niedziela, 30 września 2018

Rękopis znaleziony w......Crown Field Haus

Różnie się plecie w życiu. Pamiętacie że pisałam o Bajankach? Myślałam, że to było pożegnanie, nawet do autorstwa rysunków się przyznałam, tymczasem echo tamtych wpisów jeszcze gdzieś w przestrzeni internetowej brzmiało i mogę Wam fragment zaprezentować. Jest w tym samym stylu, nawiązuje do poprzednich, a jednak czyta się inaczej.


" Istnieje Cieszyn Magiczny i Cieszyn. Podobnie do nich istnieje Życie Magiczne i życie. To się przeplata - starczy odrobina wyobraźni i nagle okazuje się, że można żyć w Magicznym Cieszynie i można Żyć Magicznie w Cieszynie. Wspomnianej odrobinie wyobraźni musi jednak towarzyszyć pewna umiejętność. Nie ma ona określonej nazwy. Polega ona na tym by umieć w życie codzienne wpleść Życie Magiczne.
I tu pewna rada: unikajmy sytuacji w których w Życie Magiczne wplatamy życie codzienne. To bez sensu. Uwierzcie mi proszę.
Powracając do wspomnianej umiejętności - jeśli taką się posiądzie wówczas wszystko staje się możliwe.
Nawet powrót do Magicznego Cieszyna.
Powiem więcej: można nawet wrócić do Crown Fields Haus!


*
Stanie w oknie i popatrywanie przed siebie nie jest specjalnie zajmującym zajęciem. W wielu przypadkach takie zachowanie może doprowadzić do niekontrolowanego zamyślenia od którego krok do jakiegoś szaleństwa. Odrobina deszczu, kruk za oknem, smagnięcie wiatru kroplami deszczu o szybę i wirowanie mokrych brunatnych liści unoszących się z ziemi i już zaczynamy myśleć, że o tym czy Śmierć zabija, czy może podaje nam tylko dłoń byśmy mogli spokojnie przejść na drugą stronę. Jeszcze chwila i …
*
Wiedziałem, że Cię tu spotkam. To było pewne. Ktoś taki jak Ty, to miejsce- Crow Fields Haus stanowią jedność. Nigdy, przenigdy nie uwolnisz się od niego, a ono bez Ciebie nigdy nie będzie kompletne. Spokojnie - czekałem na Ciebie. Wiedziałem, że nadejdzie chwila w której się zjawisz. Moje czekanie niosło za sobą określone koszta. Jak wiesz uwielbiam towarzystwo Dam, a czekanie na Ciebie mnie tego pozbawiało. Jednak – tak sobie myślałem – warto czekać. Nic tak jak nie dokończone historie nie jest bardziej irytujące. No! Może przesadziłem. Zazdrośni mężowie potrafią bardziej zirytować.
Głos dochodził z za moich pleców. Nie musiałem się odwracać by sprawdzić do kogo należy. Po chwili papierowy dym egipskiego papierosa niczym biały boa pojawił się z mojej prawej strony, opłynął moją twarz i powrócił za moje plecy.



Cieszyński Uwodzicielu ! – Niemal krzyknąłem – jak dobrze Cię usłyszeć ! A teraz – dodałem – także zobaczyć! - i kierując się za wężowym dymem obróciłem się na pięcie. Tak … teraz stałem twarzą w twarz z NIM. Oto naprzeciw, trzymając papierosa w dłoni stał … On – Cieszyński Uwodziciel.
Nie chciałem być nachalny i dlatego wypuściłem dymnego boa. Gdy leciał w Twoją stronę powiedziałem do niego: oddaj nam Kolekcjonera Aniołów Stróży. Witaj! – Krzyknął – Cieszyński Uwodziciel unosząc ramiona na powitanie.Nie chciałem być nachalny i dlatego wypuściłem dymnego boa. Gdy leciał w Twoją stronę powiedziałem do niego: oddaj nam Kolekcjonera Aniołów Stróży. Witaj! – Krzyknął – Cieszyński Uwodziciel unosząc ramiona na powitanie.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi do jadalni. Pojawił się w nich Ludwik z tacą na której stały dwa kieliszki z reńskim winem. Obaj z Cieszyńskim Uwodzicielem zamarliśmy ze strachu. W tej samej bowiem sekundzie spotkały się takie same nasze myśli … za chwilkę Ludwik coś powie!!!
I niestety powiedział – witam, cieszę się niezmiernie, że znów pana widzę i mogę mu podać jego ulubione wino …"

