niedziela, 18 grudnia 2016

Maszynka

 Stoi sobie w głębi kredensu, rzadko ją wyciągam, bo gotuję mało, częściowo wyręcza ją blender lub robot. Przed świętami jednak znów jest potrzebna. Bo tylko ona potrafi nadać odpowiednią  konsystencję grzybkom do uszek.
Za każdym razem kiedy po nią sięgam, przypomina mi się historia jej kariery w moim domu.
Kiedy dzieci były małe jeździłam na święta do Mamy, nawet się nie zastanawiałam jak się uszka robi. Gotować się uczyłam dopiero jako mężatka, do lepienia pierogów miałam awersję, która została mi do dzisiaj, zawsze robiła to Mama.
Tymczasem nadzszedł pamiętny 13 grudnia i okazało się, że na święta pojechać nie mogę. takie wprowadzono ograniczenia. Napisałam do Mamy kartkę bedąc w szoku, no bo jak to, wigilia bez Mamy. Był to czas wzajemnej ludzkiej życzliwości, ktoś nam w pracy załatwił karpia, tylko trzeba było po niego pojechać. Pojechałam rano i wracałam jak z wielką zdobyczą, wchodzę do domu a tam, Mama!!! Okazało się, że ona przyjechać mogła, zapakowała więc piernik i co tam miała i przyjechała. No i wynikła kwestia uszek do barszczu. Grzyby są, mąka też, tylko nie ma czym grzybów zmielić. Był na osiedlu sklep "Społem", gdzie dział gospodarczy prócz spożywczego prowadzili, poszłam i znalazłam. Ostatnią, z nie do końca pasującą korbką. Kupiłam i mam ją do dzisiaj. Wiele razy myślałam, żeby kupić sobie inną, ale nie mogę. Na niej ćwiczył siłę czteroletni wnuk, mieląc mak na makowiec, kiedy zaczęłam robić swięta w domu, już zawsze była potrzebna, a kiedy zabrakło Mamy, musiałam wyciągać częściej, bo mi się zdarzało pierogi robić i piec ciasta.


Oto ona, maszynka z historią, jeszcze nie schowana, bo na makowiec czas nadejdzie dopiero w piątek. Początkowo przykręcona do stołu wgniotła laminat ( dopiero potem zaczęłam przykręcać na desce) wytarł się gwint od nakrętki przytrzmujacej korbkę, ale jeszcze daje radę.
Lubię przedmioty, które mają swoją opowieść.


28 komentarzy:

  1. Też lubię takie przedmioty z duszą i takie ciepłe opowieści. Bardzo!:-)
    W moim domu rodzinnym też są takie przedmioty, budzące wiele dobrych wspomnień. Rzeczywiscie, taka maszynka najlepiej miele grzyby. Czeka mnie ta czynność wkrótce.Niewiele wprawdzie w tym roku u mnie przygotowań światecznych, ale zawsze jakieś zrobic trzeba.
    Pozdrawiam serdecznie, Ewo!:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie też w tym roku mniej, ale jemiołę kupiłam. Pozdrawiam ciepło z zamglonego Krakowa.

      Usuń
  2. Uszka, pierogi, a nawet kapustę z grochem kupuję w zaprzyjaźnionym barze. I wcale mi to nie przeszkadza, że robi to czyjaś mama. A zaoszczędzony czas poświęcam na liczenie ziarenek maku z Makówki Ewuni.z.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Liczenie nie jest wcale takie smaczne jak mojej roboty makowiec.

      Usuń
  3. Maszynkę do mielenia kiedyś tato kupił elektryczną, ta ręczna za sprawą mamy powędrowała do sąsiada i dobrze, bo ta elektryczna też stoi bezużyteczna. Moje jestestwo niestety strasznie się buntuje przed spędzaniem czasu w kuchni, a właściwie domownicy oczekują aby się przełamało, to jestestwo moje ;)
    Wigilijnie moim przydziałem jest ryba po grecku na 13 osób i kompot, ale nie z suszu, bo mało kto lubi. Z ciast piekę piernik kętrzyński hehehe i robię bardzo wypracowaną warstwową galaretkę z owocami, którą osobiście bardzo lubię, jak bym nie lubiła to pewnie nie miałabym do niej cierpliwości ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. U nas ryba nalezy do zięcia, uszka i reszta do mnie przy pomocy córek. Święto u mnie przy sniadaniu, które zaczyna się w południe. Kiedyś spróbowałam kupić uszka, ale nie dałam rady ich jeść. To nie był ten smak.

