Bywa, że nie lubię swojego miasta i tak było dzisiaj. Nie dość, że pogoda płata mi figle i już któryś raz z kolei zaczyna padać jak tylko wyjdę z bramy na spacer z dzieckiem, to jeszcze dzisiaj wkurzył mnie bałagan i hałas. Nie będę się rozwodzić nad kumulacją remontów ulic, bo musiałabym użyć brzydkich słów, ale hałas mi dokuczył mocno. Nie lubię ciągle chodzić tą samą trasą, chciałam sobie urozmaicić, przy okazji przejść bocznymi ulicami unikając odgłosów z głównych. Najpierw były montowane rusztowania z waleniem młotkiem, potem ocieplanie budynku i wiercenie w ścianach, myślałam że uratują mnie Planty. Pomyłka, tutaj słychać odgłos remontowanej Basztowej, turkot walizek na kółkach, bo tramwaje nie jeżdżą i trzeba na dworzec kawałek przejść, wycieczki małolatów też bezdźwięczne nie są. Nowoczesne tramwaje może i są ciche, ale na starych torowiskach zgrzypią niemiłosiernie. Park, o tam będzie cicho, złudna nadzieja, dzisiaj postanowili zbierać liście i kosić trawę. Dwa małe traktorki emitują może i niezbyt głośne ale wwiercające się w uszy dum, dum, dum silnika, a co jakiś czas pisk cofania. Zamiast się wyciszyć, endorfiny wyzwolić, z marszu cieszyć, zaciskałam zęby i kombinowałam jakby to szczęśliwie dojechać do domu i dziecka nie obudzić. Dodajmy do tego dziurawe chodniki, lawirowanie między samochodami parkującymi tak, że czasem wózek się nie mieści i co chwilę mżący deszcz. Żyć nie umierać w kochanym Krakowie.
Nnnno ulżyło mi, zdjęć nie pokażę bo na takie spacery aparatu nie biorę, ale bakcyl spacerów działa, aparat wtedy mam, kilka zdjęć się nazbierało.
Szaro było, więc zdjęcia marne.
Drogi mamy jak ser szwajcarski, im dalej od centrum, tym bardziej dziurawe.
W szarości trochę kolorku.
Mniszek zamarzył o wiośnie i zakwitł.
Skutki wichury, tam gdzie te bloki był jeszcze dwa lata temu zdziczały sad.
Żeby nie było tak smętnie i szaro, to tydzień wcześniej świeciło słoneczko i było ciepło.
Kamieniczki w okolicach Bonerowskiej i Zyblikiewicza.
Na Małym Rynku jarmark, ale się nie pchałam w środek, oni też woleli zaplecze..
Przyznaję, mam słabość do baniek mydlanych, moje narzekanie też takie, nie trwa długo.
Na zakończenie Romeo i Julia (?), och jak się bałam żeby się nie odwrócili.
Też mam słabość do baniek mydlanych, niedawno widziałam, jak twórca bańki do wielkiej wdmuchiwał dym i w środku powstawały mniejsze.
OdpowiedzUsuńSłońce mogłoby być łaskawsze tej jesieni.
To ciekawe, też bym chciała to zobaczyć.
UsuńA ja Cię podziwiam za te spacery i cudne fotorelacje, Ewciu droga ♥
OdpowiedzUsuńHalas niszczy, chyba bardziej od spalin. Mnie rowniez bardzo meczy, ale na szczescie mieszkam na skraju miasta, wiec robie kilkaset krokow i jestem w... no nie tak calkiem w ciszy, ale co najmniej w naturze. Nie musze ogladac budynkow ani ludzi. I tak jest dobrze.
OdpowiedzUsuńJa tam sobie lubię budynki pooglądać, ciche uliczki też mają swój urok.
UsuńRomeo i Julia fantastyczni.Ty to masz oko!
