Na trzecim roku studiów poznałam mojego przyszłego męża. Tak jak ja lubił wędrówki, zabrał mnie na obóz z grupą ludzi z jego roku. Z duszą na ramieniu bo nie znałam wszystkich, a nikogo dobrze, pojechałam.
I były to jedne z najpiękniejszych wakacji. Niewielka grupka zgranego towarzystwa zaczęła wędrówkę w Rytrze. Prócz własnych betów każdy dostał przydział wspólnego ekwipunku. Niosłam stojak do kotła.
Droga prowadziła przez pola, lasy, szlakiem przez Beskid Niski. Robiliśmy dziennie około 20 w porywach 30 kilometrów. Na nocleg szukaliśmy miejsca w pobliżu lasu, wody oraz wsi żeby można było dokupić prowiant, znaleźć drewno na ognisko i umyć się.
Podział ról sam się zrobił. Kiedy już zrzuciliśmy ciężkie plecaki, rozstawialiśmy namioty, potem chłopcy szli do lasu po drzewo, dziewczyny szykowały jedzenie. Rozpalało się ognisko, zawieszało kocioł i gotowało wodę na herbatę, zupę, makaron z wkładką czy co tam było pod ręką.
Po kolacji posiadówka wokół ogniska, opowieści i śpiewy. Jeszcze trzeba wymyć kocioł, umyć się w strumieniu i spać.
Rano mycie, herbatka, śniadanko, pakowanie obozu i w drogę.
Gotowi do wymarszu
I tak sobie wędrowaliśmy przez Halę Pisaną, Krynicę, Wysową, Krempną, Tylawę, Barwinek, Przełęcz Dukielską do Komańczy.
Czasem trzeba było targać jedzenia więcej, z reguły plecaki były tak ciężkie, że trzeba było pomocy przy zakładaniu na plecy. Jedna z dziewcząt wykazała się niebywałym talentem w zdobywaniu przysmaków od gospodarzy. Kiedyś powitał nas starszy człowiek, zaproponował rozbicie obozu na skraju pola, przyniósł jajka. Okazało się, że chłopina chciał wyspać się w domu, bo od kilku dni pilnował pola śpiąc na specjalnym podwyższeniu. W nocy przychodziły dziki i zżerały mu ziemniaki. Siedzieliśmy długo przy ognisku, jakoś nikt się nie kwapił do spania. Ale noc minęła spokojnie.
Musiałam opanować sztukę otwierania pancernych polskich konserw.
Pilnowanie ognia
W Komańczy skończył się jeden obóz. Po "uroczystym" zakończeniu, część wędrowców wyjechała, część została. Obozowaliśmy nad strumykiem dwa dni. Poniosłam tam "wielką" stratę. Miałam kupione (jeszcze w Czechosłowacji), śliczne, czerwone, elastyczne spodenki. Któregoś ranka nie znalazłam ich na krzaku, gdzie je suszyłam. Buszowała bladym świtem po obozowisku krowa i wszyscy orzekli, że pewnie je zjadła.
Rozpoczęliśmy nową wędrówkę, a przed nami: Cisna, Wetlina, Połoniny, Ustrzyki Górne, Halicz, Tarnica, Krzemień, Lutowiska i Ustrzyki Dolne. Tam zakończyliśmy miesiąc wędrówki. Ten drugi obóz już nie był taki jak pierwszy, zdarzało się podjechać okazją lub przenocować w schronisku.
Niestety zachowało się mało zdjęć.
Zazdroszczę. :) Mam wrażenie, że dzisiaj takie wyprawy nie miałyby uroku tego co w tamtych czasach.
OdpowiedzUsuńZ pewnością. Teraz nie można rozbić namiotów byle gdzie i chyba jest mniej bezpiecznie.
OdpowiedzUsuńTeż mam bardzo sympatyczne wspomnienia z obozu wędrownego sprzed kilkudziesięciu lat . Obóz zorganizowany był przez zakład pracy mojego taty ,a wędrowalismy po Beskidzie Sądeckim . Tylko że myśmy sypiali w schroniskach młodzieżowych ,które organizowane były w wakacje po prostu w szkołach . Posiłki i zakupy należały do dyżurnych zmieniających się codziennie . Było dwa tygodnie wspaniałej łazęgi :)))) W trakcie następnych wakacji byliśmy w Bieszczadach , ale kierownictwo było bardziej bojazliwe i woleli nas przewozić autobusami ,wspomnienia z tego obozu są bardzo blade .
OdpowiedzUsuńMiło Cię gościć Mario. W Bieszczadach byłam pierwszy raz w liceum, też na wędrówce, wtedy nocowało się gościnnie u harcerzy.
UsuńJak już wspominałam, nigdy nie użyłam, ale Ty masz fajne wspominki. Co nie znaczy, że nie powinnaś wyjeżdżać tylko dlatego, że masz wolne przez cały rok, moja koleżanka w takiej sytuacji cały rok jest na wyjeździe. Zastanawiam sie, chyba pójde w jej ślady :)
OdpowiedzUsuńPóki co zatrzymują mnie babcine obowiązki i nie mam z kim zostawić kota.
UsuńMoja mama była na obozie wędrownym i wspomina go do dzisiaj. Przetrwały nawet zdjęcia.
OdpowiedzUsuńPo skończeniu studiów przez dwa miesiące byłam wychowawcą na obozie, co prawda nie wędrownym, ale wspomnień też mam pełną głowę.
Hostel zarezerwowany.;)
Ja jeździłam jako wychowawczyni na kolonie.
OdpowiedzUsuńNiestety między 17 a 22 sierpnia będę niedostępna. Córka mnie uziemiła. Ale wszelkie wskazówki prześlę @. Chyba, że będziesz w innym terminie.
Nie jeździłam na obozy, bo Rodzice uważali, że tam ruja i poróbstwo, takie czasy gupie były. Miałam o to żal, bo zapewne umknęło mi coś fajnego.
OdpowiedzUsuńZależy jak na to popatrzeć. Na moim całkiem porządnie było.
OdpowiedzUsuńLubię czytać Twoje wspomnienia i zawsze się zastanawiam czym nas jeszcze zaskoczysz... :-)
OdpowiedzUsuńJeszcze poszperam w głowie.
UsuńWspaniałe trasy zrobiliście! Ja niestety nie byłam nigdy na obozie wędrownym, tylko na rajdach studenckich. Z rajdu w Bieszczady wracałam z 39 stopniami gorączki i całą drogę z Ustrzyk do Zakopanego przespałam...
OdpowiedzUsuńŁadne wspomnienia:))
Na rajdy też jeździłam, a nasz "szef" obozów był z Zakopanego.
UsuńDwa razy byłam na obozie wędrownym ze szkoły ( liceum). Trochę Tatr, Pieniny i Gorce. Wspaniały spływ Dunajcem na całej długości ( jeszcze nie było zalewu), świetne wspomnienia, też mam mało zdjęć. Szkoda. Serdeczności !
OdpowiedzUsuńWtedy tak łatwo zdjęć się nie robiło. Na spływie Dunajcem też kiedyś byłam. Ciekawa jestem jak to teraz wygląda.
OdpowiedzUsuńUściski.