Kina to przede wszystkim "Sztuka" na ul św. Jana. To było kino studyjne, grali tu filmy ambitne, nowatorskie, a bilety były tanie.
Jak widać kina już nie ma, mimo batalii swego czasu o ocalenie ważnego dla wielu krakowian MIEJSCA.
Został za to ukochany barek, tuż obok, mianowicie "Rio". Tu się umawiało przed seansem, gadało po. Trudno było usiąść, bo w środku jest mało miejsca, ale dobrą kawę na stojąco można było wypić.
Stolików na ulicy wtedy nie było. Zdjęcie zrobione wczoraj, tuż po 9 rano. Jak widać barek popularny jest nadal.
Zaraz za rogiem (na Tomasza) było drugie kino - Apollo. Też już go nie ma, tylko to.
Zniknęła też malutka kawiarenka przy ulicy Siennej, mianowicie Fafik. Tam siedziało się przy niziutkich stolikach, z kolanami pod brodą, ale kawiarenka miała urok i można było zobaczyć tam znane twarze z teatru. Próbowano ocalić lokal, przenosząc go na ulicę św. Gertrudy, ale tam był krótko i ślad po nim zaginął.
"Fafik" był gdzieś tutaj, ale wstyd przyznać, już nie pamiętam dokładnie, tyle się zmieniło.
Była jeszcze jedna kawiarnia, często przez nas odwiedzana, ze względu na bliskość miejsca, gdzie odbywały się zajęcia. Nazywała się "Olimpijka" i była "nowoczesna" czyli dość paskudna w wystroju. Miała swoje dobre strony. Było tanio i dużo miejsca, można było namówić prowadzącego zajęcia, wyciągnąć go z nudnej sali, zaprowadzić tam ,postawić kawę i zaraz ćwiczenia nabierały rumieńców. Niektórym młodym magistrom nawet się to podobało.
I znów jak mantrę powtarzam: już jej nie ma. Jest filia biblioteki.
Nie ma też innych. Na Starowiślnej, blisko stołówki, była knajpa, straszna mordownia, gdzie chodziło się na wódkę. Bo trzeba było oblać zaliczona sesję, względnie utopić smutki po egzaminacyjnym niepowodzeniu. Na Mały Rynek chodziło się na miód pitny, na Sławkowską na golonkę. Nie było to zbyt często, bo studencka kieszeń nie zawsze pozwalała, ale pogaduchy odchodziły wtedy egzystencjalne. Prowadziły często do znanej postawy: co masz zrobić dzisiaj, zrób jutro, co masz zjeść jutro, zjedz dzisiaj.
O rajdach i Juwenaliach jeszcze będzie.
Wspominać miło, ale dziś też fajne miejsca można znaleźć. Ponoć do tzw klubow he he czyli po prostu małych miejsc, gdzie dają piwo ew. inne tronki, wstęp ma młodzież i to ta młodsza, ale ja tam, jak mnie suszy, wchodze i sobie żłopię i koniec ;))). Wole jednak coś spokojniejszego i wykwintniejszego, człek na starość wydziwia!
OdpowiedzUsuńO klubach nie mm pojęcia, bo nie znoszę głośnej muzyki. Bywają miejsca, gdzie się pogadać nie da bo zagłuszają.
OdpowiedzUsuńKilka miłych knajpek jest, dużo nowych powstało w dzielnicach dawniej zaniedbanych.
Fajnie tak powspominać. Moje wspomnienia w tej dziedzinie są niezmiernie ubogie. Ale nie wyobrażam sobie niektórych zajęć w kawiarni...:))) Cóż, takie studia wybrałam... :)))
OdpowiedzUsuńZnowu zazdroszczę. :) Wprawdzie wieś ma swoje uroki, ale nie pamiętam już kiedy byłam w restauracji lub kawiarni...
Niby rozmowa, a prowadzący świetnie się orientował, kto przygotował się do zajęć.
UsuńGdy po pięciu latach od zakończenia studiów, zajechałam do Wrocławia, zgłupiałam już na Placu Grunwaldzkim, tyle rzeczy się zmieniło.:) Tylko wspomnienia są niezmienne.:)
OdpowiedzUsuńPamięć zawodzi, niektórych miejsc dobrze nie pamiętam, no i te zmiany.
UsuńJak człowiek był młody to o zmianach nie myślał.
Nie kończ proszę Ewo! Niech ten REJS trwa i trwa. To jest piękne. Nostalgia - to słowo zbyt mało pojemne. Nie wiem. Pisz proszę dalej .Proszę :-)
OdpowiedzUsuńStudia trwały tylko 5 lat, jeszcze trochę zostało, bo potem już było dorosłe życie.
UsuńNa Sławkowską to ja chodziłam na pierogi, a nie na golonkę! ;-)
OdpowiedzUsuńJedno nie wyklucza drugiego. Weź pod uwagę różnicę w czasie.
UsuńA ja żałuję "Gołębnika". Zniknął, niestety. Buziaki, Ewo !
OdpowiedzUsuń