłam, że mam ich mało, nie było okazji uzupełnić, a czas mijał.
Dzisiaj zapowiadał się ładny zachód słońca, zdjęć wieczornych nie mam i chociaż okropnie mi się nie chciało, pojechałam w okolice mostu Dębnickiego. Nie żałuję, ale po namyśle opiszę tylko ten wieczór, bo tak jak Maria nie potrafię.
Ciepło, jak na koniec września, niebo malowniczo podświetlone zmienia kolory, wystarczy stać na moście i patrzeć.

Za plecami mam Jubilat, dom towarowy, który przetrwał wszystkie zmiany ustrojowe i nadal działa.


Po lewej zaróżowiony Wawel, niestety rzeka samochodów nie miała przerwy.


Opieram sie o poręcz i patrzę. Niebo i woda zmieniaja kolory,


Z pomarańczowego, na bardziej różowy.



Po wodzie suną rózne obiekty pływające, małe i duże.






Nawet "Piotruś Pan" się pojawił i 


samotny łabędź.


Już wszystko zobaczyłam, schodzę na brzeg i pod mostem przechodzę w stronę Wawelu.



Tutaj z kolei cumują stacjonarne obiekty pływające. 


Niezbyt ładne knajpki na barkach, nie widać wielu chętnych, może jeszcze za wcześnie? (Dopiero dziewiętnasta a już ciemno!!!)




Łabędzie nie odpuszczaja nawet wieczorem, zawsze się znajdzie ktoś ze smakołykiem.


Jeszcze ostatnie spojrzenie na ciemniejące niebo i Wisłę,
wracam do domu.


Nadal ciepło, przyjemniej iść Plantami. Zaraz na początku coś trzasnęło, musnęło włosy i ucho, pacnęło w ramię. Piękny, lśniący kasztan mówi mi, a kysz, wracaj do domu, nakarm koty, zachciało Ci się wieczornych spacerków. W miarę jak idę narasta hałas, to połowa gawronów z całego miasta zalega na nocleg w koronach drzew. Drą dzioby niemiłosiernie, opowiadaja sobie miejskie ploty z całego dnia. Dziękuję Opatrzności, że to był tylko kasztan i docieram na przystanek.
Wracam niemiłosiernie skrzypiącym tramwajem i trochę mi żal, że spacer był krótki.

niedziela, 25 września 2016

"Czy mnie jeszcze pamiętasz?"

Słowa piosenki zasłyszane dzisiaj coś mi przypomniały.
Trzy lata temu byłam na zjeździe jubileuoszowym naszej klasy z liceum. Opisałam to wydarzenie, ale nie pamiętam kiedy (podobne 20 IX 2014) więc nie będę wracać.

W każdym razie starsze panie zasiadły w ławkach na swoich miejscach i nie było wątpliwości gdzie która siedziała, pamiętałyśmy.


Postanowiłyśmy wtedy, że będziemy sie spotykać co rok, bo lata lecą i nie ma co czekać na następną okrągłą rocznicę. W ubiegłym roku nie byłam, w tym się zmobilizowałam i tydzień temu pojechałam. Tym razem nie było problemów z rozpoznaniem, bo na tamtym jubileuszowym ciężko to przeżyłam, nie poznając i nie będąc rozpoznana.
Dlaczego o tym piszę? Bo po raz kolejny  przekonałam się jak pamięć ludzka jest zawodna. Te same wydarzenia pamiętamy zupełnie różnie, wspominam sytuacje, których ktoś nie zarejestrował lub przeżył całkiem inaczej.
Byłyśmy w zasadzie zgraną klasą, jednak od początku był pewien podział, ponieważ dwie najsilniejsze liczbowo grupy pochodziły z dwóch podstawówek (było nas w klasie 40).  Tym razem wspominałyśmy nasze szkoły podstawowe i tu było kilka rozbieżności. Zastanawiam się nad jednym, nigdy nie zapytałam JAK mnie pamietają. Gadało się o tym i owym, wspominało figle i nauczycieli, ale częściej sytuacje, a jeśli osoby to te, z którymi nie udało sie nawiązać kontaktu.


Pogaduchy przy stole, tym razem było nas mało.


To stare zdjęcie jeszcze z podstawówki, na jakiejś wycieczce.


A to juz licealna i jakoś nie mogę sobie przypomnieć gdzie to było. Może ktoś by pamiętał? Trzeba było zabrać na spotkanie, nie pomyślałam. Mam mało zdjęć z tego okresu, a szkoda.


Ups....wkleiłam z rozpędu, ale to już studia, W szkole byłam grzeczną dziewczynką i pierwszego papierosa zapaliłam dopiero po maturze, gdy miałam prawie 18 lat.
I tak to mi się na wspominki zebrało, bo jesień, czas mija, więc jeszcze na koniec niezawodna Pawlikowska-Jasnorzewska

"Brzozy są jak złote wodotryski.
Zimno jest jak w ostatnim liście.
A słońce jest jak ktoś bliski,
który ziębnie i odchodzi. Lecą liście..."

Trochę melancholijne zakończenie, ale już nie chcę ciagle pisać o wystawach. A mam jeszcze w zanadrzu dwie obejrzane i będą następne....



wtorek, 20 września 2016

Jeszcze raz....

Nie jestem krytykiem sztuki, właściwie to się nawet nie znam, ale lubię oglądać nie tylko uznanych mistrzów, ale też awangardę i wystawy z pogranicza sztuki.
Pewne fragmenty tego co pokażę wpisują się w dyskusję o granicy tego, co nazywamy sztuką.


