sobota, 5 lipca 2014

Obozy wędrowne.

Przyszło lato, czas urlopów. Ponieważ ja urlop mam cały rok, nie zanosi się na wyjazd, zostało mi powspominać młodzieńcze wakacje.
Na trzecim roku studiów poznałam mojego przyszłego męża. Tak jak ja lubił wędrówki, zabrał mnie na obóz z grupą ludzi z jego roku. Z duszą na ramieniu bo nie znałam wszystkich, a nikogo dobrze, pojechałam.
I były to jedne z najpiękniejszych wakacji. Niewielka grupka zgranego towarzystwa zaczęła wędrówkę w Rytrze. Prócz własnych betów każdy dostał przydział wspólnego ekwipunku. Niosłam stojak do kotła.
Droga prowadziła przez pola, lasy, szlakiem przez Beskid Niski. Robiliśmy dziennie około 20 w porywach 30 kilometrów. Na nocleg szukaliśmy miejsca w pobliżu lasu,  wody oraz wsi żeby można było dokupić prowiant, znaleźć drewno na ognisko i umyć się.
Podział ról sam się zrobił. Kiedy już zrzuciliśmy ciężkie plecaki, rozstawialiśmy namioty, potem chłopcy szli do lasu po drzewo, dziewczyny szykowały jedzenie. Rozpalało się ognisko, zawieszało kocioł i gotowało wodę na herbatę, zupę, makaron z wkładką czy co tam było pod ręką.
Po kolacji posiadówka wokół ogniska, opowieści i śpiewy. Jeszcze trzeba wymyć kocioł, umyć się w strumieniu i spać.
Rano mycie, herbatka, śniadanko, pakowanie obozu i w drogę.


Gotowi do wymarszu
I tak sobie wędrowaliśmy przez Halę Pisaną, Krynicę, Wysową, Krempną, Tylawę, Barwinek, Przełęcz Dukielską do Komańczy.
Czasem trzeba było targać jedzenia więcej, z reguły plecaki były tak ciężkie, że trzeba było pomocy przy zakładaniu na plecy. Jedna z dziewcząt wykazała się niebywałym talentem w zdobywaniu przysmaków od gospodarzy. Kiedyś powitał nas starszy człowiek, zaproponował rozbicie obozu na skraju pola, przyniósł jajka. Okazało się, że chłopina chciał wyspać się w domu, bo od kilku dni pilnował pola śpiąc na specjalnym podwyższeniu. W nocy przychodziły dziki i zżerały mu ziemniaki. Siedzieliśmy długo przy ognisku, jakoś nikt się nie kwapił do spania. Ale noc minęła spokojnie.


Musiałam opanować sztukę otwierania pancernych polskich konserw.


Pilnowanie ognia
W Komańczy skończył się jeden obóz. Po "uroczystym" zakończeniu, część wędrowców wyjechała,  część  została. Obozowaliśmy nad strumykiem dwa dni. Poniosłam tam "wielką" stratę. Miałam kupione (jeszcze w Czechosłowacji), śliczne, czerwone, elastyczne spodenki. Któregoś ranka nie znalazłam ich na krzaku,  gdzie je suszyłam. Buszowała bladym świtem po obozowisku krowa i wszyscy orzekli, że pewnie je zjadła.
Rozpoczęliśmy nową wędrówkę, a przed nami: Cisna, Wetlina, Połoniny, Ustrzyki Górne, Halicz, Tarnica, Krzemień, Lutowiska i Ustrzyki Dolne. Tam zakończyliśmy miesiąc wędrówki. Ten drugi obóz już nie był taki jak pierwszy, zdarzało się podjechać okazją lub przenocować w schronisku.
Niestety zachowało się mało zdjęć.


16 komentarzy:

  1. Zazdroszczę. :) Mam wrażenie, że dzisiaj takie wyprawy nie miałyby uroku tego co w tamtych czasach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z pewnością. Teraz nie można rozbić namiotów byle gdzie i chyba jest mniej bezpiecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Też mam bardzo sympatyczne wspomnienia z obozu wędrownego sprzed kilkudziesięciu lat . Obóz zorganizowany był przez zakład pracy mojego taty ,a wędrowalismy po Beskidzie Sądeckim . Tylko że myśmy sypiali w schroniskach młodzieżowych ,które organizowane były w wakacje po prostu w szkołach . Posiłki i zakupy należały do dyżurnych zmieniających się codziennie . Było dwa tygodnie wspaniałej łazęgi :)))) W trakcie następnych wakacji byliśmy w Bieszczadach , ale kierownictwo było bardziej bojazliwe i woleli nas przewozić autobusami ,wspomnienia z tego obozu są bardzo blade .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło Cię gościć Mario. W Bieszczadach byłam pierwszy raz w liceum, też na wędrówce, wtedy nocowało się gościnnie u harcerzy.

      Usuń
  4. Jak już wspominałam, nigdy nie użyłam, ale Ty masz fajne wspominki. Co nie znaczy, że nie powinnaś wyjeżdżać tylko dlatego, że masz wolne przez cały rok, moja koleżanka w takiej sytuacji cały rok jest na wyjeździe. Zastanawiam sie, chyba pójde w jej ślady :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Póki co zatrzymują mnie babcine obowiązki i nie mam z kim zostawić kota.

      Usuń
  5. Moja mama była na obozie wędrownym i wspomina go do dzisiaj. Przetrwały nawet zdjęcia.
    Po skończeniu studiów przez dwa miesiące byłam wychowawcą na obozie, co prawda nie wędrownym, ale wspomnień też mam pełną głowę.
    Hostel zarezerwowany.;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja jeździłam jako wychowawczyni na kolonie.
    Niestety między 17 a 22 sierpnia będę niedostępna. Córka mnie uziemiła. Ale wszelkie wskazówki prześlę @. Chyba, że będziesz w innym terminie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie jeździłam na obozy, bo Rodzice uważali, że tam ruja i poróbstwo, takie czasy gupie były. Miałam o to żal, bo zapewne umknęło mi coś fajnego.

    OdpowiedzUsuń
  8. Zależy jak na to popatrzeć. Na moim całkiem porządnie było.

    OdpowiedzUsuń
  9. Lubię czytać Twoje wspomnienia i zawsze się zastanawiam czym nas jeszcze zaskoczysz... :-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Wspaniałe trasy zrobiliście! Ja niestety nie byłam nigdy na obozie wędrownym, tylko na rajdach studenckich. Z rajdu w Bieszczady wracałam z 39 stopniami gorączki i całą drogę z Ustrzyk do Zakopanego przespałam...
    Ładne wspomnienia:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na rajdy też jeździłam, a nasz "szef" obozów był z Zakopanego.

      Usuń
  11. Dwa razy byłam na obozie wędrownym ze szkoły ( liceum). Trochę Tatr, Pieniny i Gorce. Wspaniały spływ Dunajcem na całej długości ( jeszcze nie było zalewu), świetne wspomnienia, też mam mało zdjęć. Szkoda. Serdeczności !

    OdpowiedzUsuń
  12. Wtedy tak łatwo zdjęć się nie robiło. Na spływie Dunajcem też kiedyś byłam. Ciekawa jestem jak to teraz wygląda.
    Uściski.

    OdpowiedzUsuń