Byliśmy młodym małżeństwem, na dorobku, o samochodzie nie było co marzyć, zostały pociągi. Procesu kupowania biletu nie pamiętam, (załatwiał o mąż) wiem że trzeba było zrobić to odpowiednio wcześnie i dobrze zaplanować trasę.
Opowiem jak wybraliśmy się do Bułgarii.
Taki bilet był ważny dwa miesiące, na całą trasę, łącznie z powrotem.
Pakowanie dzień wcześniej: plecaki, materace, śpiwory, ciuchy, menażki, kubki, sztućce, paliwo turystyczne, ciuchy, przybory toaletowe łącznie z papierem, latarka, no i oczywiście namiot. Jak się to nam mieściło, nie wiem. Rankiem wyjazd, kilka godzin do Medyki, kontrola celna łącznie ze sprawdzaniem przedziałów. Kiedyś zdarzyło się nam, że trzeba było się przesiąść i jechać do granicy rumuńskiej w strasznym ścisku, stojąc na korytarzu.
Następny etap to jazda przez Rumunię pociągiem zwanym "Karpaty Express". Upał, siedzenia z ceraty, tempo takie, że można iść obok i tak cały dzień prawie. Nareszcie Bukareszt i przesiadka do pociągu do Bułgarii. Zawsze lubiliśmy góry, więc i teraz nie do Złotych Piasków tylko w stronę przeciwną.
Nie pamiętam dokładnie trasy, dawno to było i mylą mi się z innymi wyjazdami. W każdym razie już w Bułgarii, zliczamy monastyr Baczkowski i potem rozklekotanym autobusem jedziemy w mało znane ówczesnym turystom miejsce. Smoljan - widoki niesamowite, a w schronisku serdeczne powitanie.
Nudzący się opiekun schroniska, skosztował polskiej zupki w proszku i poczęstował nas anyżówką.
Następny etap podróży, to Pirin, góry na południu Bułgarii. Mieliśmy mapy, które okazały się niezbyt dokładne. trzeba było przejść spory odcinek pasmem górskim w pobliże Banska. Droga okazała się cudownie piękna pod względem widoków i mordercza pod względem odległości. Osiem godzin marszu i końca wytyczonej tyczkami trasy nie widać. Z upragnionej przełęczy schodziliśmy już o zmroku, namioty rozbijali po ciemku. Rano mycie w lodowatym jeziorze bo miejsce noclegowe słabo wyposażone.
Na drugi dzień Wichren (2914 n.p.m). Już bez plecaków, można podziwiać widoki i ślizgać po zlodowaciałym śniegu.
Bansko było wtedy małą mieściną, Przed domem siedziały kobiety z wrzecionami, na ścianach suszył się tytoń. Kiedy odwiedziliśmy to miejsce parę lat później, widać było wpływ rozwoju turystyki. Nowe domy, brak kolorytu i atmosfery.
Wracaliśmy przez Płowdiw, Gorną Oriachowicę, Wielkie Tyrnowo. Niestety, nie zachowały się zdjęcia, to były slajdy, część wyblakła, nie dala się odtworzyć.
W Bułgarii byłam 3 razy, ostania podróż z dziećmi jest tematem rodzinnych wspomnień do dzisiaj.
My chyba rodzinnie chorujemy na brak fantazji :-(. Ugruntowane genetycznie!
OdpowiedzUsuńNa liście mieliśmy corocznie Międzywodzie i Muszynę od czasu do czasu. Dlatego na morze to ja już nie chcę patrzeć... A wędrówki z plecakiem nadrabiam teraz, na starość... i to raczej mało spontanicznie :-(
Gdzie wcięło moją odpowiedź na Twój komentarz, nie wiem. W każdym razie uważam, że fantazję masz, tylko ją na smyczy trzymasz.
