czwartek, 25 kwietnia 2019

Jednak Rękawka i trochę wiosny.

Miałam nie iść bo dyżur, nawet mi żal nie było, tymczasem trafił się dzień wolny, pomysłu innego zabrakło, wybrałam się.

Rękawka – polski zwyczaj wielkanocny obchodzony w Krakowie we wtorek po świętach wielkanocnych, pierwotnie nawiązujący do słowiańskiej tradycji wiosennych Dziadów. Do tradycji rękawki należało m.in. rzucanie oraz toczenie jaj, symbolu nowego życia. Wikipedia

Ta informacja to tak dla porządku, bo o Rękawce już pisałam. Skusił mnie temat, mianowicie, miała być medycyna średniowieczna.
Wybrałam się wcześnie i mogłam sobie spokojne obejrzeć przygotowania, pasjonatów tamtej epoki, wyroby rękodzieła, nadaremnie jednak szukałam stoiska z leczniczą miksturą czy narzędziami medyków. Potem doczytałam w programie, że ma być pokaz, ale za kilka godzin.


Ten pan podziwiał widoki.


Wiał wiatr i smogu nie było, więc panorama miasta lepiej się prezentuje.


Wolałam kolorową ceramikę, musiałam się mocno za kieszeń trzymać.



Dzwonki chyba mało średniowieczne.


Za to replika piecyka do podpłomyków działała. 


Okularów wtedy nie noszono ale takie stroje, owszem.



Poręczna torebka.


Przygotowania i przymiarka rynsztunku wojownika.




Bardzo ładna sukienka i biżuteria.


Nie wiem czy tej małolacie kazali taszczyć ten kamień za karę, czy z własnej woli tak się męczyła.


Biżuteria, chętnie bym sobie kupiła to i owo ale kabza chuda.




Totem, czy zwieńczenie godła.


Wyplatanie krajki za pomocą tabliczek, dla mnie nie do pojęcia.


Formowanie orszaku do wyjścia na Kopiec.


Podobały mi się te butelki.


Obrzęd rozpalania ognia na kopcu, ale stali pod światło i zdjęcie nie wyszło.


Obejrzałam co było do obejrzenia, tymczasem tłum gęstniał z każdą chwilą, nastąpiło oficjalne rozpoczęcie imprezy, a co za tym idzie gadanie reporterki radiowej w pełnym nagłośnieniu.  Tego zdecydowanie nie lubię, nie czekałam na żadne dodatkowe atrakcje, poszłam sobie.


Po drodze koło kościółka św Benedykta odpust i tym razem chińskie cuda na kiju, oraz kolorowa wata cukrowa. Przyznaję się bez bicia że miałam wielką ochotę na  różową.


Niech żyje ortografia.


Dzisiaj był spacerek, bo już kwitną czeremchy,


złocą mniszki,



magnolie już przekwitają niestety.


Na osiedlu jeszcze dekoracyjne różowości, jaka szkoda, że tak krótko to trwa.




piątek, 19 kwietnia 2019

Wracamy

Zaczęło robić się tłoczno, obejrzałyśmy co było do obejrzenia, decyzja podjęta, wracamy. Nasza przewodniczka nie miała ochoty znów przebijać się przez rynek, pojechałyśmy inną drogą.


Trudno było nie zauważyć z daleka

Zamek w Wiśniczu – zamek położony na zalesionym wzgórzu nad rzeką Leksandrówką we wsi Stary Wiśnicz, wzniesiony przez Jana Kmitę w 2. połowie XIV wieku. (Wikipedia)


Nie można ominąć wzgórza malowniczo porośniętego drzewami.


Niektóre bardzo wiekowe, ale jeszcze się trzymają.


Wejść można przez piękną bramę.



Figurki jak z obrazów Makowskiego,


chyba oficyny i


zamek w całej okazałości.


Siadamy w zamkowej kawiarni. Wystrój ma niby nawiązywać do pomieszczeń alchemika, bo na dwóch stołach wystawiono retorty i inne alchemiczne utensylia, ale zdjęcia im nie zrobiłam bo mi się wydawały jakieś mało autentyczne.


Kawę wypiłyśmy i czas ruszyć w dalszą drogę.


Na skrzyżowaniu moje towarzyszki jak zwykle wypatrzyły kapliczkę z figurą św. Nepomucena.


Należało się zatrzymać i sfotografować.


Jeszcze ostatni rzut oka na zamek i prosto do domu.


Wyjrzało słońce, na parapecie z jednej strony palmowa dekoracja, z drugiej drzemiąca Muszelka.


Smakowity deserek i muszę pożegnać gościnne progi. Kot czeka.

TERAZ KORZYSTAM Z OKAZJI I ŻYCZĘ WSZYSTKIM MIŁYM GOŚCIOM 
ŚWIĄT TAK KOLOROWYCH I ŚLICZNYCH JAK TE PISANKI.





wtorek, 16 kwietnia 2019

Na wycieczkę

Miałam napisać wczoraj, ale pożar Notre Dame odebrał mi ochotę do wszystkiego.
Tymczasem wrażenia się zacierają, umykają, czas zapisać, bo to był udany weekend.
Wprawdzie zimno dokuczało, ale wieczór spędzony w pięknym domu, przy ogniu w piecyku, wykwintnej zastawie i oczywiście uroczym towarzystwie, wynagradzał wszystko.
Kotek Błyskotek zapragnął ciepła , trzeba było go wpuścić krótszą drogą przez okno.


Potem wykorzystał moje oddalenie od stołu i zaraz zajął miejsce.



Przed snem lektura w takiej uroczej scenerii i na bujanym fotelu.




Blady świt przy śniadaniu, a wschód słońca już z okien samochodu.


Droga we mgle, dla kierowcy nie bardzo, dla mnie piękna




A jak już zaparkowałyśmy to zaraz zrobiło się kolorowo. Szkoda tylko, że słońce przegrało z chmurami  i mało go było.


Kury we wszystkich deseniach i kolorach.


Jajek i innych stworzeń też nie brakowało,


a te koguty budziły zachwyt.


Tymczasem na rynek wnoszone są pierwsze palmy.


Układane obok siebie według "wzrostu", mierzone,


stawiane do pionu. Dopiero takie mogą brać udział w konkursie.


Każda inna, kolorowe, starannie wykonane.


Dotarła wreszcie ta najdłuższa/najwyższa 37 metrów z okładem.


Trwają przygotowania do postawienia  najwyższej palmy, a my sobie oglądamy różne cudeńka.



Wreszcie ruszyła w górę. Na skomplikowanej linowej uprzęży i podnośnikach,


coraz wyżej


i wyżej,


już prawie,


do celu już bardzo blisko,


STOI!!! Wyższa od lipy do której ją umocowano.


Teraz spacer do pięknego, drewnianego kościółka cmentarnego z XV wieku.





We wnętrzu zachwycają polichromie


i tryptyk z 1500 roku.



Wracamy ba rynek, stoi tam już las palm i robi się tłoczno.



Obejrzałyśmy jeszcze kilka ładnych domków i postanowiłyśmy wracać i poszukać po drodze miejsca gdzie można napić się kawy,


Bo na specjały z tego ustrojstwa nie miałyśmy ochoty.
cdn