sobota, 28 października 2017

Targi Książki, jesień i....

Czekałam cały rok na nowości, literackiego Nobla, atmosferę targów i zakupy. W tym roku miałam podwójną przyjemność być tam z miłym Gościem. Pogoda niestety nie sprzyjała, padał deszcz, a trzeba tam podejść kawałek wzdłuż ruchliwej ulicy. Na wstępie zaskoczenie, bo po raz pierwszy przed wejściem kontrola bagażu i kieszeni jakimś urządzeniem. Potem kolejka do szatni, na szczęście posuwająca się w miarę sprawnie.


Wszyscy się dziwili, że taka kolejka, ale każdy karnie stawał.


Tłok był, bo wycieczek szkolnych było nawet więcej niż w ubiegłym roku.


Pomysłowy stolik,


Książek dla dzieci mnóstwo, niestety nawet na targach drogie.


Reklama jakiegoś wydawnictwa.


Byli tacy co nie czekali na powrót do domu, tylko zabierali się do czytania jeszcze na miejscu.


Kolejka do szatni, każdy z łupami....




Po wyjściu okazało się, że trochę się przejaśniło,


trochę nadłożyłyśmy drogi idąc do tramwaju przez park,


pusty, cichy i kolorowy mimo zmierzchu i gromadzących się znów chmur. 
Ledwo doszłyśmy do przystanku znów zaczęło padać.


W domu należało się podelektować zakupami i oczywiście je odpowiednio sfotografować.


Tu komentarz jest niepotrzebny.

Dzisiaj, kiedy odprowadziłam Gościa na dworzec wracałam przez galerię, a tam było spotkanie miłośników yorków. Bardzo trudno było wyłowić wśród tłumu bohaterów spotkania, ale dla wielbicielek tej rasy, mam kilka zdjęć.



Robione z góry, bo podejść się nie dało.

Jak zwykle po TK czuję niedosyt i wyrzuty sumienia, że tyle wydałam, ale są małe, więc sobie wybaczam.







niedziela, 22 października 2017

Skutki lenistwa i guzdralstwa

Wczoraj było intensywnie, bo 9 km i wystawa, potem samobiczowanie w postaci galeriowych zakupów, dzisiaj  miało być tylko spacerowo i przyjemnie.
Rano mgła, więc nieśpieszne śniadanie, zrezygnowałam z wypadu na zdjęcia bo wydała mi się mało intensywna, potem hmmm....przeleciałam po blogach, mgła sobie poszła, zaświeciło słońce, ale sobie przypomniałam o harmonogramie na przyszły i następny tydzień, karkołomne przymiarki do rozciągnięcia czasu i zaczęły się gromadzić chmury. Jeszcze artykuł w gazecie i kobiety boliwijskie w tv, wreszcie jestem gotowa do wyjścia. Aparat, śmieci i wyszłam....
Po to żeby wrócić bo leje, czego nie zauważyłam wcześniej. Wobec czego lista co mam zrobić, skończę pisać i postaram się zrehabilitować we własnych oczach. Może pod wieczór się wypogodzi.
Miałam napisać o balecie, na którym byłam w piątek, ale zdjęć nie pozwolili robić, więc tylko filmik będzie. Balet Triadyczny to zrekonstruowana wersja dzieła Oskara Schlemmera z 1922 roku, wtedy miał swoją premierę w Stuttgarcie. Wystąpili tancerze z Monachium, a szczególną wagę przywiązano do rekonstrukcji niezwykłych strojów.


Obręcze brzęczały w czasie ruchu tancerza.
Dostałam też zaproszenie od kolegi na "Robocomp".
Wybrałam się bo chociaż na konstrukcji robotów się nie znam, ale on opowiadał o swojej pasji tak barwnie, że postanowiłam zobaczyć. Impreza odbywała się w gmachu AGH i parę rzeczy było dość interesujących, zwłaszcza dla małolatów i pasjonatów-studentów.


To jest ten robot. Śpiewa, wita się, prawi komplementy,


podaje rękę.


Niektóre dzieciaki się bały.


Na ekranie widać oglądajacych, ten pan po lewej, w okularach to konstruktor robota.


Była też drukarka 3D i jej "dzieła".




Nie wszystkie udało się sfotografować bo były zbyt gęsto ustawione i ludzie zasłaniali.


Ten robocik przytrzymywał "ząbkami" ulotkę.


Nie obeszło się bez walk takich pojazdów.




Też się ruszał i śpiewał, ale bardzo cichutko.


Dmuchane przenośne planetarium. Wchodziło się na czworakach tunelem pod kopułę. Nie weszłam.


Widok od tyłu.


Po tych liniach przesuwało się takie coś, a panowie liczyli czas. Bardzo szybko się przesuwało dlatego zdjęcie nieostre.
Wróciłam na piechotę, okrężną drogą, ale słońca nie było, więc już zdjęć nie robiłam.



niedziela, 15 października 2017

Taką jesień lubię

Skorzystałam z okazji żeby wyjechać do domu pod lasem, gdzie cisza  i inne powietrze. Udała się pogoda, ciepło było i słonecznie.


Ostatnia wichura powaliła modrzew w ogrodzie,


było na nim takie misterne gniazdko.


"Grzybów było w bród..." nazbierałam kolekcję zdjęć.














Podziwiałam widoki,


kolory,


"znaki" na niebie,




kwiatki, drzewka i trawki.




Taką drogą lubię iść


kiedy pachnie żywicą, a słońce prześwietla pożółkłe liście

 

i lśni w wodzie potoku.


Na obiad, może już ostatni w tym roku grill pod chmurką.
Żal było wyjeżdżać.