piątek, 6 czerwca 2014

Bułgarii ciąg dalszy...

Zanim wyruszymy w dalszą drogę, garść ciekawostek.
Po tygodniu częstego rozbijania namiotów, dmuchania materacy, doszliśmy do niezłej wprawy. Jedliśmy śniadania i kolacje przyrządzone we własnym zakresie na kuchence turystycznej, obiady gdzie popadło, albo wcale. W Sofii, nie dość, że nas Gospodyni karmiła po królewsku, to jeszcze obaliliśmy z Gospodarzem gąsiorek rakiji (bimber z winogron). W mieście korzystaliśmy z  barów, bardzo lubiłam chłodnik. Wszędzie można było kupić rodzaj jogurtu, którym tubylcy popijali wszystko. Nam kuchnia służyła, sensacji żołądkowych nie mieliśmy.
Wbrew temu, co nam mówiono, spotkaliśmy się z życzliwością, a niedogodności w podróży były wkalkulowane.
Z Sofii pojechaliśmy na południe, w stronę gór, zwiedzając po drodze słynny Rylski Monastyr.




Dalej, bardziej na południowy zachód i znów byłam w Bansku. Minęło parę lat, miasteczko się rozrosło, wyładniało, ale jeszcze miejscami nie straciło swojego uroku.


Następny przystanek u podnóża gór, okazał się mało atrakcyjny. Zrobiło się zimno i zaczął padać deszcz. Musieliśmy zrezygnować z pieszych wycieczek, a namiotów nie dało się zwinąć, bo były mokre. Tam zawarliśmy ciekawą znajomość, która potem okazała się zbawienna. Córka poznała młodą dziewczynę z Warny, zaprzyjaźniły się, zaprosiła nas do siebie podając adres.
Po trzech dniach, wyjrzało słońce, wysuszyło namioty, spakowaliśmy manatki i dalej w drogę.
Po drodze mniej znany, ale też śliczny Monastyr Baczkowski i Asenowgrad, dawna twierdza górująca nad okolicą.


Teraz jedziemy wzdłuż południowej granicy na wschód, mijając urocze wioseczki, kupując po drodze piękne, nabrzmiałe sokiem brzoskwinie. Kiedy skręciliśmy na jedną z bocznych dróg zaczepili nas żołnierze pogranicza i kazali wrócić na główną drogę. Byli uprzejmi, ale nieprzejednani.
Tak dotarliśmy do Harmanli, małej miejscowości niedaleko zbiegu granic bułgarskiej, greckiej i tureckiej.
Camping maleńki, dwa budyneczki, łazienki, recepcja i tylko my. Ziemia spalona na kamień, ledwo dało się wbić śledzie, wysuszona trawa i wieczorny koncert cykad po rozgwieżdżonym niebem. To był jeden z piękniejszych noclegów.
A na drugi dzień w stronę Burgas i nad morze.
cdn





6 komentarzy:

  1. Pomyślałam dzisiaj o tych zdjęciach, które nie powstały... :-( Ależ przy dzisiejszej technice t by się działo!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety te zdjęcia to odzysk ze slajdów, które maja swoje lata. Stąd kiepska jakość.

    OdpowiedzUsuń
  3. ...zdjęcia,zdjęcia...wspomnienia,wspomnienia...jak to miło poczytać o tym ,co widziałaś, co czułaś...zobaczyć to w pewnym stopniu twoimi oczami i pomyśleć,ze może ,kiedyś.... :) Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę, że kiedyś też zobaczysz. Jak nie to, to coś innego... A jak będziesz miała moje lata, powspominasz.

    OdpowiedzUsuń
  5. niewinny czarodziej na wsi7 czerwca 2014 21:56

    Jestem pod wrażeniem i bardzo uśmiechnięty ! Mamy bardzo miły bułgarski wieczór !:-) Już nie mogę się doczekać cd i słyszę cykady ! :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Spróbuję szybko, tylko te zdjęcia... trudny wybór.

    OdpowiedzUsuń