Już sam tytuł wystawy daje do myślenia, a obejmuje projekty ilustratorów młodego pokolenia, prezentując je w dialogu z wciąż inspirującą współczesnych twórców tradycją polskiej szkoły ilustracji.


Pamiętam doskonale z dawnego "Przekroju" ilustracje Adama Macedońskiego.
Współcześni ilustratorzy wykorzystują też nowoczesne techniki i nietypowe nośniki  przekazu.
Wystawa jest ciekawa, chociaż trudno przekazać jej całość bo jednym z elementów jest ruchomość ekspozycji. Autorzy wystawy mogą przesuwać gabloty i tworzyć nową jakość.
Nie tylko ja się zastanawiam co jest sztuką, a co jeszcze, albo już nie.





Tykający staroświecki projektor wyświetlajacy z przeźroczy w ramkach grafiki na ścianie.



To jest historyjka  zilustrowana za każdym razem inaczej. Tekst ten sam, rysunki inne.


Był też rysunkowy pamiętnik. Wybrałam kilka "zapisków"









Na koniec Druga, Ogólnopolska Wystawa Znaków Graficznych.
Pierwsza była w roku 1969 i było ich ponad trzysta.


Na obecnej znalazło się jeszcze drugie tyle. Świetnie się to ogląda i wyszukuje  znane i te których już nie ma, kawałek historii polskich przedsiębiorstw, wydawnictw itp.






Cała sala do zawrotu głowy i oczopląsu, można by tam siedzieć pół dnia, a ja się spieszyłam.


piątek, 16 września 2016

Sztuka, definicje i granice....

Miałam sobie darować, ale zainspirował mnie jeden z komentarzy.
Poczytałam tu i tam, okazuje się że temat nie do ogarnięcia w krótkim poście. Długi byłby nudny i nie mam ochoty na akademicką dysputę.
Niejednokrotnie zastanawiałam się czy niektóre z eksponatów na wystawie rzeźby czy malarstwa jeszcze do sztuki należą.

Spodobały mi się pochodzące z Wikipedii poniższe definicje. Jest ich tam całe mnóstwo, te nadają się do tego co chcę pokazać.



Definicja alternatywna[edytuj]

Opierająca się na formule alternatywnej "bądź-bądź"
Sztuka jest odtwarzaniem rzeczy, bądź konstruowaniem form, bądź wyrażaniem przeżyć – jeśli wytwór tego odtwarzania, konstruowania, wyrażania jest zdolny zachwycać, bądź wzruszać, bądź wstrząsać
Tatarkiewicz, W., Dzieje sześciu pojęć, Warszawa, PWN, 1988, s. 52

Nominatywna definicja sztuki[edytuj]

Cechą łączną dla wszystkich dzieł sztuki ma być intencja, z jaką dzieło zostało powołane do życia. Jeśli twórca wytwarza je z intencją stworzenia dzieła, to dany wytwór dziełem bezwzględnie jest. Koresponduje to z powiedzeniem Donalda Judda, że sztuką jest to, co się za sztukę uważa. Taka definicja z kolei uniemożliwia wartościowanie wytworów, podobnie jak w poprzednim przypadku, wszystko, co autor uzna za sztukę, musi nią zostać, bez względu na poziom, jaki reprezentuje.
Poza wystawą trzeciej odsłony Kantora były tam jeszcze prace Japończyka Ushio Shinohara.
Z okazji drugiego roku działalności Crikoteki odbył się performanse i powstał oryginalny "pobity obraz". Nie mogę na temat powstawania nic napisać bo nie widziałam (bardzo żałuję) ale dzieło widziałam, a sposób powstania na filmie.



Dlaczego "pobity"? Bo powstawał tak:


Tego samego autora była jeszcze rzeźba (?)


Pierwsze wrażenie: skupisko odpadów, ale jak się przyjrzeć to przecież coś zostało stworzone. Można pomyśleć, że nawet odpady moga być źródłem inspiracji. Często słyszałam takie opinie, że to przecież każdy potrafi. Tylko że nie kazdy wymyśli, że tak można.

"KIEDY ZNÓW BĘDĘ MAŁY"

to tytuł wystawy towarzyszącej.


Mural z portretem artystki, jednej z wielu. Przyznam, że wystawa wcale mi się nie podobała. Na wielkim stole wyeksponowano prace kilkunastu artystów, pochodzących z różnych krajów, przeważnie młodych.


Ekspozycja składała się z przedmiotów pochodzących ze świata zabawek i dziecinnych gadżetów. Przetworzone bardziej lub mniej, pomieszane, przenikające się jak świat dziecięcej wyobraźni. 



Chaotyczne, jakby dobrane przypadkowo, wcale do mnie nie przemawiały. Bo dorośli nie potrafią bawić się jak dzieci, spontanicznie i bez dorosłych skojarzeń.






Ten "teatrzyk" mi się podobał i


położona w głębi rzeźba Hasiora "Jelonek".
Można się więc zastanawiać, gdzie leży granica, ja myślę że jej nie ma, natomiast może ją stanowić zwykłe poczucie estetyki i zrozumienie dla pomysłowości artystów. 
O ekstremalnych poszukiwaniach nie będę pisać, bo o takich tylko czytałam i budziły moje obrzydzenie.