Cel, niewielkie miasteczko, w XVII i XVIII wieku znane uzdrowisko. Wiadomo, że do wyjazdu należy się przygotować. Wyszperałam mini przewodnik, pooglądałam co było w internecie, sprawdziłam autobus i w drogę.
Dawno w tamtych rejonach nie byłam, autobus jechał przez Kobylany, Rudawę, Zabierzów, a ja sobie przypomniałam jak się na studiach wstawało o 4 rano, jechało pociągiem, drałowało kilka kilometrów, po to by się przez pół dnia powspinać w skałkach i wrócić, względnie przenocować w jakiejś stodole na sianie.
Wreszcie dojechałam (około 1,5 godziny). Niepozorny dworzec, stoją busy, powrót zapewniony.
Wyciągam mapkę, bo nic nie pamiętam i dochodzę do ładnego ryneczku.
Idę dalej, Wśród drzew majaczy piękny neogotycki kościół (1832-1844).
Przez niewielki park docieram do mostku nad rzeczką. Mostek był brzydki, będzie sama rzeczka.
Niestety muszę zapytać o drogę, bo znajdujący się po drugiej stronie park ma kilka ścieżek, nie jestem pewna, którą wybrać. Zaczepiam starszego pana i okazuje się, że dobrze trafiłam. Wspaniały gawędziarz, mimo wieku (85 lat) pełen werwy i wdzięku, opowiada mi historię kilku obiektów i figurki, sprowadzonej ponoć z USA, jeszcze przed wybudowaniem kościoła. Poprzedni drewniany, spłonął.
Pokazuje mi drogę, żegnamy się, idę w głąb parku. Mijam piękne, bezlistne jeszcze stare drzewa, wśród nich już kwitną zawilce.
Na szczycie wzniesienia, pałac, kiedyś siedziba Potockich, teraz w opłakanym stanie. Byłam tu dawno temu, był zamieszkały, chociaż zaniedbany. Teraz robi przykre wrażenie. Podobno wyremontowano tylko dach, okna zabite płytami, balkon zabezpieczony chyba eternitem, okropne. Nie znalazłam informacji kto jest za to odpowiedzialny.
Przeszłam jeszcze kawałek parku, też zaniedbany, zjadłam w przytulnej cukierni dobre lody, wypiłam kawę, zrezygnowałam z dalszego zwiedzania, powędrowałam na dworzec. Busem, za 5 zł po 40 minutach byłam w Krakowie.
A dzisiaj, pochmurno ale ciepło, wyszłam na spacer. Nie znalazłam, prócz fiołków w ogródkach i bazi na drzewie, żadnych kwitnących roślinek.
Droga, mimo zieleniejących listków ponura, za zakrętem okaleczone drzewo, piękny widok na kopce. Zdjęcia nie będzie bo się rozładowała bateria w aparacie.
I to by było na tyle..
Czyli warto było ruszyć się z domu. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za wycieczkę.:)
Zawsze warto się ruszyć, tylko ten ołów w odwłoku nie zawsze pozwala.:-(
OdpowiedzUsuńŁadnie, choć jeszcze łyso. Dobrze jednak, ze pojechałaś, bo gdyby nie, czułabyś niedosyt w realizacji planów. Też tak mam, wolę żałowac i sie rozczarować, niż żałowac nie wiadomo czego ;)))
OdpowiedzUsuńMogłam jechać wcześniej.Właśnie dzisiaj mi się posypały plany do połowy kwietnia.
OdpowiedzUsuńNo proszę, jaka miła wycieczka. Ja nie za bardzo lubię planowanie, bo wiem, że gdy za bardzo sobie coś poukładam, to na pewno mi się to rozsypie. Dzisiaj np. jeden punkt programu mieliśmy obowiązkowy, a potem była już improwizacja i wyszło bardzo miło. :)
OdpowiedzUsuńA efekty moich kwiatowych poszukiwań masz na @. :)
Już widziałam, dziękuję.
OdpowiedzUsuńA w Ustroniu są już obydwa bociany! Też podglądasz? :)
UsuńTajemnicze miasteczko ! Nie zdradzisz, gdzie byłaś ?
OdpowiedzUsuńByłam w Krzeszowicach. Planuję jeszcze jeden wypad w tamte strony, tylko mapa mi potrzebna. Taka prawdziwa, którą można do kieszeni schować.
UsuńCudowna podróż Ewo. Pełna ciepła i chęci powrotu i chyba poznania czegoś nowego też. To podróż prawdziwa. Zazdroszczę Ewo wszystkiego. Także lodów i busa za 5.
OdpowiedzUsuńDziękuję ! :-)
Ależ nie zazdrość, Ty też masz swoją podróż.
OdpowiedzUsuńChętnie zabiorę Cię na następną.
...ach te Twoje spacery. Po jakie licho w domu siedzieć? Nie ważne,ze 1,5 godziny dojazd... :)
OdpowiedzUsuń