piątek, 10 lipca 2015

"Klaun, boski pomazaniec"

Rozpoczął się Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ulicznych. Rok temu spędziłam piękne trzy dni w miłym towarzystwie, w tym towarzyszyłam sama sobie.
Zaczęłam od Orchestre International du Vetex. Pochodząca z francuskojęzycznej części Belgii szalona orkiestra dęta gra bałkańskie klimaty, brzmienia z Ameryki Łacińskiej i rytmy afrykańskie, które zmuszają publiczność do tańca. Są świetni.




Zaraz po zakończeniu ich występu, po bisach i aplauzie, tuż obok zaczyna się nowy występ.
Stowarzyszenie Teatr Tańca przedstawia stworzony w Hiszpanii  spektakl uliczny z udziałem performerów i publiczności. Interakcja z widzami jest oparta na zasadach gry wideo - gracze przechodzą kolejne poziomy.


Wokół "sceny" ustawione były mikrofony i w pewnym momencie widzowie kierowali choreografią, tworząc układy tancerek odpowiednią komendą.


Dodatkową atrakcją występu był mały widz, który dzielnie usiłował się dorównać występującym.


Przenoszę się na Rynek. Tam pod Sukiennicami gwiazdorski pojedynek trzech latynoskich gitarzystów i śpiewaków (Dobrego, Złego i Brzydkiego). Zabrzmiały dźwięki flamenco, salsy, bluesa po pop. 
Niestety występ skończył się po 15 minutach bo zaczęło padać, a zaimprowizowana scena nie miała dachu.



Odczekałam aż przestanie padać i poszłam szukać bohatera następnego spektaklu. Taka impreza nie może się obejść bez pięknych baniek mydlanych.


"Klaun Ruben we własnej osobie" schronił się pod Sukiennicami. Nie jestem zwolenniczką tego rodzaju sztuki, więc zatrzymałam się tylko na chwilę. Z pewnością dla młodych widzów było to atrakcyjne i zabawne.



Przestało na padać powędrowałam na Mały Rynek. Po drodze spotkałam jeszcze jednego klauna. Wydał mi się samotny.


Grupka widzów, w ich kręgu siedząca na barierce kobieta o zniewalającym uśmiechu. To Claire Ducreux i "Uśmiech Rozbitków". To wagabunda gra na emocjach, szuka akceptacji i przyjaźni, angażuje widzów do udziału w spektaklu.



Znów zaczyna padać, robi się zimno.


Przejaśniło się idę na Plac Szczepański, a tam Peter Punk, fikcyjna postać z krainy "Nigdy więcej". Żonglerka i typowe sztuczki, ale wykonane z niebywałym wdziękiem. Do tego małego chłopczyka z widowni mówił: Władimir. Dzieciak był nim zafascynowany, nic się nie bał, robił co mu kazał, był fantastyczny.


Tu inny widz służy jako stojak do popisów żonglerki,


A to zespół jazzowy złożony z małych widzów towarzyszy


zabawie z pochodniami.


Wypogodziło się, przedstawienie dalej trwa, tylko widz trochę zmókł, zmarzł, zgłodniał i poszedł sobie. 
Jutro wróci.

6 komentarzy:

  1. No i dlaczego mnie tam z Tobą nie ma?!?!?!? Teraz jeszcze bardziej żałuję!!! I za rok żadnych wymówek już nie będę znajdować!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję. Razem całkiem inaczej się ogląda.

      Usuń
  2. Ach, jak fajnie! Ach, jak Ci zazdraszczam! Wracaj tam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Też bardzo lubię teatry uliczne .
    Pamiętam lata że spektakle teatrów ulicznych były bardzo rozbudowane i widowiskowe, z wielką i efektowna dekoracją. Kiedyś we Wrocławiu występowało część zespołów biorących udział w Festiwalu w Jeleniej Górze. Teraz mamy tylko Busker Bus, a to są z reguły jednoosobowe formy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tegoroczny festiwal też oparty bardziej na jednoosobowych występach i bardziej muzyczny.

    OdpowiedzUsuń