Niektóre koty czy psy zapamiętałam szczególnie, stały się stałym elementem rodzinnych wspomnień, opowiadań i anegdot.
PUSZEK pies z opowiadań mojej Mamy. Kiedy wspominała wojnę zawsze opowiadała jak to Niemcy przywędrowali w okolice naszego domu i urządzali łowy na ludzi, których potem gonili do różnych robót.
Mama z dwiema siostrami schowały się w ogrodzie, wśród gąszczu malin, ostatnia z sióstr ukryła się w ogrodzie sąsiadów. Tymczasem pies, którego wtedy mieli, zaczął biegać wzdłuż malinowych zarośli i szczekać jak oszalały. "Nagonka niemiecka" przeczesała zagonek kukurydzy, na głupiego psa nie zwracając uwagi, znaleźli ciotkę ( wróciła nazajutrz) i wynieśli się. Rodzina wylazła z krzaków nie mogąc uwierzyć, że nikt się nie połapał co pokazuje pies.
DIANA duża wilkowata suka, była u nas przez długi czas. Częściowo w budzie na łańcuchu, więcej biegając po podwórku. Była łagodna i przyjazna, pozwalała brać swoje dzieci na kolana i bawić się z nimi. Niestety zaraził ją wścieklizną (ktoś zaniedbał szczepienia) grasujący w okolicy bezpański pies i trzeba było ją uśpić. Mnie nie ominęła seria zastrzyków, bo bawiłam się jej miską, zanim ktokolwiek się zorientował, że może być chora.
LITAN I MUSZKA to psy sąsiadów. Wielki Litan, łagodny, kudłaty, któremu sadzano mnie na grzbiecie i dostojnie, powoli mnie "woził" oraz wrzaskliwa Muszka, ratlerek, ulubienica sąsiadki. Mieszkali za płotem i często tam bywałam.
KOGUT KUBA ulubieniec mojego Taty. Kiedy Tata wracał z pracy, odbywał się cały rytuał. Jak tylko pojawiał się na podwórku Kuba pędził i łapał dziobem za nogawki spodni. Trzeba było mu dać na ręce trochę ziarna. Potem odstępował i patrzył jak tata wchodzi do domu. Później dostawał jeszcze jakiś przysmak, pozwalał brać się na ręce i głaskać lśniące pióra.
KOTY zawsze w domu były. Chodziły gdzie chciały, Tata nie pozwalał tylko nocować w mieszkaniu. Zimą odbywała się cała zabawa w chowanego. Koty, kiedy już wiedziały, że idą wszyscy spać, w tajemniczy sposób znikały. Trzeba je było wyganiać z pieca, zza łóżka, spod szafy. Nie działa się im krzywda, bo na strychu, zagrzebane w sianie, koło ciepłego komina, wcale nie marzły, a rano nie było śmierdzących niespodzianek, bo były takie, które kuwety nie uznawały.
Szczególnie zapamiętałam kotkę ŻABĘ. Była miłośniczką słodyczy, a równocześnie posłusznym kotkiem. Kiedyś siedziała nad talerzem ciastek, nie ruszając ich, ale pod pyszczkiem zebrała się duża kropla kociej śliny. Którejś nocy nagryzła mi pomadki, nie schowane, tylko zostawione na parapecie.
Czarny kot Śmierdziel (tak go nazwał Tata, bo nie uznawał kuwety i z ogrodu przychodził załatwić się w domu) nauczył się aportować. Przynosił w pyszczku papierową kulkę, żeby mu rzucać.
Koty pojawiały się i znikały, czasem ktoś podrzucił na podwórko jakąś biedę. Tak było ze ZMORĄ, popielatą, wynędzniałą,na krzywych łapkach kociną. Odkarmiona, z grubsza oswojona, zniknęła po jakimś czasie, tak tajemniczo jak się pojawiła.
