Tym razem zaserwowała mi jeszcze kulinarne. Na Rynku odbywała się impreza: warsztaty przyrządzania rozmaitych potraw, nie tylko krajowych, spotkanie blogowe z jedzeniem w roli głównej no i kiermasz.
Nakarmiona i napojona z jednej strony byłam zadowolona, że nie wydam połowy emerytury, z drugiej przymulona do tego stopnia, że nie kupiłam niczego Rodzince.
A czegóż tam nie było!
Jeszcze: "Oczadziały Kaziu", "Zmoczony Fredziu", "Huknięta Ola", "Bimbały Dyci", "Cyce Jarmuły"(szynki), "Dziki Wacek", "Zmordowany Julek", "Pobudzony Rysiu" itp.
Ponieważ jednego znajomego imienia nie znalazłyśmy, to i degustacji nie było. Potem żałowałam, bo taki na przykład
bardzo by moim dzieciom smakował.
Były jeszcze słodkości, owoce, czosnek (nie nabyłam, wampirów nie mam w piwnicy), jeszcze wina i to co na każdym kiermaszu, trochę rękodzieła.
Jeszcze dyskusja nad wyborem win i wracamy na piechotkę do domu. Poznaję miasto już nie z okien autobusu, tylko bezpośrednio, podziwiam cierpliwość mojej Gospodyni, która cierpliwie znosi moje powolne kroki i jesteśmy w domu. Chwilka odsapki, zostało jeszcze około trzech godzin, a mnie się zachciało nocnego Opola. (mimo,że aparat po ciemku kiepsko się spisuje)
W drodze na przystanek mroczniejące niebo przysłoniła wielka, czarna chmura, błyskało jej w środku. Ponieważ na temat mojego rozsądku już się wypowiadałam, nie będę się powtarzać, w każdym razie nie chciałam zawrócić. No i wiadomo, ledwie zdążyłam zrobić jedno zdjęcie, lunął deszcz.
Zdążyłyśmy pod wiatę na przystanku i spędziłyśmy na ławce prawie godzinę, a ściskana w ciepłych rękach parasolka i obejmowany czule plecak prowadziły nieprawdopodobną rozmowę, od której aż ze śmiechu wilgotniały oczy.
A jak przestało padać była piękna fontanna, szmer wody, kolory i muzyka, słów już nie trzeba było
Czas mijał szybko, trzeba na dworzec, za chwilę wsiądę do autobusu....
Dziękuję Winniczkowi bardzo za ten piękny dzień i za wino, bo jedna z nabytych na kiermaszu butelek, okazała się prezentem dla mnie.
Nieźle się ubawiłam, aczkolwiek nazwy jakoś tak mi się kojarzą z... kanibalizmem(?). :))) Jedna mocno zgrzytnęła, ale nie będę się czepiać. :)
OdpowiedzUsuńFontanny fantastyczne. :)
Musiałabyś się czepiać tych co wymyślali. Faktycznie może i kanibalizm, ale raczej mentalny.
UsuńMnie zwłaszcza dziki Wacek się spodobał!
OdpowiedzUsuńEwuś, wiesz że mnie trzeba przygiąć do ziemi jak za szybko łażę!!! Ciągle się zapominam!
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci również za ten dzień. Nie przypuszczałam, że na przystanku aż tyle przesiedziałyśmy! Ale się działo!!! :-)
Jeszcze miałam Cię przyginać? Było w sam raz, to ja Tobie narzucałam tempo.
UsuńByło jeszcze kilka, ale już unikam przesytu.
OdpowiedzUsuńTrzymałam chmurę z ulewą cały dzień we Wrocławiu ,ale mi wieczorem uciekła ....w stronę Opola .Wybaczcie starałam się :) ♥♥♥♥♥
OdpowiedzUsuńNie szkodzi, nie zmokłyśmy, ale dziękuję. Chmury niełatwo utrzymać.
OdpowiedzUsuńPewnie o tym nie wiesz E... ale razem stąpaliśmy po opolskim bruku. Jedno z zdjęć jest "moje" :-)
OdpowiedzUsuńByłem tam nieco wcześniej :-)
Dziękuję ...
Ciekawe, które? Bo chyba nie z szynką?
OdpowiedzUsuńMoże to... na przystanku :-))))))))))))))))))))))))))))))
UsuńAle to tylko zdjęcie... Dobrze, że Czarodziej nie słyszał... dialogu... :-)))
Nazwy powiedziałbym ....frywolne:)) Kupujesz takiego "Dzikiego Wacka" i wręczasz chłopu......jest podtekst? Jest!!!
OdpowiedzUsuńA z podtekstem lepiej smakuje. Chyba, że chłop nie zrozumie.
OdpowiedzUsuńNazwy wędlinek...jeszcze mam łzy w oczętach :) ...aż się domownicy dziwią...piękne,po prostu sama słodycz wędliniarska Dziabniętemu Romanowi to chyba bym i potrójne podteksty dała,hahaha :))))Do tego te kocięta w szkle...i grające barwą fontanny...aż zazdroszczę,że u mnie takich cudów nie ma, a jak już są to jak na lekarstwo i to bardzo drogie zresztą(czyli nic)
OdpowiedzUsuńNazwy też nam się podobały. Na ceny nie patrzyłam, przyznaję. Nie miałam w planie zakupów.
OdpowiedzUsuń