    OdpowiedzUsuń
  5. Takie właśnie, tworzone przez bliskich, proste historie są najpiękniejsze. Oby Ci ta maszynka służyła jeszcze długie lata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, a nawet jeśli już nie da rady, to jej nie wyrzucę.

      Usuń
  6. Maszynka z duszą :) Rozumiem Twoje przywiązanie do niej. Faktem jest, że elektryczna maku nie zmieli, więc tak naprawdę zawsze będzie potrzebna :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ponoć kiedyś ucierało się mak w makutrze. To już by mnie przerosło.

    OdpowiedzUsuń
  8. Historyczna maszynka :))
    Takie sprzęty są najlepsze, taka zmieli wszystko i szybko :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. NIe chciała mięsa mielić, chyba już przytępiona.

      Usuń
    2. trzeba jej kupić nowy nożyk i sitko, i będzie jeszcze śmigać :)

      Usuń
    3. Są jeszcze w sprzedaży?

      Usuń
    4. tak, trzeba tylko znać rozmiar, albo wziąć stare do sklepu i przymierzyć. można też stare dać do naostrzenia, trzeba tylko pamiętać, że ostrzy się w komplecie i nożyk i sitko.

      Usuń
  9. Napisałam komentarz, ale zanim znalazłam tę Bezową - uciekło.
    Twoja maszynka ma 35 lat - dużo.
    Moi rodzice pobrali się w 1951 r. i w prezencie ślubnym dostali od mojej babci taką maszynkę, służy mi do dziś, chociaż nie tak często, jak w czasach, kiedy żyła Mama. Opowiadała mi Mama, że mak ucierało się w makutrze, zresztą makutry często używam i nawet ręcznej trzepaczki do białek. Jestem starej daty i to przypomina mi dzieciństwo - wylizywanie masy....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mniam, wylizywanie było super. Makutry też używam, ale białka to już ubijam mikserem.

      Usuń
    2. Ja nigdy nie ubijałam mikserem - mam złączone dwie spiralne trzepaczki i sobie telepię.
      Tak już mam, chociaż rzadko piekę.
      Pałka do ucierania w makutrze, po lwowsku nazywa się makohon, zawsze oblizywałam i mama mówiła, że będę miała łysego męża - nie sprawdziło się, nawet nie siwieje.

      Usuń
    3. Fajna nazwa, nie znałam. Kurnik to kopalnia wiadomości.

      Usuń
  10. Eeeech... też mam taką maszynkę. Wiesz, z dawnymi sprzętami związane są jakieś wspomnienia, przeżycia. Teraz wszystko tymczasowe, jednorazowe, krótkotrwałe...
    Makutrę mam taką małą, ucieram w niej konfiturę z płatków róży.:)
    Jak ktoś opowiada o rzeczach po swoich bliskich, z którymi związane są wspomnienia, to zawsze przypomina mi się fragment wiersza ks. Twardowskiego:
    "rzeczy mają własną po umarłych pamięć
    więc pamięta mą matkę czajniczek rozbity".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ksiądz Twardowski zawsze umiał trafić w sedno. Po mamie została mi piękna broszka, której jeszcze nigdy nie załozyłam.

      Usuń
  11. w moim rodzinnym domu była podobna maszynka. "na swoim" kupiłam już sobie elektryczną. niby wygodniej, szybciej, bez wysiłku, ale trochę tęsknię do tego kręcenia korbką i zadumywania się w trakcie nad różnościami :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Pożyczałam od Babuni raz w roku. Teraz nie ma Babuni i nie ma maszynki... Mak mielę w piekarni...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jakbym znalazła na pchlim targu to byś chciała?

      Usuń
  13. Moi rodzice taką mają. Też z historią:)

    OdpowiedzUsuń