Dlaczego panowie bali się Ludwika? Co się stało? Może się dowiemy z dalszego ciągu, jeśli macie ochotę. Jakość rysunków kiepska ale dopiero się rozkręcam...



sobota, 29 września 2018

Miało być inaczej...

Nie spodziewałam się takich ech po cieszyńskiej przygodzie.
Niewiele brakowało, a zamieściłabym dzisiaj Bajankę. Niestety, nie udało się, ale nie tracę nadziei.
Może ożyją tamte zjawy, a może jednak nie będzie im dane.
Tymczasem udało mi się zajrzeć tu i tam w doborowym towarzystwie i bez sentymentów.
Najpierw była Lanckorona, taka jak zwykle, nawet tym razem na zamku byłam.


Nowy czy odnowiony? Ładny na pewno.


Koronkowa ozdoba w oknie,


tego kotka poprzednio nie było.


Tym razem oglądałam wnętrza bo chłodno trochę było i lepiej się gada przy kawie.




Lanckorońską ceramikę mogę oglądać zawsze, chociaż żal serce ściska, bo mnie nie stać.


Mimo niezbyt ładnej pogody widoki były piękne.


Malownicze ruiny.



Stolik na tarasie knajpki.



Dla wielbicielki niebieskiego szkła.



Na pożegnanie herbatka pod taką lampą i w towarzystwie aniołka.


Było bardzo miło, Lanckorona podoba mi się zawsze, chociaż część pięknych starych domów niszczeje, a  trafiają się też wypasione na bogato, architektoniczne potworki, które do charakteru miejscowości nie pasują.
Wczoraj była wyprawa do Zakopanego. 
Też było sympatycznie, chociaż chmury zasłoniły widoki, a koszmarne korki przed wjazdem do miasta popsuły humory.
Odwiedziliśmy właścicielkę Małego Zielonego Domku chociaż wrót strzegł długonogi, groźny strażnik.


Za drzwiami serdeczna gościna, pyszne ciasto i pogawędka. Jak zwykle za mało i za krótko.



Dla wielbicielki dyń też się coś znalazło.


Na moment chmury poszły sobie.


Zaplecze reprezentacyjnej ulicy.


Ładny widok z okien kawiarni.




Wnętrze też może być.


Powrót i stanie w korku urozmaicał widok zachodzącego słońca ( stanowczo już zbyt szybko robi się ciemno). Zdjęcie robione przez szybę, nie oddaje całego uroku.
Miałam okazję porównać moje samotne spacery z wycieczką w miłym towarzystwie. Wolę jednak pogadać, niż samotnie podziwiać świata blaski i cienie. Czasem mi brakuje tego: popatrz jak pięknie, widziałaś to? Bo inne oczy wypatrzą coś innego, można skomentować, podyskutować. Jednak nie narzekam, mogę chodzić i oglądać, czasem nawet tutaj pokazać i to też jest dobre.

