poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Jeszcze raz zaglądam.

Tym razem też centrum Krakowa.
Zaczęłam od Placu Biskupiego, który kiedyś miał opinię krakowskiego pigalaka. Teraz jest tam stały posterunek policji, więc nie wiem czy nadal córy nocy tam urzędują.
Budynki pozamykane, trafiłam tylko na jedną bramę, prowadzącą na podwórko.
Brama zadbana, czysta, ozdobiona obrazami starego Krakowa. Zdjęcia w sepii przy wejściu i na klatce schodowej.



Bardzo to wszystko pięknie wyglądało i trochę kłóciło się 

Z wyglądem podwórka.


Klamka w drzwiach wewnętrznych, nie wiem czy oryginalna, wygląda raczej na dorobioną "w stylu".


Z Placu przechodzę na ulicę Dunajewskiego. Wprawdzie kuszą bramy na Basztowej, ale widzę z daleka, że niedostępne. Idę więc  kierunku Bagateli, po lewej zieleniejące Planty, po prawej rząd kamienic. Część odnowiona, część czeka na nową fasadę. Mnie interesują wnętrza.
Tutaj wchodzę bez przeszkód,


mogę podziwiać zachowane ozdobne kafelki.


Kiedy robiłam to zdjęcie stojąc pod balkonem, zaczęły lecieć z góry rozpalone elementy balustrady i iskry. Jakiś amator naprawiał balkon bez żadnego zabezpieczenia.


Mój aparat nie objął całej wysokości kamienicy. Podwórko było naprawdę jak studnia i imponującej wielkości.




Widać, że kotolubni tu mieszkają. Koty miały ocieplaną budkę i pełne miseczki jedzenia.


Następne podwórko to kiedyś przychodnie należące do NFZ. Część chyba już zamieniona na hostel, część jeszcze działa.


O mizerii instytucji świadczy wygląd budynku od zaplecza.


Solidna brama z imponującym zamkiem 


prowadzi na dziedziniec i do siedziby PZU.


Więcej bram nie sforsowałam, a pod Bagatelą trafiłam na taką malowniczą grupkę. Nie wiem kim byli, zdążyłam się domyślić, że cudzoziemcy. Jak się zorientowali, że robię zdjęcie, zrobili do mnie śmieszne miny i sobie poszli.


Ukłoniłam się wdzięcznie i też sobie poszłam - w drugą stronę.

piątek, 24 kwietnia 2015

Czas wracać do bram i na podwórka

 Goście wyjechali, blask wspólnie przeżytych chwil przygasł, czas wracać do samotnych wędrówek po bramach i podwórkach.
Zatrzymałam się w połowie Karmelickiej, przy Pałacu Pokutyńskich. Pałac i sąsiednią kamienicę zaprojektował  architekt Filip Pokutyński (1829 - 1879), budowę realizował jego brat Władysław.
Budynek powstał w latach 1875 - 1877, jest zadbany, mieści się w nim szkoła językowa oraz restauracja. Darzę go szczególnym sentymentem, bo w sierpniową upalną noc, parę lat temu odbywało się tu wesele mojej córki.
Wejście przez okazałą bramę, na lewo klatka schodowa gdzie zachowały się zabytkowe witraże, w salach marmurowe kominki i złocenia ścian oraz plafon malowany przez Fryderyka Staudingera.




Witraż na drugim piętrze i sala gdzie odbywało się przyjęcie






(to zdjęcie zapożyczyłam ze strony Restauracji)
Dziedziniec Pałacu, w lecie stoją tu stoliki i parasole.






Opuszczam Pałac, przechodzę na drugą stronę ulicy, dziedziniec niewielkiego hotelu,


i okazała brama siedziby między innymi ZNP. Wewnętrzna prowadzi na


obszerne podwórze z budynkiem w głębi gdzie mieścił się


 Do Nauczycielek Katoliczek Polek imienia Joanny Pogonowskiej.


Jeszcze kilka podwórek skrytych wśród kamienic, oświetlonych w górnych partiach popołudniowym słońcem.
Na lewym zdjęciu widać witraże, jednak słońce nie pozwoliło zrobić zdjęcia od środka.



Tutaj podwórko nieciekawe, ale wejście miało kolorowe szybki.