UsuńJakże dobrze rozumiem o czym piszesz.Wszechobecny hałas zagłusza własne myśli.Ja też słyszę od rana do wieczora buczenie,ocieplają sąsiedni blok.
Dziękuję. U nas na szczęście ocieplili parę lat temu, ale uciążliwe to było.
UsuńNo tak, my patrzymy na Kraków oczami turysty, który jest tam krótko. Dla Ciebie to miasto, w którym mieszkasz. Z wszelkimi plusami i minusami.:)
OdpowiedzUsuńWieś, zwłaszcza teraz, jest spokojna. Zimą - faktycznie cicha. Ale i tak słychać drogę, od wiosny traktory i różne maszyny rolnicze. Sąsiedzi buszują z piłami, kosiarkami i innym hałaśliwym sprzętem, ryczą krowy, drą się psy, wrzeszczą kury, wyją koguty (ten u sąsiada tak smętnie wyje - pianie mu nie za bardzo wychodzi:))). A sąsiad, jak ma wenę, to gra na akordeonie, w tym celu przeważnie wychodzi na balkon.:))) Słowem też potrafi być głośno, taki kombajn, tuż za płotem to niezła dawka decybeli. Czyli jednak od hałasu trudno jest zupełnie uciec. On tylko zmienia rodzaj i przez to jest przez nas lepiej lub gorzej odbierany i inaczej sobie z nim radzimy.:)
Hałas miejski jest bardziej jednostajny i do zniesienia, niż ten na wsi,czy jak sie mieszka w domkach szeregowych, kiedys poszłam do ciotki,zeby poodpoczywac w ogródku, och jak sie złościłam, z jedej strony dym i smród z grilla z drugiej sąsiedzi słuchali głosno muzyki,zero spokoju na który liczyłam.
UsuńJest nas coraz więcej, używamy więcej maszyn, sami generujemy te hałasy, cóż znak czasów. Na wsi wkurzały mnie drące się gęsi i poczta głosowa piesków. Jak jeden zaczął za chwilę nadawały wszystkie.
UsuńJak kiedyś byliśmy w Bułgarii, to w tej miejscowości, w której byliśmy, osły podzieliły się na trzy chóry: najwyższy, środkowy i najniższy (miejscowość była położona tarasowo). I te trzy chóry ryczały na zmianę...:)))
UsuńWspółczuję. Osioł mi kiedyś porządnie wystraszył wnuka kiedy nam ryknął na pożegnanie.
UsuńOstatnie zdjęcie mnie rozbawiło.Tak jak i Ty nie lubię chodizć tymi samymi ulicami, a jak juz ide to wypatruje jakis ciekawostek:)
OdpowiedzUsuńHałas ogolny ok,ale ta złota młodzieź z niewybrednym jezykiem, to mnie bardzo mierzi!
Są miejsca gdzie hałas jest mniej uciążliwy, na szczęście mieszkam na niewielkim osiedlu i w miarę spokojnym.
UsuńNajważniejsze, że słuch masz znakomity. A że technologia poprawy stanu technicznego wymaga hałasu... trudno. Z tej potyczki z decybelami zostały świetne zdjęcia i szansa na ocieplenie, które zapowiadają.z
OdpowiedzUsuńOcieplenie już jest odczuwalne. Dzisiaj było cieplej.
UsuńBywa, że ja też nie lubię. Wydaję mi się, że Kraków lubiłabym zawsze:) Mimo wszystko. Chociaż hałasy też mnie męczą.
OdpowiedzUsuńAle nawet i z hałasu może powstać ciekawy post. Zdjęcie Romea i Julii to perełka.
Dziękuję. Zawsze znajdziesz odpowiednie słowa. A nielubienie nie jest długotrwałe.
UsuńRomeo i Julia jak obuchem w łeb! Ale miałaś szczęście! To jest to, co najbardziej lubię w fotografii. Życie!
OdpowiedzUsuńMiałam szczęście, chwilę sie zastanawiałam ale nie mogłam się powstrzymać.
Usuń