poniedziałek, 20 stycznia 2014

Babcie

Zacznę od tego, że nie cierpię tych wszystkich Dni. Sezonowe przypominanie i pretekst do reklam mało chodliwych towarów. A już jak dociera do mnie wizja wnuka wręczającego mi Geriavit to "nóż się w kieszeni otwiera!". Obraziłabym się na długo.
Z drugiej strony, od lat uczestnicząca w przedszkolnych fetach, przyzwyczaiłam się i gdyby wnuki nie zadzwoniły byłoby mi pewnie przykro. Przewrotność babska, czy co?
Po przydługim wstępie, w ramach wspominków i mimo awersji do obchodów napiszę o moich Babciach.


Mama mojego Taty. Z jej domem i postacią wiążą się wspomnienia najpiękniejszych Świąt w moim życiu. Przez całe dzieciństwo jeździliśmy do małego miasteczka, gdzie w bocznej uliczce stał niewielki dom mojej Babci. Pamiętam  dużą kuchnię i sień z piecem do pieczenia chleba, Babcię sprawnie wyrabiającą ciasto drożdżowe, jej ciepłe ręce. Bardzo pilnowała rodzinnych tradycji, śpiewała piękne pastorałki. Wychowała trzy córki i 2 synów. Jeden nie wrócił z wojny, bo wyemigrował, przeżyła śmierć drugiego. Zawsze pogodna i uśmiechnięta, przyjmowała ciosy, które przyniósł jej los z godnością.


Mama mojej Mamy. Pochodziła z okolic innego miasteczka. Rodzina miała gospodarstwo i dużo dzieci, przywędrowała więc do mojego miasta za chlebem. Wyszła za mąż za wdowca, urodziła mu cztery córki, najmłodsza z nich to moja Mama. Nigdy nie wyzbyła się swoich gospodarskich korzeni. W domu na przedmieściach, hodowała świnki, kury, króliki, indyki, uprawiała spory ogród. Ta kobieta, która skończyła cztery klasy, ciągle czytała. Wypożyczało się dla niej powieści historyczne, obyczajowe, lubiła Kraszewskiego. Zawsze w chusteczce na głowie, z rumianymi policzkami i fartuchu. Potrafiła gołą ręką podnieść z podłogi  gorący węgielek, który wypadł z pieca. Pod koniec życia miała kłopoty z chodzeniem, opierała się na stołku i dalej plewiła grządki. Zmarła w wieku 96 lat.
O Dziadkach  nie mam jak pisać. Niewiele o nich wiem. Jeden był urzędnikiem,zmarł kiedy miałam siedem lat, drugiego nie znałam w ogóle, zmarł na długo przed moim urodzeniem. Pracował na poczcie.
Tak jakoś w mojej rodzinie mężczyźni umierali młodo i kobiety  musiały sobie radzić same.

11 komentarzy:

  1. Przeczytałam z przyjemnością, Ewo.

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest wspomnienie rzeka. Zamieściłam tu zaledwie mały fragmencik.
    Dzięki za dobre słowo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam nadzieję, ze rzeka powieści wystąpi z koryta?:)
    Jak tak patrzę na Twoje babcie to zastanawiam się jaka ja będę we wspomnieniach moich wnuków.:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Powódź to niebezpieczny żywioł. Może jednak zostanie w korycie, ale pokusa jest.

    OdpowiedzUsuń
  5. niewinny czarodziej na wsi21 stycznia 2014 20:03

    I zrobiło się sentymentalnie, wspomnienia i nadzieja, że sprostamy , że damy radę dać naszym wnukom też coś pożytecznego. Na dworze mróz, -6C, a Ty dałaś ciepło. Dziękuję .

    OdpowiedzUsuń
  6. I u nas zima pogroziła palcem, zmroziła deszcz. Też się zastanawiam jak będą mnie wspominać. Trzymaj się ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  7. Uświadomiłam sobie, że od tego roku to i ja już mogę tylko wspominać...

    OdpowiedzUsuń
  8. Trzeba sobie tylko życzyć aby wspomnienia dobre były.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ania z Siedliska22 stycznia 2014 11:59

    Babcie są zawsze kochane, a Ty tak ciepło o nich piszesz. Miałaś szczęśliwe dzieciństwo !

    OdpowiedzUsuń
  10. Wbrew wszystkiemu - szczęśliwe. A może minimalistką jestem, sama nie wiem.

    OdpowiedzUsuń