Pisałam już kiedyś o wyjeździe do Bułgarii, tym razem wyjazd tam, ale trochę inny.
Dorobiliśmy się już dwóch córek, samochodu (maluch) i możliwości wyjazdu na zaproszenie. To już było po Sierpniu i stanie wojennym, czyli schyłek PRL-u.
Plan był ambitny: do malucha weszło: dwoje dzieci, dwoje dorosłych, 2 namioty, 4 materace, 4 śpiwory, sprzęt biwakowy (bez krzesełek i stolika), zapasowe koło, kanister z benzyną, ciuchy dla 4 osób na miesiąc.
Przez Chyżne, na Budapeszt, Szeged do granicy z Rumunią. I tu pierwsza przeszkoda. Po noclegu na Węgrzech, utknęliśmy na granicy rumuńskiej na 12 godzin. W upale, żółwim tempem posuwała się kolejka samochodów. Kiedy wreszcie dotarliśmy do odprawy, dzieci były wykończone i zapadła noc. Jechaliśmy jeszcze parę godzin, ale wreszcie na jakimś parkingu przekimaliśmy w samochodzie do rana.
Następnego dnia przejazd przez Rumunię, granica z Bułgarią już przekroczona bez większych problemów, chociaż też powoli.
Przeprawa promem przez Dunaj.
Potem przez góry do Sofii. Po drodze kilka malowniczych miejscowości. Wyglądało to mniej więcej tak: Nocleg, zwijanie obozu, zwiedzanie po drodze do następnej miejscowości, nocleg, czasem dwa, kiedy okolica była atrakcyjna.
Po górskich atrakcjach chwila przerwy w cywilizowanych warunkach. Dojechaliśmy do stolicy.
Zamieszkaliśmy u poznanej wcześniej Bułgarki. Spędziliśmy tam 3 dni.
Witosza, wzgórza nad Sofią i widok na miasto.
Po miejskim wypoczynku wyruszyliśmy dalej na południe, ku górom.
cdn (muszę znaleźć zdjęcia)
Takich opowieści nie znam. My tylko Międzywodzie i Muszyna...
OdpowiedzUsuńChętni poczytam i poogladam ciąg dalszy!!!
Wcięło mi mapę, a miejscowości nie pamiętam. może jutro...
OdpowiedzUsuńPrzez te niewygody nigdy nie jeździłam do 'demoludów', naturę francowatą mam taką, że wolę siedzieć na doopie, niż sie zmęczyć i przez to teraz nie mam takich fajnych wspomnień i zdjęć :)
OdpowiedzUsuńZupełnie mi te niewygody nie przeszkadzały.
OdpowiedzUsuńA mnie nawet trudno pomyśleć o czymś takim, mąż mnie namawiał całe nasze pożycie na wyjazd do lasa z namiotem. A gdzie tam!!!
UsuńFajne wspomnienia. My też się z rodzicami tak szwendaliśmy. :) Było łatwiej, bo ja byłam jedna. :) I też w maluchu.
OdpowiedzUsuńA mnie ciągle wypominają te 25 lat... od matury. :) W sobotę w planach imprezka klasowa.:)
Jakby nie było młodość zawsze milej się wspomina.
UsuńCudnie się czyta takie opowieści po latach :)
OdpowiedzUsuńz niecierpliwością czekam na cdn.
Postaram się przyspieszyć.
UsuńSzukaj, szukaj, skutecznie zanęciłaś. Ech, maluch! Każdy zaczynał od malucha i każdy ma na koncie jakiś rekord pakowania:)
OdpowiedzUsuńDzisiaj śpiwory są mniejsze i lżejsze. Szukam, miejsca już na mapie znalazłam.
UsuńPo prostu nie mogę sobie wyobrazić, gdzie upchnęliscie tyle bagażu. My zaczynaliśmy od sytenki. Była jak była ale bagażnik miała większy :-). My tez mamy niezły rekord : Bułgaria zimą, na narty, 5 osób i gitara Kasi w duzym fiacie, narty, buty, ciuchy, zapas paliwa. Rok chyba 88. Juz bym tego nie powtórzyla.
OdpowiedzUsuńZ tyłu między siedzeniami też było pełno. Dziewczynki siedziały bokiem, bo miejsca na nogi nie było, a jak się odchyliło przedni fotel wylatywała kosmetyczka. Dzisiaj też już bym nie umiała tak się spakować.
UsuńDołożyłaś Ewo swoją cegiełkę do wielkiej piramidy opowieści o logistycznych możliwościach "malucha" :-)
OdpowiedzUsuńNie wiem jak Ty to robisz i mówię to bardzo poważnie, czytając Twój tekst czuję się jakbym był z Wami i do tego się wzruszam ! Powinnaś być reżyserem ! Masz DAR !
Dziękuję! Ty to umiesz prawić komplementy.
OdpowiedzUsuń