Kiedyś ofiarowano Mamie szczeniaka boksera, TURUL miał na imię. Przezabawny psiak, niestety trzeba go było oddać, bo Babcia dostawała szału, kiedy rozbawione psisko zawzięcie polowało na kury, a potem zaczęło uciekać do sąsiada. Jego poprzednim właścicielem był mężczyzna i widać uznał, że baba nie może być przewodnikiem stada.
Jeszcze jeden psiak z mojej młodości. Czarny, mały kundelek PAJUS. Wesoły, wierny, zabawny, niestety nie dożył sędziwego wieku. Dopadła go nosówka (wtedy jeszcze szczepienia nie były tak powszechne) i zmiotła biedne zwierzątko w ciągu trzech dni. Zabrała też dwa koty, które zaszyły się w ogrodzie i tam odeszły. Po tym przez jakiś czas nie miałyśmy zwierząt.
Jeszcze będzie cd.
Piękne zdjęcia i piękne wspomnienia :) Twój tato z kogutem wygląda przesympatycznie ,widać ,że są zaprzyjaznieni :)))
OdpowiedzUsuńW moim dzieciństwie było tylko kilka kotów , psy Darek i Morus przyszły jak już byłam mocno dorosła . No a teraz jest Myk ,kot nad koty :)))
Każdy kot to osobowość, a o zwierzakach można gadać w nieskończoność.
OdpowiedzUsuńMarzy mi się taki kogut... Ja mam prawdziwego fisia, naprawdę. :)
OdpowiedzUsuńNigdy nic nie wiadomo. Bardzo fajny fiś.
OdpowiedzUsuńPiękne i wzruszające wspomnienia. Jakże mi bliskie. Zawsze przecież byłem otoczony zwierzakami, wśród których koty i psy wiodły prym.
OdpowiedzUsuńPrzypomniałaś mi Elmika, którego MCK nauczyła aportować papierową kulkę . No popatrz :-)
ps.
Magia starych fotografii ...
Czyli da się nauczyć kota aportować.
OdpowiedzUsuńEwo czytałam i się uśmiechałam , aż Docent zwrócił uwagę na uśmiech .Przeniosłaś mnie w inny świat - dziekuję
OdpowiedzUsuńwieczorowo macham - Gryzmolinda
Dziękuję za uśmiech. Wczoraj odmachać nie zdążyłam.
UsuńPiękne wspomnienia, od razu człowiek sobie przypomina swoje, tylko ja zdjęć mam mało. Ale zmałpuję od ciebie i też napiszę takie wspomnienia zwierzątkowe:))
OdpowiedzUsuńBardzo chętnie przeczytam.
UsuńPiękne wspomnienia, a zdjęcia przeurocze:)
OdpowiedzUsuńBo życie jest pełniejsze, kiedy nam towarzyszą zwierzęta.
UsuńPiękne są te stare fotografie! I wspomnienia piękne:)
OdpowiedzUsuńFotografie mam dzięki mamie. Dużo ich robiła.
UsuńO raju,i jak po takiej historii z kogutem nadal wcinać kurczaki ...na stare lata zostanę wegetarianką.
OdpowiedzUsuńJakoś z kurczakami nie mam problemu. Królika nie wezmę do ust.
UsuńBogate wspomnienia. :)
OdpowiedzUsuńU mnie w domu były tylko psy. Chyba że jechaliśmy do babci na wieś. Babcia nie miała zwierząt (nie lubiła żadnych), ale sąsiedzi mieli. I miejska dziewuszka zawsze chętnie oglądała kurczaczki, kaczuszki, kotki, króliki i inne takie. Zwłaszcza, że pozwalano je głaskać, przytulać i karmić. :) Do tego mogłam obejrzeć dojenie krowy i dostawałam ciepłe jeszcze mleko. :) A u innej cioci punktem obowiązkowym każdej wizyty było karmienie... świni. Nawet próbowałam pomagać przy przygotowywaniu jedzenia. :)
Całkiem miło wspominam te wszystkie czynności związane z posiadaniem gospodarstwa, chociaż traumatycznych też by się zebrało sporo.
Usuń