UsuńMiałaś szczęście, dziś takiej Bułgarii ze świecą szukać. No i Polacy (i nie tylko) jeździli głównie nie z namiotem i menażkami, a z kremem nivea i bisteptolem, aby z powrotem przytargać źle wyprawiony kożuch. Kto tam sobie głowę zawracał widokami! Machlojki i oszustwa po obu stronach, a potem opowieści o kontroli celników z rozbieraniem wagonów włącznie. I przechwałki, co, ile i komu udało się przemycić.
OdpowiedzUsuńMasz rację, było i tak. Pamiętam jak się obraziłam, gdy mnie na dworcu jakaś baba zapytała czy mam pościel do sprzedania. Widocznie na widok plecaka wypakowanego powyżej głowy, zwęszyła interes.
UsuńPrzemycałam pół butelki oleju słonecznikowego.
Podróż pociągiem do Bałcziku w Bułgarii też nie najlepiej wspominam. Zwłaszcza że spóźniłam się na rozpoczęcie roku szkolnego, bo zatrzymali nas na granicy. :)
OdpowiedzUsuńAle pobyt wspominam bardzo miło. Arbuzy i gotowana kukurydza (dla mnie wówczas nowość) w ilościach hurtowych, piękne miasteczko, wycieczki, wieczorne imprezy (nie o wszystkim napiszę, bo byłam niepełnoletnia :))) No świetnie było. :)))
Jedynym mankamentem były osły. Podzieliły się solidarnie na trzy grupy. Miasto jest ułożone tarasowo. Zaczynała ryczeć grupa na dole. Robiła przerwę, a wtedy ryczała grupa z góry. Jak się zmęczyły - zaczynała ryczeć grupa środkowa... Lubiły to zajęcie... :))) My mniej. :)))
Bałczik jest uroczy. Osły nam nie dokuczały, bo często zmienialiśmy miejsce. Najlepsze były pomidory i prawdziwy kaszkawał.
UsuńCiekawe jak tam teraz jest.
A fakt, pomidory też pamiętam. :))) Były niesamowite. Nasza gospodyni zrobiła nam sałatkę szopską. Smak rewelacyjny, nie do odtworzenia. :) Były też małże, prosto z morza, pieczone na blasze nad ogniskiem, pyszny chleb z czubricą, taniec na rozżarzonych węglach, wycieczki m.in. do Warny i inne takie. Dorośli pamiętali także mastikę - smak. Ja pamiętam zapach... :)))
UsuńMałży nie piekłam, ale zapach przypieczonej papryki na zawsze mi się będzie kojarzył z tamtymi wyjazdami.
UsuńNie wypowiem się na temat Bułgarii, gdyż tam nie byłem; a chciałem i to bardzo. Raz była szansa na wyjazd w góry Bułgarii pod namioty. Nic z tego nie wyszło. Byłem nie do pary :-)
OdpowiedzUsuńNo to teraz sobie pobyłem, razem z Tobą :-) Dziękuję.
Wiesz ... prawie się minęliśmy w czasie :-)
No i zazdroszczę. Byłaś.
Jeszcze jedno. Bije z Twego tekstu radość. Tego też zazdroszczę :-)
OdpowiedzUsuńBo to udane wyjazdy były. A góry mają piękne i wtedy, przez cały dzień spotkaliśmy tylko pasterza owiec i dwójkę wędrowców.
UsuńNo i teraz zazdroszczę jeszcze bardziej :-)
UsuńA ja Tobie Grecji i jesteśmy w równowadze zazdroszczenia.
UsuńJakże oczywiste :-)
UsuńByłam tam tylko raz (Borovec) i to zimą, na nartach, juz z moją rodziną. Wyobrażam sobie, jakie wspaniałe są te ich pomidory i arbuzy. Ale najwspanialsze są takie wspomnienia, Ewo !
OdpowiedzUsuńU nas wtedy arbuzy się kupowało oszczędnie, a tam...pełna rozpusta. Żałuję, że nie mam więcej zdjęć, ale wtedy moda była na slajdy.
OdpowiedzUsuńPiękne wspomnienia miejsc, widoków i smaków. Bułgaria jeszcze przede mną.:)))
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem jak tam teraz jest.
OdpowiedzUsuń