Kiedyś z dzieciakami jeździłam na święta do Mamy, tam były tradycyjne rodzinne spotkania, wspólne święcenie.
Nic jednak nie dorówna świętom mojego dzieciństwa. Jeździło się do Babci (ze strony ojca). Nie wiem jakim cudem mały domek pomieścił tylu gości. Przyjeżdżała ciocia z trojgiem dzieci i my. Mama pomagała przygotować baby i ciasta, w Sobotę dzieciaki z koszykami szły do kościoła.
Na ławce przed domem. Ta po prawej to ja.
Po powrocie obowiązkowo trzeba było zjeść kawałek poświęconego chrzanu, miał chronić przed chorobami gardła. W moim przypadku nie pomagało,anginę miałam bardzo często.
W Niedzielę Wielkanocną, po szybkim śniadaniu szło się na mszę, a po niej się zaczynało!
Najpierw do siostry babci, mieszkała blisko, tam już była jej córka z dziećmi, też przyjezdna.Jedliśmy śniadanie nieco obfitsze, następnie wszyscy szliśmy do brata babci. Był gruby i głośno mówił, trochę się go bałam. Tam panowie wypijali nalewkę i następował peregrynacji ciąg dalszy. Tym razem do drugiej babcinej siostry. Tam rodzina też liczna, jakoś się towarzystwo mieściło, jej syn pięknie grał na akordeonie, były tańce i najpyszniejszy na świecie, piętrowy placek z różnych gatunków ciasta przekładany masą i powidłem.
Później powrót do domu, odpoczynek krótki i na nieszpory, po nich całe towarzystwo zjawiało się u nas.
Poniedziałek już był lżejszy, szło się na spacer, odwiedziny już tylko u jednej ciotki. Każdy dom miał swoją "specjalność", więc się jakoś to obżarstwo wytrzymywało.
Część rodziny.
Potem rodzina stopniowo się wykruszała, dzieci dorastały, u Babci zamieszkały jej wnuki, zaczęła się nowa, tarnowska tradycja.
Pozostały wspomnienia i rodzinne opowieści.
Piękna rzecz móc wspominać o dużej rodzinie i jej tradycjach, pozdrawiam poświątecznie :)
OdpowiedzUsuńRodzina się skurczyła. Następne pokolenia w obfitość potomstwa nie inwestowały.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia zostawiam jeszcze świąteczne
OdpowiedzUsuńDziękuję, nie wiedziałam że zaglądasz. Wzajemnie, wszystkiego miłego...po świętach.
OdpowiedzUsuńZnalazłam się tutaj przez przypadek i ze zdumieniem stwierdziłam, że to Twój blog, nie miałam o nim pojęcia. Super :--))
UsuńPierwsze zdjęcie jakoś skojarzyło mi się z... Czerwonym Kapturkiem. :) Zazdroszczę takich wspomnień. U mnie też rodzina była spora, ale porozrzucana po całej Polsce i zebranie jej w jednym miejscu i czasie było z reguły nieosiągalne.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o chrzan na gardło, to ja z kolei słyszałam, że podobnie ma działać połknięcie... kotki (bazi) z poświęconej palmy. :)
Dobrze Ci się skojarzyło, bo płaszczyk był czerwony. O baziach też słyszałam, na szczęście nikt nie kazał mi łykać.
OdpowiedzUsuńEwo byłaś Uroczą Dziewczynką, a Twoje spojrzenie uchwycone na zdjęcie mówi, że wiesz. Ja nie wiem co wówczas wiedziałaś, ale że wiedziałaś to pewne :-)
OdpowiedzUsuńMasz Ewo coś czego zazdroszczę. Rodzinne korzenie. Ja wiem, że każdy, a więc i ja je mam ale Ty posiadasz je w sposób szczególny. Jest w nich ciepło. Pięknie Ewo.
Prawdopodobnie wiedziałam, że każą mi siedzieć cierpliwie i czekać aż mama zrobi zdjęcie.
OdpowiedzUsuńTroszkę idealizujesz.
Może. Minę masz niesamowitą ! :-)
UsuńTo najpiękniejszy świąteczny wpis!!!
OdpowiedzUsuńDzięki. Obiecałam.
OdpowiedzUsuńMogłabym codziennie wieczorem czytać Twoje wspomnienia...
OdpowiedzUsuńChyba by zabrakło. Nie wszystkie się nadają....do publikowania.
OdpowiedzUsuń