Koniec ulicy, wiele bram zostało zamkniętych, część oszpecona szyldami i reklamami, do jednej zakradłam się korzystając z nieuwagi pani sprzątającej, ale  robione w pośpiechu zdjęcia nie wyszły.
Jeszcze mi zostało kilka podwórek i bram, więc będzie
cdn

wtorek, 21 kwietnia 2015

Niedziela. Goście i aura bez zmian.

W sobotę zbyt długiej posiadówki wieczornej nie było, ranek niedzielny wstał niby słoneczny, ale bardzo zimny. Z upływem godzin chmurzyło się, ale przecież nie będziemy siedzieć w domu. Miasto czeka, więc po śniadanku w drogę. Najpierw niedzielny targ staroci pod Halą Targową. Mimo zimna sporo ludzi, czasem trudno się przecisnąć. Wypatrzyłyśmy różne cuda.


Szkła do lamp naftowych w "gustownej" skrzyneczce,


sztućce wszelkiej maści,


klucze zardzewiałe i nowsze, do nieznanych zamków, a może do złamanych serc?


Może nie są stare, ani zabytkowe, ale jak tu nie przystanąć na widok taaakich butów?
Spędziłyśmy w tym miejscu trochę czasu, bo i to nęci i to kusi, jest co pooglądać, w czym poszperać.
Trzeba ruszać dalej, jesteśmy umówione na Rynku.


A tutaj pandemonium i sportowa atmosfera. Zaczął się maraton, tłumy, hałas, głośny doping,


żeby przejść nad trasą biegaczy należy skorzystać z kładki.

Nie zostajemy tam długo, uciekamy w boczne ulice i na piechotkę (i tak nic nie jeździ) na Kazimierz. 



Zaglądamy na podwórka, zamknięte podglądamy przez zamkniętą bramę,



chłoniemy atmosferę dzielnicy,


uwieczniając wszystko co nam się podoba.


Skrzynki do siedzenia dla tych, którzy skuszą się na pyszne belgijskie frytki. Wiem co mówię, bo trzeba było spróbować.


Wreszcie na miejscu, za godzinę koncert, trzeba wzmocnić nadwątlone siły tym razem pierogami i naleśnikami na ostro. Palące podniebienie przepłukać piwem.



Ostatni pstryk przed koncertem


i popłynęła poezja przy dźwiękach gitary, śpiew wypełnił duszę i było to ukoronowanie dnia i wieczoru.


Jeszcze aniołek na pożegnanie.



Wracamy syte wrażeń i wydaje się nam, że jest cieplej i po powrocie do domu przy kieliszku wina spisuję  wrażenia, a Goście dopingują.
Ten post już piszę sama i żałuję, że nie mogę zapytać: może tak być?
Dziękuję Wam za niezapomniane chwile.



niedziela, 19 kwietnia 2015

Paskudna aura i wspaniali goście

Prawie północ, a ja witam długo wyczekiwanych gości. Siedzimy jeszcze z godzinkę i żegnamy się do rana.
Śniadanko i w drogę. Miałyśmy ambitne plany, tymczasem za oknem chmury, a na termometrze zaledwie 8 stopni. Wychodzimy, wiatr przewiewa, ale musimy  dotrzeć na Rynek. Po drodze zahaczamy o Manufakturę Czekolady.
W Manufakturze cuda-wianki. Do  wyboru do koloru, dla każdego, czego dusza zapragnie. A wszystko na słodko.


Zaopatrzone w słodycze, docieramy na Rynek. Wita nas nowe oblicze szacownego miejsca.
Trwają przygotowania do jutrzejszego maratonu.


Zaczyna się robić coraz zimniej, wędrujemy na Targ Śniadaniowy, pokrzepić się gorącą kawą i zaopatrzyć w kulki serowe do wieczornego wina.
Potem dalej Plantami, aż zgania nas deszcz ze śniegiem. Mamy po drodze Muzeum Przyrodnicze.
Wśród ogromnej ilości minerałów, muszli i innych okazów urzekły mnie kamienne obrazy.


Były też kolorowe rybki, 


zielone gady,


malowniczo pozwijane węże


i węże do głaskania.


Nareszcie zmęczone i syte wrażeń lądujemy w pubie Wręga, gdzie jutro będziemy słuchać koncertu.
Wystrój jak przystało na żeglarskie klimaty.



Zjadłyśmy pyszne naleśniki, posiedziały i pogadały długo z Zespołem i znajomymi.



Późny powrót do domu wcale nam nie zaszkodził, jeszcze były rozmowy do późnej nocy.
A potem będzie niedziela.