Wczoraj rano - telefon, jedziemy. Myślę sobie, to dobrze pójdę na spacer. Poszłam i musiałam wrócić, bo zaczęło padać. Wieczorem rozmowa i mgliste plany na dzisiaj.
Dzisiaj od rana sprzątam, piekę placek, czekam na telefon. Koło południa, sprawa się wyjaśnia, nigdzie nie jadę .Ponieważ placka należało spróbować, trzeba się ruszyć i spalić trochę kalorii. Pogoda ładna, idę.
Starą drogą, wzdłuż koryta wyschniętej rzeczki, pod zwisającymi gałązkami przekwitającej czeremchy, wiatr strąca delikatne płateczki. Niebo zasnuwają lekkie chmury.
Idę dalej, widzę dziuplę, może driada się tam schowała, może jakieś zwierzątko? O święta naiwności! Dziupla ma zawartość pasującą do naszych czasów.
Hej! Winniczek to, czy winniczek?
Schował się od "daszkiem", pewnie będzie padać. Chmurzy się coraz bardziej, cienista ścieżka robi się trochę ponura, dobrze że rozświetlają ją kwitnące całe połacie "jaskółczego ziela", tak nazywała te roślinkę moja babcia.
Pusto i cicho, ptaki tylko prowadzą ożywione rozmowy, przyspieszam kroku i po chwili widzę znajomy widok. Stare czarownice-wierzby, poubierały zielone szale i świętują kolejną wiosnę.
Dochodzę do ruchliwej drogi, prowadzącej w stronę miasta, wokół mnie podmiejskie Mydlniki, trochę wiejskiej zabudowy, dużo nowych, zadbanych domów, kwitnące bzy w ogródkach. Są też nowe osiedla, zabudowa ciasna i zanika urok wsi.
Teraz się zastanawiam. Kusi pobliski przystanek autobusowy, wiatr mocniejszy, zrobiło się chłodniej, za mną na horyzoncie zbierają się czarne chmury. Wędruję dopiero godzinę, na autobus pewnie trzeba długo czekać, decyduję się na dalszą drogę. Najpierw wzdłuż nowych domów, potem w górę, ulicą wśród pól, bez chodnika, z wąskim poboczem. kwitną już głogi, powietrze pachnie, samochodów mało. Droga zakręca, raz, drugi, czuję nowy, słodki, inny zapach i za ostatnim zakrętem złoci się pole rzepaku. Aż po horyzont, szkoda, ze chmur coraz więcej, wiatr silniejszy, zastanawiam się czy zdążę przed deszczem.
Zanim skręcę w drogę prowadzącą do domu, poluję jeszcze na ślicznego kotka w ogródku działkowym.
Zaczyna kropić, ale między zaroślami nie czuję wiatru. Spadło pięć kropli na krzyż, chmurzyska wiszą nad kopcami i straszą, mimo to zwalniam. Jest tak pięknie, zielono, świeżo, że żal wracać.
Jeszcze 15 minut i jestem w domu. Zjadam obiad, piję kawkę, a za oknem jak na złość wychodzi zza chmur słońce. Ale już włączyłam komputer, postanowiłam napisać, no i nogi mnie bolą (troszkę).
Zanim skończyłam znów się zachmurzyło.
To może na zakończenie trochę "szczęścia"?
Piękny spacer. Orzeźwiający i nasycony zapachami. :) Szkoda że nie mam zielonego szala, dołączyłabym do towarzystwa... :)))
OdpowiedzUsuńWidzę, że też szukasz bzowego "szczęścia". U mnie to już nałogowe, jak tylko dopadnę bez, to muszę go starannie obejrzeć. W moim też dziś znalazłam, ale już o zdjęciu nie pomyślałam, gapa ze mnie.:)
Hej, a od kiedy to jesteś wierzba, czy czarownica? A szal możesz założyć niebieski albo żółty. Też wiosenny kolor.
OdpowiedzUsuńTylko wiedźma. :) Wiosna jest tak bogata w kolory, że można sobie poszaleć. :)
UsuńFantastyczny spacer i rejs Ewo :-) Przyznaję, że nie doceniałem Cię jako piechura. Pełen szacunek, a wiem co mówię gdyż ledwie za tobą nadążałem. Trasa piękna, urokliwa. No i ta kawa i placek ! Tylko nie mów proszę, że był z "kruszanką" !!!
OdpowiedzUsuńNie był z kruszonką, zbyt kaloryczna. Ciasto ucierane z rabarbarem.
UsuńLubię chodzić, byle nie szybko.
Trasa Cię interesuje? Jest na mapie satelitarnej.
Mam zamiar przejść ją z Tobą i Pewnym Ślimakiem :-)
UsuńPo co mi w tej sytuacji satelita ?
Glistnik jaskółcze ziele w całej okazałości, podobno posiada rewelacyjny sok wyniszczający kurzajki.:)
OdpowiedzUsuńU mnie też pada co chwila i jakoś nie mogę wybrać się w rejs na swoim blogu.;)
Sok plami palce Trzeba uważać, żeby nie zatrzeć oka. Już się stęskniłam za rejsem u Ciebie.
UsuńA zatem, zapraszam.:)
UsuńPrzypomniałaś mi o "szczęśliwych" kwiatach bzy - szukałam ich w dzieciństwie jak czterolistnych koniczynek.
OdpowiedzUsuńA ja dalej szukam. Koniczynek też, te można zasuszyć.
OdpowiedzUsuńKotek i szczęście najładniejsze :))
OdpowiedzUsuńZgadzam się, Bałam się, że kotek ucieknie.
UsuńMam koniczynki suszone przez moją Córkę, kiedy miała parę lat, a to dość dawno było:)
OdpowiedzUsuńUśmiecham się do wspomnień...
OdpowiedzUsuńNawet jeśli teraz mogło być inaczej...
Przeszłam "naszą" drogę w odwrotnym kierunku. Też wspominałam z uśmiechem.
OdpowiedzUsuńWUKA - Piękna marszruta, pachnąca i nęcąca ! Uściski serdeczne!
OdpowiedzUsuńDzięki!! Jak miło Cię gościć.
Usuń...to prawie jak u mnie...świętowanie bez świętowania...ale przynajmniej w ciszy i spokoju...:) ...takie wycieczki zawsze są warte"nieświętowania" :):)
OdpowiedzUsuńZa to u Ciebie baśniowo i nie musisz chodzić daleko.
Usuń...nie muszę,ale chcę...po baśniowe plenery też mam się gdzie wybrać...rzeka ze swymi "zakrętasami" stwarza mnóstwo szalonych miejsc... :)
UsuńSzeroki, zielony oddech...:-). Bardzo wskazany po krakowskim "powietrzu". Nie słyszałam o bzowym szczęściu - zwykle szukałam czterolistnej koniczynki ( z miernym skutkiem). Wiele szczęścia dla Pani i Kota !
OdpowiedzUsuńW moich stronach szukanie "bzowego szczęścia" było popularne i tak jakoś mi zostało.
OdpowiedzUsuńPięknych dni dla Ciebie i Futrzaków.