czwartek, 25 czerwca 2020

Trochę wspomnień

Kończy się czerwiec kiedyś była to dla mnie najbardziej zapracowana końcówka miesiąca. Kiedy już się wszystko przewaliło zbierałam manatki i jechałam do mamy.
Źle zaczęłam, należało napisać, że chociaż urodziłam się w mieście to mieszkając na jego peryferiach cieszyłam urokiem domu z ogrodem i sadem, bliskością pól, płynącej zaraz za ogrodem rzeczki, niemalże sielskim miejscem. Oczywiście były też spore niedogodności, dzisiaj wspominać o nich nie będę.
Dlaczego o tym piszę? Bo czytam na blogach o pracach w ogrodzie, o pięknych miejscach stworzonych mozolną pracą ale dających radość, pożytek i piękno.
Przypomniały mi się tamte czasy, kiedy na początku lipca wsiadałam do pociągu, najpierw sama, potem z mężem i dziećmi i spędzałam część wakacji w rodzinnym domu.  Mała córeczka mogła w pogodne dni spać w ogródku,  wychodziło się na próg z miską zupy, a wszelka zielenina, ogórki, pomidory, rzodkiewka, zielony groszek, fasolka, porzeczki, maliny były w zasięgu ręki. Zwłaszcza te ostatnie, zbierane w upalne dni w gąszczu sięgającym dwóch metrów i pachnącym oszałamiająco miały smak, który pozostaje na całe życie.
Nie mam dobrych kolorowych zdjęć bo była wtedy moda na slajdy, a te trochę wyblakły zanim można było odzyskać z nich zdjęcia.


Bliskie spotkania z przyrodą córeczki.


Mama kochała róże, rosły na podwórku.



Po lewej stronie zdjęcia sad, po prawej ogród warzywny i kwiaty. W sadzie rosła bardzo stara jabłoń, która rodziła jabłka jakich później nigdy nie widziałam. Prawie białe, duże i bardzo słodkie. Można było te jeszcze nie całkiem dojrzałe piec, nabierały brązowego koloru, pachniały i smakowały wspaniale.



Nie tylko róże, dalie też.

  
 Zaraz za ogrodem płynęła rzeczka, z której nosiło się wodę do podlewania, była płytka, czysta, pływały w niej małe rybki.

Potrafiła też być groźna, w 1970 roku w lipcu podeszła prawie pod dom i zalała 3/4 ogrodu. 

Zwierzaki zawsze były, koty, psy, kury króliki.


Wnuczka też korzystała z lata u prababci.


Kiedyś siedziałyśmy przed  domem, kiedy rozległ się trzask i huk, okazało się że z rosnącej na granicy ogrodu wielkiej  wierzby odłamał się potężny konar. Dziecko miało uciechę.



To ostanie zdjęcie domu i róż, które przetrwały remont nowego właściciela,


ogród zarósł, zdziczał,


nie ma już kwiatów. To zdjęcie zrobiłam kilka lat temu, nie wiem jak teraz tam wygląda, zbyt bolesne to dla mnie.
Dziękuję losowi, że mogłam mieszkać w takim miejscu, mogły korzystać moje dzieci i wnuczka i chociaż nieraz klęłam na błoto, rozmaite niedogodności i brak porządnego dojazdu to piękne wspomnienia zostały.

czwartek, 18 czerwca 2020

Czerwcowy


Zaczęłam czerwiec od wizyty w ogrodzie botanicznym.



Niedawno otwarli, jeszcze szklarnie i palmiarnia zamknięte, ale kolorowo jest.


Jak przystało na takie miejsce kałuża jest zielona.


Mój ulubiony kolor irysów,


kaczki obowiązkowo, chociaż ich w tym roku mniej i staw jakby się skurczył.



Jeszcze innego dnia był spacer, zakwitły róże,



kicia przyszła się przywitać,


Deszcz był potrzebny, ale kałuże mało fotogeniczne mi się napatoczyły.


W tym miejscu często można spotkać koniki.



Jaśmin, już prawie przekwita, jeszcze pachnie oszałamiająco, na osiedlu jest sporo krzewów.


Namalowali nam koło pętli tramwajowej taką reklamę lodów. Kiczowata, ale wolę to niż wulgarne gryzmoły kiboli, które tam były poprzednio.



Maki muszą być, chociaż spacer się nie udał bo zapomniałam aparatu.


Piwonie, bardzo je lubię, niestety handlarki drogo liczą i nawet chwilę nacieszyć się w domu nie można.


Na łące żółto i fioletowo


Już połowa czerwca za nami, akacje przekwitły, na szczęście w miarę szybko odrosła wygolona trawa, zakwitł czarny bez i nie bardzo mam o czym pisać, bo pogoda niepewna mi nie służy, po mieście nie chce się włóczyć, oklapłam i czekam na przypływ energii.

piątek, 12 czerwca 2020

Wyrwałam się...

Nadarzyła się okazja, bez względu na pogodę wyjazd postanowiony.
W tamtą stronę na początku było ładnie, na miejscu zaczęło padać. Potem przestało i znowu, ale co to dla nas. Zdążyliśmy zjeść obiad na powietrzu, przeczekać deszcz i iść na spacer.
Las po deszczu pachnie inaczej niż w słońcu, ogródek zielenieje, ptaszki śpiewają, tylko odetchnąć i cieszyć się, że do miasta daleko.


Tu chłodniej, jeszcze kwitną niezapominajki,


nie obeschło po deszczu,


kwiatki nabrały intensywnego koloru.


Sałatka, szaszłyk i piwko, w doborowym rodzinnym towarzystwie smakuje dwa razy lepiej.


Babia w chmurach, snuje się dym z ogniska w niedalekim gospodarstwie,


malowniczy pieniek i


łąka na której zwykle pasą się kozy,


kałuże brzydkie, błotniste.




Szumi potok pod mostem, który stracił obydwie poręcze.


W nocy się wypogodziło i rano zakwitła pierwsza piwonia.


Za chmur wyjrzała Babia,


woda zalśniła w słońcu,


marzy mi się żeby jeszcze kiedyś pójść zielonym szlakiem.



Tu też kwitną niezapominajki i inne kwiatki, tylko maków nie ma.





Po spacerze na Tatrami pojawiły się ciemnie chmury, ale po jakimś czasie się rozeszły, znów zaświeciło słoneczko, powiał wiaterek, można było obiad zjeść w ogrodzie. Niestety potem już trzeba było zwijać manatki i wracać.
W domu awantura typu: gdzie się podziewałaś tak długo, samotny się czułem i jedzonka mało.
Powietrze tu duszne i ciężkie. 
To był piękny wypad.