sobota, 22 września 2018

Odczarowanie

Bywa, że coś się człowieka uczepi, zauroczy, męczy i nie daje spokoju.
Zaczęło się parę lat temu, kiedy zaczęłam wędrować po blogach, zawierać wirtualne znajomości, komentować. Trafiłam na blog z ciekawymi tekstami i zdjęciami, spotykało się tam kilka osób, czasem były ciekawe rozmowy. Przez jakiś czas Autor zabawiał czytelników "Bajankami" bo tak nazwał swoje historyjki. Przedziwne to były teksty o miłości nieszczęśliwej , o spotkaniach tajemniczych, przygodach fantastycznych, nostalgii za minionym czasem, za miejscami ulubionymi w młodości. Wszystko działo się w magicznym Cieszynie. Z mgły i nocnych mroków wyłaniały się postacie Malarza, Cieszyńskiego Uwodziciela, Księgarza, Burmistrza, Skrzypka, Latarnika i tajemniczej Baronowej. Autor wiódł długie rozmowy, wysłuchiwał historii, popijał herbatkę i wino, bardzo mu się podobało to przebywanie w dziwnym, magicznym cieszyńskim świecie.
Bajanki bardzo mi się podobały, działały na wyobraźnię, z czasem zaczęłam do nich rysować ilustracje jako Anonim. Wstydziłam się trochę, bo nigdy na szerszym forum swoich rysunków nie pokazywałam. Teraz mogę się przyznać zwłaszcza, że opowiastki dawno się skończyły, a blog przepadł.


W Cieszynie byłam raz przejazdem, na krótki postój, rysunki robiłam na podstawie zdjęć i kamerki internetowej.
Bajanki się skończyły, pozostał we mnie sentyment do miasta. Od tamtego czasu miałam wielką ochotę pojechać tam i zobaczyć miejsca i opowiastek. Minęło sporo czasu zanim się zdecydowałam, wsiadłam w autobus i wreszcie dotarłam. 
No cóż, jak to zwykle bywa, tamtego Cieszyna nie znalazłam. Powitało mnie śliczne, zalane słońcem miasto, po dotarciu na Rynek doszłam do wniosku, że nie ma sensu szukać czegoś co ktoś opisywał. Odczarowałam Cieszyn i po prostu zwiedzałam miasto.


Fragment dworca, tu rozpoczęłam wędrówkę.


Zaraz na wstępie taka ładna kamienica.


Na Rynek dotarłam bez pytania o drogę, aż się zdziwiłam, że tak łatwo poszło.Ratusz, nie wiem dlaczego tak mi krzywo wyszedł. Zaopatrzyłam się tutaj w plan miasta.


Śliczne kamieniczki w Rynku



Hotel pod Brunatnym Jeleniem


Biblioteka Miejska


Studnia Trzech Braci , według legendy założycieli Cieszyna.


Urocze uliczki.



Cieszyńska Wenecja, do domów prowadzą mostki.



Schodami w stronę ulicy Głębokiej.


Malownicze zakątki.


Pałac myśliwski Habsburgów, oszpecony rusztowaniem.


Rotunda romańska z XI wieku, najstarsza świątynia chrześcijańska w Polsce.


Na Górze Zamkowej są też ruiny Wieży Ostatecznej Obrony z XIII wieku i resztki kuchni zamkowej.


Na Wieżę Piastowską (druga połowa XIV w.) wylazłam po takich schodach.



Warto było dla pięknych widoków,



nawet Równicę było widać.


Wieżę za drzewami, słabo widać, ale tam byłam.


Jeszcze pałac od drugiej strony.

Nie odmówiłam sobie zdjęcia Olzy z mostu łączącego dwie części miasta.


Upał i zmęczenie dały się we znaki, kawa i coś zimnego oraz chwila wytchnienia w uroczej kawiarni-księgarni.


Znów Rynek i figura św. Floriana.


Czas mija, jeszcze dużo do zobaczenia ale upał mnie zmęczył i trzeba jeszcze wrócić do domu.


Boczne ulice też maja swój urok chociaż trochę zaniedbane.



Skończyłam wędrówkę, czas wracać, czuję niedosyt. Jeszcze nie wszystko widziałam, nie wybrałam się na czeską stronę, ale wiem że tu wrócę. Bo jest to miasto do którego się wraca, nawet jeśli tamte bajankowe  zjawy nie chciały mi towarzyszyć. Może trzeba wieczoru i jesiennej mgły, a może lepiej zostawić je w spokoju. 


Niech wędrują swoją drogą w czasach, które dawno minęły. Mnie została teczka rysunków, a może gdzieś się zachowały teksty. I niech tak zostanie.