poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozsądek nadal w odwrocie.

Poprzedniego dnia zaopatrzyłam się w polecane przez panią w aptece żelowe plastry i postanowiłam się nie dać.
Wtorkowy ranek wstał całkiem przyjemny, okleiłam nieszczęsną piętę, zabrałam mapę, plecak, wnuka i w drogę. Uch...nie bardzo mi idzie, pięta boli, ale nie zawrócę! Chcę na Maciejową! Wyszliśmy z ostatnich zabudowań, nareszcie pachnie łąką i wzrok biegnie daleko....


Z tego wszystkiego nie dotarło do mnie, że horyzont zachmurzony i widoczność kiepska. Zwłaszcza, że ból z pięty promieniuje aż na plecy, ale nic to, idę dalej. Po pewnym czasie czuję ulgę, jakby coś pękło. Sprawdzać nie będę, lżej mi i wchodzimy w pachnący las. Na drzewach szczególne "ozdoby", nie wiem czy z jakiegoś szczególnego powodu, czy tak sobie...


Jeszcze pogawędka z pasterzem kóz, polowanie na motyla i



pokonując podejście, niezbyt uciążliwe, kilka błotnistych odcinków, dochodzimy do celu. Bacówka na Maciejowej. 


Zdjęcie "pożyczyłam" ze strony internetowej, pochodzi z blogu "W Jędrusiowym świecie"
Niestety zaczęło padać i chcieliśmy znaleźć się po dachem. Posiedzieliśmy chwilę, podreperowali kanapką nadwątlone siły i odbyli naradę co do powrotu. Mieliśmy do wyboru szlak czerwony, którym przyszliśmy i czarny, nieznany. Wnuk podejmuje męską decyzję: schodzimy czarnym. (jak on mnie już zna, wie że nie lubię wracać tą samą drogą)
Przestało padać, zrobiło się chłodniej, tylko chmury i gdzieś w oddali grzmi, ( pięta siedzi cicho), ruszamy.


Łąka po deszczu, a nad głową już czerwone jarzębiny, jest wonnie, cicho i pięknie.


Tylko grzmi wyraźniej, ścieżka po deszczu trochę śliska, ale schodzi się dobrze. Po godzinie jesteśmy blisko drogi, już nie kropi, zaczyna padać. Jeszcze jakieś opłotki, zakręt i wychodzimy na drogę, po przeciwnej stronie wiata, może złapiemy bus. Rozkładu jazdy nie ma, sprawdzam na mapie, jeszcze kawał drogi. Niebo zasnute ciężkimi chmurami. I jak nie lunie! jezdnia zmienia się w rzekę, gdyby nie ta wiata...


Przeczekaliśmy, nic nie jedzie, przestaje padać, idziemy. Przestało na chwilę, znów zaczyna, na szczęście złapaliśmy kursujący na tym odcinku busik. Wysadził nas niedaleko domu, ale i tak złapał nas następny deszcz. A jak dotarliśmy do domu przemoczeni, już wyszło słońce. W domu okazało się, że "wspaniały" żelowy plaster pękł, pęcherz też i jakoś to wszystko przyschło. Ale na następny dzień mogłam ubrać już tylko buty bez pięty.








16 komentarzy:

  1. niewinny czarodziej na wsi25 sierpnia 2014 21:46

    :-)
    Świetna z Was para ! Podziwiam i słyszę krople walące w dach wiaty :-)
    To cudowne chwile , te wspólne spacery no i te widoki, pokonywane zmęcznie i trasy. Brawo dla Wnuka za decyzję o 'czarnym" i dla Babci za to, że tak go edukuje :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. To był plaster na dobre samopoczucie i pozytywne myślenie!!!
    A w takim deszczu to najlepiej boso! Wtedy i plastry będą zbędne :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boso chętnie, ale droga była nieodpowiednia.

      Usuń
  3. Kłaniam się i dziękuję za brawa.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zuch z Ciebie. :) Podziwiam i gratuluję wyprawy. Twój wnuczek ma fajną Babcię. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ha ,przygoda była ,tak spokojnie bez cierni to nie to :)
    Fajnie że wnuczek ma taki przykład hartu ducha ,wszak życie stawia przeszkody przez które trzeba przeskoczyć :)
    Dzięki za fotoreportaż,jakbym tam była :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękna Bacówka i wspaniała przygoda, mimo uwierających okoliczności :-)
    Serdeczności!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że pogoda nie dopisała. Przy słonecznej podobno widać Tatry.

      Usuń
  7. E, w sumie przyjemny spacerek! Prawie udało Wam się wrócić między kroplami:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie mogie! Pardonsik, ale się pośmiałam z pecherza, choć wiem, jaki to ból. Spróbuj jednak tego compeeda, ale pierwej pęcherz wbrew zaleceniom medyków przekłuj :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Twarda z Ciebie Babcia :-). Moje uznanie !

    OdpowiedzUsuń